Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

To jeden z tych rozdziałów, który w trakcie pisania mi się rozrósł do takich rozmiarów, że musiałam totalnie zmienić koncepcję, w którym miejscu ma się zakończyć :v. Zachciało mi się rozwijać jeden wątek, a niech mnie xD. No i oczywiście znowu wyszła kobyła, ale wątpię, żeby ktoś poza mną na to narzekał XD.

Pozdrawiam Devis i Setnefer <3.

Link do wszystkich części

Miłej lektury <3.




Po powrocie z osobliwej sesji ćwiczeń z myślenia z Leiftanem byłam niesamowicie wykończona, ale i tak się ucieszyłam, gdy na korytarzu spotkałam rozmawiających Karenn i Nevrę.

– Hej – powiedziałam znużonym głosem, podchodząc do nich. Nawet nie zdążyłam zareagować, gdy wampirzyca z nadludzką szybkością uniosła rękę i złapała mnie za ucho. Zresztą chyba nawet świeża jak dopiero co ścięty szczypiorek nie dałabym rady tego uniknąć. Momentalnie otrzeźwiałam. – Ej! – zaprotestowałam, próbując się uwolnić z żelaznego chwytu. Czułam, jak ucho zaczyna mi się robić gorące od ciągnięcia za nie.

– Znowu mi nic nie powiedziałaś! – burknęła Karenn, dopiero po chwili mnie puszczając. Podparła się rękami pod boki, wręcz emanując oburzeniem. – Znowu przemilczałaś, że coś ci się dzieje!

– Bo przez większość czasu nawet o tym nie pamiętałam, a później dobrze wiesz, że nie było kiedy! – powiedziałam urażona, masując pulsujące ucho.

– Jak mogłaś nie pamiętać?!

– Normalnie, zapominałam te sny jak wszystkie inne! – oznajmiłam piskliwym głosem. – A ty niby wszystko pamiętasz? To co ci się dzisiaj śniło? Proszę, chętnie posłucham! – dodałam z pretensją.

– Ja... – zaczęła Karenn i na chwilę zastygła z otwartymi ustami, po czym w końcu je zamknęła z cichym stuknięciem. – Masz szczęście, że nie pamiętam – stwierdziła, grożąc mi wskazującym palcem, po czym demonstracyjnie skrzyżowała ręce na piersi. Popatrzyłam na nią krzywo, próbując wierzchem dłoni ochłodzić wytarmoszone ucho.

– Tłumacząc z karennowego na nasze, chciała powiedzieć, że się martwiła – odezwał się niespodziewanie Nevra, przypominając o swojej obecności.

– Może trochę – mruknęła wampirzyca, patrząc gdzieś w sufit.

– Trochę bardzo – poprawił ją Nevra i rodzeństwo wymieniło spojrzenia.

– Mooooże... – stwierdziła już trochę mniej pewnie Karenn. – Ale jestem też zła, bo wokół ciebie znowu jest jakaś draka, a ja nic nie wiem – dodała zaraz potem, rozbrajając mnie tym. Cała Karenn.

Wyprostowałam się i westchnęłam głośno.

– Przepraszam – powiedziałam szczerze, a wampirzyca zmierzyła mnie wzrokiem. – Tym razem naprawdę nie ukrywałam tego z premedytacją.

– Powiedzmy, że ci wierzę – odparła Karenn, najwyraźniej nie chcąc tak łatwo zrezygnować z bycia urażoną. Przewróciłam oczami.

– Może nie stójmy tak na korytarzu, tylko chodźmy do mnie? – zaproponowałam, wyciągając klucze z kieszeni, by pokazać, że odmowa nie wchodziła w grę. Musiałam koniecznie z nimi porozmawiać o tym, co Leiftan powiedział mi o Chrome.

– Wyborny pomysł – odparł Nevra z uwodzicielską swobodą, niemal natychmiast otaczając mnie ramieniem. – To cześć Karenn – powiedział, wolną ręką machając siostrze na pożegnanie. Obie na niego popatrzyłyśmy wymownie. – A niech to, wiedziałem, że to zbyt piękna propozycja, by była prawdziwa – stwierdził z zawodem, odsuwając się ode mnie.

Przez tych kilka kroków, jakie przeszliśmy, by dotrzeć do mojego pokoju, Nevra sprawiał wrażenie, że naprawdę złamałam mu serce. Za to gdy zamknęły się za nami drzwi, natychmiast spoważniał.

– Jak ćwiczenia? – zapytał od razu, przyglądając mi się uważnie.

– Sama nie wiem... dziwnie – powiedziałam, nie potrafiąc znaleźć odpowiednich słów.

– Jakie ćwiczenia? – zainteresowała się Karenn. – Co mnie znowu ominęło? – zapytała, kładąc mocny akcent na przedostatnie słowo.

– Gardienne ćwiczy litanię z Leiftanem – wyjaśnił za mnie Nevra.

– Ach, to... – mruknęła Karenn, uciekając wzrokiem w bok. – No to faktycznie, lepiej bym tego nie ujęła.

– Też się ich uczyłaś? – zapytałam zdziwiona.

– Tak – odparła Karenn, dziwnie przeciągając samogłoskę. – To było dziwne doświadczenie... ale pomogło mi, więc chyba w tej kwestii możesz mu zaufać – dodała po chwili.

– Chrome powiedział mi to samo – przyznałam w zadumie.

– Chrome? – zapytało rodzeństwo jednocześnie i dzięki temu, że tak samo się zdziwili, mogłam jak na dłoni zobaczyć podobieństwo ich rysów, które na co dzień nie było aż tak oczywiste.

– Zaraz, on wie o Chrome? – odezwała się po chwili Karenn, znowu uderzając w oburzony ton.

– Sam się domyśliłem – odparł Nevra, wzruszając ramionami.

– Akurat – burknęła Karenn.

– Musiałbym być ślepy, żeby nie zauważyć, jak dziwnie się zachowywałyście, ilekroć tylko był wspominany, a dobrze wiesz, że nie widzę tylko na jedno oko – stwierdził Nevra zupełnie się nie przejmując tonem siostry. Przez chwilę gapiłam się na niego, uświadamiając sobie, że właściwie nigdy nie zapytałam go wprost i na poważnie, dlaczego nosi opaskę, ale zaraz się z tego otrząsnęłam, upominając się, że to nieodpowiedni moment na takie rozmowy.

– A wracając – odezwałam się głośno i wyraźnie, by zwrócić na siebie uwagę sprzeczającego się rodzeństwa. – Skoro już jesteśmy przy Chrome, to Leiftan...

– Nie, nie, nie, najpierw wytłumaczysz mi, dlaczego rozmawiałaś z Chromem – przerwała mi Karenn stanowczo. Wiedziałam, że sama była na niego cięta i nie popierała tego, że w ogóle się do niego odzywałam, ale nie spodziewałam się, że zareaguje tak ostro.

– Właściwie to też chciałbym to wiedzieć – poparł ją Nevra, rozkładając przy tym ręce. Wyglądało na to, że jednak się nie wywinę przed opowiedzeniem tej historii.

– Nie ma w tym żadnej większej filozofii – odparłam, starając się brzmieć przekonująco. Oboje patrzyli w moją stronę tak czujnie i wyczekująco, że ostatnia rzecz, na jaką miałam teraz ochotę, to przyznawać im się, że prawie się utopiłam, bo przecież mnie za to zjedzą. Może i obiecałam mówić o wszystkim, ale to nie oznaczało rezygnacji z instynktu samozachowawczego... – Po prostu wpadliśmy na siebie na plaży, jak poszłam ochłonąć po rozmowie w Sali Kryształu. Nawinął się akurat, gdy potrzebowałam się komuś wyżalić o czekających mnie niezrozumiałych ćwiczeniach z Leiftanem – powiedziałam, na początku wzruszając ramionami dla podkreślenia, że to była historia jakich wiele.

– I naprawdę musiałaś akurat z nim? – zapytała Karenn i patrząc na nią, nie umiałam stwierdzić, co w tym momencie czuła. Urazę? Złość? Zawód? A może smutek? – Jesteś dla niego za miękka.

– A może ty jesteś za twarda? – odparłam szybciej, niż zdążyłam pomyśleć.

– Jest zdrajcą, więc jaka niby mam być?

– Jak dla mnie, to Chrome jest przede wszystkim zagubiony gdzieś pomiędzy tym, co uważa za dobre, a tym co według niego jest słuszne i potrzebne – odparłam, opierając dłonie na biodrach, by sobie dodać pewności siebie. – Dowalanie mu nic nie da.

– Tak na to patrząc, to nawet ma sens – wtrącił się Nevra.

– A ja jestem innego zdania – ucięła temat Karenn, krzywiąc się przy tym wymownie. – To co z tym Leiftanem? – dodała zaraz potem, wyraźnie chcąc już skończyć tę rozmowę.

– Powiedział mi dzisiaj, że z całą pewnością Chrome nie należy do spisku – oznajmiłam, nie chcąc się upierać przy poprzednim temacie. Mimo wszystko rozumiałam perspektywę Karenn, bo jej przyjaźń z wilczkiem była o wiele bliższa i miała pełne prawo się czuć zdradzona. Kłótnią nie zmienię jej zdania.

– A to kamień z serca – stwierdziła wampirzyca. – W takim razie chyba możemy przyjąć, że Leiftan nic nie podejrzewa?

– Nie rozluźniałbym się tak do końca, ale to wysoce prawdopodobne – stwierdził Nevra. – Nadal nie mogę się nadziwić, jakim cudem udało się wam to wszystko zachować w tajemnicy.

– Jesteśmy bardzo niepozorne – powiedziała Karenn, w szerokim uśmiechu odsłaniając kły.

– Dopiero zaczynam doceniać, jak wielka to zaleta – odparł Nevra, brzmiąc, jakby był pod wrażeniem. – A skoro już jesteśmy przy niepozorności, to Gardienne, przez to, że postawiłaś na swoim, jako szef twojej Straży zarządzam, że obok spotkań z Leiftanem masz również ćwiczyć walkę, bo okropnie to zaniedbałaś – dodał po chwili władczo.

– A co ma do tego niepozorność? – wtrąciła się Karenn, zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć. Sama nawet nie zwróciłam uwagi na to, co skierowało Nevrę na ten temat, bo byłam zajęta blednięciem na myśl, że znowu miałabym ćwiczyć z Jamonem. Zresztą, nieważne z kim, ta perspektywa w ogóle mnie nie interesowała, bo zupełnie się nie odnajdywałam w walce i wątpiłam, bym kiedykolwiek zebrała w sobie dość siły, żeby kogoś skrzywdzić.

– Tajemnica służbowa – odparł Nevra z tajemniczym uśmieszkiem, a Karenn tylko parsknęła, jasno dając do zrozumienia, co o tym sądziła.

– Ale jak to... – wykrztusiłam w końcu z siebie.

– To już postanowione i zaakceptowane przez resztę Lśniącej, bo wszyscy zgodnie uważamy, że musisz umieć się bronić, także przykro mi, nie masz nic do gadania – powiedział, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy w tej decyzji odegrała jakąś rolę jego uraza za to, że się jednak uparłam na uczestnictwo w wyprawie. Nie dało się jednak odmówić sensowności temu pomysłowi, bo w końcu miałam płynąć w nieznane i znajomość nawet samych podstaw samoobrony mogła się okazać nieoceniona, jeśli nie chciałam być ciężarem.

– Ale z kim? – zapytałam, godząc się z czekającymi mnie treningami.

– Ze mną, bo niby z kim? – odparł Nevra i pierwszy raz dzisiaj to on był tym obruszonym. Ucieszyłam się na tę wieść.

– W porządku – powiedziałam, uśmiechając się do niego. Teraz ta perspektywa podobała mi się znacznie bardziej niż jeszcze chwilę temu, bo to oznaczało, że najbliższe dni spędzę nie tylko z Leiftanem, ale również z Nevrą i to nie musząc się z nim kryć po kątach. To dobrze zrobi mojemu zdrowiu psychicznemu. Wampir po moich słowach klasnął.

– Świetnie. Dzisiaj dam ci już spokój, ale jutro przygotuj się na wycisk – obiecał, a ja przewróciłam oczami, gryząc się przy tym w język, by nie skomentować tego w sposób, jakiego Karenn raczej wolałaby nie usłyszeć. – Mamy coś jeszcze do omówienia, czy to już wszystko? – zapytał po tym Nevra. W jego postawie pojawiła się jakaś niespokojność, jakby jeszcze miał dzisiaj jakieś zadanie do wykonania.

– Ode mnie to już wszystko – odparłam krótko i zgodnie z prawdą. Wczoraj w nocy, jak już się nacieszyliśmy sobą, to opowiedziałam mu o wszystkim, co się działo w czasie, gdy nie było go w Kwaterze, włącznie z naszą karkołomną akcją z Ykhar, więc nie miałam nic więcej do dodania.

– Ode mnie również – potwierdziła Karenn.

– W takim razie cześć wam – powiedział Nevra, wyciągając do nas ręce z wyraźnym zamiarem potarmoszenia nam włosów. Obie próbowałyśmy tego uniknąć, ale nawet Karenn się nie udała ta sztuka. Nevra zaśmiał się z naszych protestów, po czym opuścił mój pokój. Ciekawiło mnie, gdzie się tak spieszył, ale skoro nie powiedział tego teraz, to albo nie było to związane z nami, albo jeszcze nie miał czym się pochwalić.

– A tak właściwie, to gdzie jest Alajea? – zapytałam, gdy zostałyśmy same z Karenn.

– Pomaga Ykhar w bibliotece – oznajmiła wampirzyca, wzruszając ramionami. – Nie martw się, przekażę jej wszystko.

– Dzięki – odparłam. Po tym się pożegnałyśmy.

***

Nevra faktycznie dotrzymał słowa i dał mi dzisiaj spokój, bo już nie pojawił się w moim pokoju. Tym razem wyjątkowo pomyślałam, że to dobrze, bo oboje naprawdę potrzebowaliśmy całonocnego snu, nawet jeśli spanie samemu w łóżku nie było nawet w połowie tak przyjemne jak we dwoje.

Od samego rana miałam ściśnięty żołądek perspektywą zbliżających się wielkimi krokami ćwiczeń z Leiftanem, ale udało mi się jakoś wmusić w siebie śniadanie. Demon wczoraj nie określił jasno godziny, o której mam się stawić dzisiaj na plaży a jedynie powiedział, żebym przyszła jak już coś zjem i będę się czuła gotowa. W głębi ducha nawet mnie tym rozbawił, bo myśląc o spotkaniu z nim, czułam naprawdę wiele, ale nic, co choćby przypominało gotowość. Tym razem jednak lepiej się przygotowałam i zabrałam ze sobą bluzę, bo wczoraj od nieustannego, nerwowego poprawiania się w siadzie, piasek dostał się wszędzie tam, gdzie zdecydowanie nie powinno go być.

Myślałam, że dotrę na plażę jako pierwsza, dlatego się zdziwiłam, gdy już schodząc po kamiennych schodach zauważyłam w oddali Leiftana. Stał na brzegu i patrzył na wodę. Ciekawe, o czym myślał? Bezpieczna odległość czyniła mnie odważniejszą, dlatego złośliwie stwierdziłam, że pewnie się zastanawiał, jakby nam tu jeszcze uprzykrzyć życie w Kwaterze. Kto wie, może nawet już planował, jak wykorzystać do swoich celów tę całą sytuację z moimi wizjami i wyprawą... Nie, to był zły kierunek, powinnam przestać o tym myśleć, jeśli chciałam się przy nim choć trochę skupić na czekających mnie ćwiczeniach.

– Hej – powiedziałam, podchodząc bliżej, na co Leiftan od razu się do mnie odwrócił.

– Dzień dobry, Gardienne – odparł, po czym wskazał ręką w stronę leżącej w oddali skały. – Chodźmy – dodał, a ja skinęłam głową na zgodę. – Wyspana? – zapytał, gdy już szliśmy ramię w ramię.

– Tak, bo po wczoraj byłam tak zmęczona, że naprawdę szybko poszłam spać – powiedziałam, nawet nie kłamiąc przy tym zanadto. – A ty? – zapytałam, chcąc stworzyć pozory przyjacielskiej pogawędki. Dobrze, że udało mi się jako tako oswoić z jego obecnością, bo bez tego te spotkania na pewno byłyby katorgą.

– Rzadko się wysypiam, ale już się do tego przyzwyczaiłem.

– Praca na tak wysokim i odpowiedzialnym stanowisku wymaga poświęceń, prawda? – chciałabym powiedzieć, że te słowa wyrwały mi się nieplanowanie, ale pozwoliłam im na to z premedytacją.

– Lepiej bym tego nie ujął – przyznał Leiftan, posyłając mi uśmiech. Dotarliśmy pod skałę i usiedliśmy na piasku tak samo jak zeszłego dnia. – Po wczorajszej rozgrzewce chciałbym, żebyśmy dzisiaj się skupili na słowach kończących litanię.

Jestem tylko ja? – zapytałam, by sprawdzić, czy aby na pewno dobrze pamiętałam tekst.

– Tak – potwierdził Leiftan. – Żebyś mogła odnaleźć siebie w chwili strachu, musisz odkryć, co tak naprawdę sprawia, że ty, to ty.

– To brzmi dość filozoficznie... – stwierdziłam niepewnie.

– I w pewnym sensie takie właśnie jest – przyznał Leiftan, lekko przy tym przechylając głowę. – Nie martw się, będę wskazywał ci drogę – dodał po chwili uspokajająco. – Zamknij oczy i postaraj się oczyścić umysł ze wszelkich dygresji, byś mogła całkowicie się skupić na tym, co będę mówił.

Z tego wszystkiego najłatwiejsze było przymknięcie powiek, ale resztę jego prośby wykonałam tak dobrze, jak tylko mogłam. Z czasem udało mi się wsłuchać w jego głos i pozwolić mu się prowadzić przez meandry moich własnych myśli i uczuć.

Coś, co wczoraj było dla mnie jedynie mglistym przeczuciem, do którego nie przywiązałam większej uwagi, dzisiaj w miarę coraz głębszej autorefleksji stawało się przerażająco wyraźne – miałam w sobie jakąś blokadę. Czułam się, jakby potrzebne mi odpowiedzi leżały na wyciągnięcie ręki, ale gdy próbowałam po nie sięgnąć, to trafiałam na ścianę. To było dziwne uczucie i nie rozumiałam, dlaczego nigdy wcześniej tego nie zauważyłam, skoro nie raz oddawałam się rozmyślaniom nad swoimi uczuciami i pragnieniami... ale to może dlatego, że już dawno nie zadawałam sobie tak czysto egzystencjalnych pytań jak te, którymi właśnie mnie zasypywał Leiftan? A przynajmniej na pewno od pojawienia się w Eldaryi i trafienia w sam środek wiru wydarzeń nie miałam czasu na zastanawianie się, kim jestem, dlaczego taka jestem, skąd wiem, że ja to ja i skąd wiedzą to inni...

Początkowo myślałam, że tak ma być i to właśnie nad zniwelowaniem tej blokady powinnam pracować, bo przecież byłoby za łatwo, gdyby dało się tak po prostu wejść w głąb siebie i sięgnąć do esencji swojej istoty, dlatego ciągle próbowałam, mimo przeczucia, że to bez sensu.

– Czy coś nie tak, Gardienne? – zapytał niespodziewanie Leiftan.

– Nie wiem... trudno powiedzieć – wyznałam, marszcząc brwi.

– Jeśli coś budzi twoją niepewność, to mów śmiało – powiedział Leiftan ciepłym głosem. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że patrzył na mnie. Wzięłam głęboki wdech, by pozbierać myśli.

– Czuję się, jakby coś mnie blokowało.

– W jaki sposób i w jakim momencie? – zapytał Leiftan. Jego reakcja jeszcze nie wzbudziła we mnie żadnego niepokoju, bo była neutralna, jakby tylko zbierał suche dane.

– Nie potrafię wskazać konkretnego miejsca i momentu... po prostu czuję, że odpowiedzi na twoje pytania gdzieś tam są... ale ja nie mogę ich dosięgnąć, bo oddziela mnie od nich ściana – powiedziałam, trochę się plącząc w słowach, bo żadne nie wydawały się przekazywać dokładnie tego, co chciałam. Leiftan w zadumie potarł brodę. – Czy tak powinno być?

– Nie – odparł szczerze, czym mnie zaskoczył, bo to ostatnia odpowiedź, jakiej się spodziewałam. – Przy takich pytaniach normalne są wątpliwości, niepewność, zagubienie... ale pierwszy raz słyszę o czymś tak wyrazistym i niemal namacalnym – dodał, wzbudzając we mnie wielki niepokój. – Przepraszam, nie chciałem cię zmartwić – powiedział po chwili na widok mojej miny. Ostrożnie wyciągnął rękę i ujął moją dłoń, by ją uścisnąć pocieszająco. Pozwoliłam mu na to. Może nawet właśnie tego potrzebowałam, choć jakbym miała wybór, to wolałabym takie wsparcie otrzymać od kogoś innego. – Jesteś inna, niż my wszyscy urodzeni w Eldaryi, więc się spodziewałem, że możemy napotkać jakieś dotychczas nieznane mi trudności – oznajmił uspokajająco. Czułam, że na mnie patrzył, ale nie odważyłam się spojrzeć mu w oczy. – Spróbujemy podejść do tego z innej strony, dobrze?

– Dobrze – odparłam, ciągle czując niepewność, choć jego słowa faktycznie trochę mnie uspokoiły.

– To zamknij oczy, Gardienne – poprosił, puszczając moją dłoń, a ja ułożyłam ją z powrotem na swoim kolanie. – Chciałbym, żebyś pomyślała o miejscu, w którym czujesz się dobrze – powiedział, jak tylko posłusznie przymknęłam powieki. – A gdy już je wybierzesz, to spróbuj dokładnie je sobie wyobrazić, jakbyś właśnie tam była.

***

Po ćwiczeniach pożegnałam się z Leiftanem w schronisku, gdzie zaczepił go jeden z tutejszych mieszkańców. Jak już szłam sama, to dotarło do mnie, że właśnie zbliżała się pora obiadowa, co mnie mocno zdziwiło, bo na plaży kompletnie straciłam poczucie czasu i nawet nie zdawałam sobie sprawy, że spędziliśmy tam aż tyle godzin... Dopiero gdy to sobie uświadomiłam, powoli zaczęło do mnie docierać, że zrobiłam się trochę głodna. Mając już za sobą stres związany ze spotkaniem z Leiftanem, postanowiłam od razu pójść do stołówki, by zjeść solidny obiad. Krążąc myślami wokół ciepłego, smacznego posiłku, dotarłam do Sali Drzwi, gdzie wpadłam na Nevrę.

– Wolna? – zapytał, zamiast przywitania.

– Właściwie to tak... – przyznałam, spoglądając w stronę stołówki.

– To świetnie, bo ja teraz też mam czas.

– A nie możemy po obiedzie? – zapytałam marudnym tonem, choć tak naprawdę się cieszyłam tym, że będę mogła spędzić z nim trochę czasu bez ukrywania się, jakbyśmy robili coś złego.

– Pełny brzuch to niepotrzebne obciążenie! – zawołał rozbawiony Nevra, łapiąc mnie za rękę. Pociągnął mnie w stronę kuźni. – Jak skończymy, to obiad będzie lepiej smakował – dodał, otwierając nam drzwi. Aż promieniował entuzjazmem i miałam przeczucie, że to nie tylko objaw cieszenia się perspektywą wspólnych treningów. On brzmiał, jakby miał jakiś plan... – Musimy wybrać ci broń.

– Ale ja już mam wybraną broń... – zaprotestowałam, myśląc o mieczu, który kiedyś dostałam od Jamona.

– Zapomnij o tamtym – powiedział Nevra, prowadząc mnie w głąb kuźni, gdzie się znajdowała zbrojownia.

– Ale dlaczego? Nabrałam już trochę wprawy w walce nim – odparłam, a wampir spojrzał na mnie ponad ramieniem i parsknął.

– Proszę cię, Gardienne, tych parę treningów nie ma nic wspólnego z oswojeniem się z bronią.

– No tak, bo my teraz wcale nie mamy czasu na więcej, niż parę treningów – odpowiedziałam urażona, a Nevra przystanął.

– Słuszna uwaga – zaśmiał się, po czym ruszył dalej, a ja za nim. – A tak już na poważnie to po powrocie z wyspy zamierzam dopilnować, by ktoś cię dalej szkolił w walce mieczem, ale nauka fechtunku jest czasochłonna, więc na razie chciałbym się skupić na czymś łatwym i doraźnym – kontynuował, a ostatnie słowa wypowiedział już przy stojaku z nożami, przy którym w końcu się zatrzymał na dłużej.

– Nóż? – zdziwiłam się.

– Pamiętasz, jak Karenn wczoraj stwierdziła, że jesteście bardzo niepozorne? – odpowiedział pytaniem Nevra.

– Tak? – potwierdziłam niepewnie.

– Pomyślałem sobie, że dopóki się nie nauczysz prawdziwej walki, to warto się skupić na pielęgnowaniu właśnie tej cechy i uzbroić cię w coś tak samo niepozornego jak ty, a zarazem bardzo niebezpiecznego... czyli właśnie w nóż – wytłumaczył Nevra, ostrożnym, ale wyjątkowo zgrabnym ruchem zdejmując jeden z noży ze stojaka. Wysunął go z ochronnej pochwy i ostrze, które zobaczyłam, nijak nie przypominało tych, które znałam z kuchni. Te, jak i inne tutaj były stworzone do zabijania. Na tę myśl poczułam, że blednę. – Wiem, co oznacza ta mina, ale spokojnie, nie zamierzam cię uczyć zabijania. Owszem, nóż to bardzo brutalne i zabójcze narzędzie nawet w rękach niezbyt doświadczonego napastnika, ale ty będziesz się uczyć, jak się nim bronić – mówił dalej, przyglądając się przy tym pozostałym nożom, aż w końcu wybrał jeszcze jeden, który po wyciągnięciu z pochwy wydał mi się bardziej płaski od poprzedniego. – I jak wykorzystać zaskoczenie przeciwnika tym, że w ogóle się bronisz, dlatego jeden nóż będziesz nosiła w bucie na awaryjne sytuacje, a drugi na udzie – dodał. – Chodźmy.

– Dokąd? – wykrztusiłam głupio, zaskoczona tym wszystkim, podczas gdy Nevra zdążył już zrobić dwa kroki w stronę wyjścia. Niby zachowywał się bardzo swobodnie, wręcz żartobliwie, ale dostrzegałam różnicę w jego postawie. Teraz bardziej był szefem mojej Straży i nauczycielem niż mężczyzną i najważniejszą dla mnie osobą na świecie.

– Do jednego z pomieszczeń przy więzieniu – oznajmił przez ramię, wcale się przy tym nie zatrzymując, czym wymusił, bym pośpiesznie go dogoniła. – Będziemy mogli tam ćwiczyć w spokoju – dodał, posyłając mi uśmieszek mojego ukochanego narcyza.

W miarę jak schodziliśmy po schodach, Nevra robił się coraz poważniejszy, aż na dnie piwnicy nie zostało w nim nic poza statecznym profesjonalizmem. Po wejściu do sali, w której mieliśmy ćwiczyć, natychmiast wzięliśmy się do pracy. Wampir najpierw pokazał, jak przypiąć pochwę na nóż do uda tak, by się nie zsuwała i jednocześnie nie odcinała dopływu krwi do reszty nogi, po czym cierpliwie i bardzo spokojnie zaczął tłumaczyć podstawy obchodzenia się z tą bronią, przy okazji pomagając mi znaleźć najwygodniejsze ułożenie rąk na rękojeści. Po tym zajęliśmy się nauką wyzwalania się z różnych chwytów i dobywania noży. Na początku ciężko mi było się skupić na ćwiczeniach, bo Nevra pachniał jak zawsze oszałamiająco, a bliskość jego ciała była mocno rozpraszająca, ale po którymś upomnieniu w końcu zaczęło mi wychodzić ignorowanie tych bodźców. Musiałam tak jak wampir się skupić na profesjonalizmie, jeśli nie chciałam, by poświęcony temu czas nie poszedł na marne. Może nie było to łatwe, ale zdecydowanie warte wysiłku, bym mogła z nim ćwiczyć.

– Spróbowałem wybadać Valkyona, tak jak prosiłaś – szepnął Nevra prosto do mojego ucha, gdy pracowaliśmy nad wariantem, gdy napastnik atakuje od tyłu. Jego słowa tłumaczyły, gdzie wczoraj tak się spieszył.

– I co? – wymamrotałam, próbując precyzyjnie powtórzyć ruch, który wampir mi pokazał parę minut temu.

– Śmiało, mocniej wykręć moją rękę, nie zrobisz mi krzywdy – poinstruował mnie jak gdyby nigdy nic, a ja posłusznie się poprawiłam, dzięki czemu z łatwością się wyswobodziłam. – Jeszcze raz – zarządził. Poprawiłam swoje ubranie i ustawiłam się, by ponownie mógł mnie chwycić. Niecierpliwie czekałam na dalszy ciąg opowieści. – Faktycznie coś kombinuje, ale nie udało mi się ustalić co.

– Może być po ich stronie? – zapytałam zaniepokojona, po czym sytuacja się powtórzyła i Nevra nie odpowiedział, dopóki znowu nie chwycił mnie od tyłu.

– Wątpię, wydaje mi się, że to coś bardziej osobistego – odparł wampir. Postanowiłam prowadzić dalej naszą rozmowę w tym osobliwym, niemal korespondencyjnym tempie.

– Na przykład coś związanego z jego bratem? – powiedziałam, ale to był zupełnie ślepy strzał, bo to jedyna osobista rzecz, jaka kojarzyła mi się z Valkyonem.

– Być może – przyznał Nevra, tym razem zaskakując mnie innym chwytem, który ćwiczyliśmy wcześniej, zupełnie jakby chciał sprawdzić, jak skutecznie przyswajałam nową wiedzę. – Ta sprawa dotąd pozostaje niewyjaśniona.

– A czy może taka być dlatego, że Straż była w to zamieszana? – zapytałam, dobrze wiedząc, że ta organizacja czasem sięgała po bezpardonowe rozwiązania. Ba, sama byłam przecież ich ofiarą i to, że Miiko pod kuratelą Huang Hua starała się teraz podejmować bardziej rozważne działania, nie zmieniało przeszłości.

– Nic nie wiem na ten temat, ale nie mogę tego wykluczyć – stwierdził Nevra przy najbliższej możliwej okazji.

– Więc osobista sprawa mogła go sprowadzić na drugą stronę – powiedziałam, w głębi ducha licząc, że jednak się myliłam.

– Tak – odparł Nevra. – Dopóki nie dowiem się czegoś więcej, będzie podejrzany – dodał, gdy tylko miał taką możliwość. Wydawało mi się, że z trudem przeszło mu przez gardło to stwierdzenie. – Myślę, że na dzisiaj już wystarczy – oznajmił wreszcie, odstępując ode mnie krok w tył. – Dobrze rokujesz, Gardienne.

– Mam dobrego nauczyciela – przyznałam, biorąc głęboki wdech. Dopiero teraz miałam czas by pomyśleć o tym, jaka byłam już zmęczona tym dniem.

– Dobra odpowiedź – zaśmiał się Nevra. – Kontynuuj – dodał, zachęcając mnie ruchem dłoni do dalszych pochwał, ale ja tylko z rozbawieniem potrząsnęłam głową. – Teraz z czystym sumieniem mogę cię puścić na obiad.

***

Na obiad poszłam sama, ale bardzo szybko towarzystwo mnie samo odnalazło, bo na stołówce przysiadła się do mojego stolika Huang Hua.

– Jeśli nie uda się wam rozwiązać problemu tej dziwnej blokady, to daj znać, może będę mogła pomóc – oznajmiła fenghuang, gdy na jej prośbę opowiedziałam o moich wczorajszych i dzisiejszych ćwiczeniach z Leiftanem.

– Może lepiej z tym nie czekać? – zapytałam, licząc, że w ten sposób uda mi się zmniejszyć ilość czasu, jaką musiałabym temu poświęcić.

– Na razie wolę nie wchodzić Leiftanowi w drogę – wyjaśniła Huang Hua. – W końcu to jego metoda.

– Rozumiem.

– Ale bardzo chętnie poprowadziłabym ci dzisiaj lekcję języka Wyroczni, jeśli znajdziesz na to siłę i ochotę – zaproponowała niespodziewanie.

– Nie wiem, czy dam radę – przyznałam szczerze. Ten dzień męczył mnie zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym, i nie byłam pewna, czy udałoby mi się coś jeszcze z siebie wycisnąć.

– Dlatego decyzja należy tylko do ciebie, Gardienne – odparła Huang Hua z ciepłym uśmiechem. Wiedziałam, że nie miałaby mi za złe, gdybym odmówiła, ale czułam, że nie powinnam sobie odpuszczać tej nauki. Wyrocznia mogła skontaktować się ze mną w każdej chwili i w takim przypadku na nic byłyby wymówki, że nie miałam siły się uczyć jej języka.

– Możemy spróbować, ale chyba najpierw muszę się zdrzemnąć – powiedziałam, czym ucieszyłam Huang Hua.

– Oczywiście, Gardienne, po prostu zgłoś się do mnie, gdy już odpoczniesz – odparła fenghuang. Kiwnęłam głową na zgodę.

***

Również tej nocy Nevra nie przyszedł i zaczęłam przypuszczać, że nie zamierzał się pojawić w moim pokoju aż do wyprawy. Nie czułam się z tym najlepiej, ale wiedziałam, że to było rozsądne. Zresztą dzisiejsze ćwiczenia mnie wykończyły, a lekcja z Huang Hua już tylko dobiła, dlatego nieważne jak bardzo bym chciała i tak nie miałabym siły na przyjęcie gościa, nawet tak wdzięcznego i bezproblemowego jak Nevra.

Następnego dnia na plaży pojawiłam się jako pierwsza, ale nie musiałam zbyt długo czekać na przyjście Leiftana. Zdążyłam tylko rozłożyć bluzę na piasku i usiąść na niej wygodnie, zanim zauważyłam, że nadchodzi. Jak zawsze przywitał się ze mną uprzejmie, po czym zajął miejsce naprzeciwko mnie.

– Myślałem o twoim problemie – oznajmił, układając dłonie na swoich kolanach. – Biorąc pod uwagę całe moje doświadczenie w nauczaniu litanii, podejrzewam, że twoją przeszkodą jest obecny w tobie ludzki pierwiastek – powiedział, natychmiast przechodząc do rzeczy.

– Dlaczego tak sądzisz?

– Mało osób zdaje sobie z tego sprawę, ale wszyscy faery są wrażliwsi niż ludzie w sprawach ducha, umysłu i ciała – wyjaśnił spokojnie Leiftan. – I myśląc o tym, przypomniałem sobie sytuację z czasów, gdy dopiero przybyłaś do Eldaryi. Pamiętasz, jak przebiegł test, który ci zrobiliśmy?

– Efekt pojawił się z opóźnieniem... – powiedziałam, chyba się domyślając, do czego zmierzał.

– ... zupełnie jakby coś go blokowało – dokończył Leiftan. – Być może twoja ludzka strona jest zbyt dominująca i nie daje dojść do głosu płynącej w tobie krwi faery.

– To brzmi jak coś, czego nie będę mogła przeskoczyć – stwierdziłam, marszcząc brwi. Z jednej strony się cieszyłam tą perspektywą, bo to oznaczało koniec mojego indywidualnego nauczania, ale z drugiej strony czułam się zawiedziona, bo naprawdę chciałam sobie pomóc ze strachem.

– Nie do końca – odparł Leiftan i tak mnie tym zaskoczył, że aż odważyłam się spojrzeć na niego na wprost.

– Jak to?

– Jest takie zaklęcie mojego ludu, które pomaga w przypadku utraty pamięci lub zmysłów – wyjaśnił Leiftan bez najmniejszego zająknięcia. Ciekawe, który lud miał na myśli... – To zaklęcie w pewnym sensie przeciera szlaki w umyśle i duszy, więc być może dzięki niemu udałoby się dojść do głosu tej części ciebie, która jest faery, tym samym pozwalając wreszcie oku twojej jaźni, o którym wspomina litania, zajrzeć wszędzie.

– Czy to jest całkowicie bezpieczne? – zapytałam niepewnie.

– Tak – odparł Leiftan od razu. – Nie proponowałbym ci niczego, co do czego miałbym choć cień wątpliwości, że mogłoby ci zrobić krzywdę – dodał, czym mnie trochę zbił z tropu, ale starałam się tego nie okazywać.

Choć to wyjaśnienie brzmiało w miarę sensownie i na pierwszy rzut oka nie dostrzegałam w nim żadnych luk, to było w nim coś takiego, że nie mogłam się opędzić od przekonania, że zostało wymyślone na poczekaniu. Niemniej jednak ta sama intuicja, która mi to sugerowała, podpowiadała także, że powinnam zaufać Leiftanowi. Dziwne. Może to dlatego, że swoimi słowami potwierdził to, co już wiedziałam od Chrome'a? Że z premedytacją nie zrobiłby mi krzywdy? W przeciwieństwie do niego wilczek nie miał powodu, by kłamać, szczególnie że według Karenn wtedy w Świątyni wygadał się o tym zupełnie przypadkiem.

Tyle że „krzywda” to nie jedyne, co Leiftan mógł mi zrobić... A co jeśli to zaklęcie ma mnie przeciągnąć na jego stronę? Zrobić pranie mózgu? Widziałam za dużo filmów i przeczytałam za dużo książek, by nie wiedzieć, jak może się skończyć dobrowolne oddanie się w ręce czarnego charakteru! A tymczasem intuicja ciągle sugerowała, że powinnam pozwolić mu działać. Zupełnie jakbym gdzieś w głębi siebie wiedziała, że właśnie tego bardzo potrzebowałam. Miałam również świadomość, że Leiftan był za sprytny, by zrobić coś, z czym dałoby się go łatwo powiązać. Może więc warto zaryzykować?

Uspokajała mnie też myśl, że nie byłam w tym wszystkim sama. Nevra na pewno zauważy każde najmniejsze odchylenie w moim zachowaniu... a Karenn bez wahania złapie za coś twardego, by mi tym przyłożyć w głowę, jeśli uzna moje działania za niepokojące. Poza tym widywałam się codziennie z wrażliwą na aury Huang Hua i ona też nie zignorowałaby niczego, co by się jej wydało niewłaściwe.

– Jak wiele czasu potrzebujesz, by to przygotować? – odezwałam się wreszcie tonem, który miał jasno komunikować, że się zgadzałam, bo mimo wszystko samo „tak” jakoś nie mogło mi przejść przez gardło.

– Może parę minut, bo to dość proste zaklęcie i nie wymaga użycia żadnych dodatkowych składników – oznajmił Leiftan, co tylko pogłębiło moje przeczucie, że nie mówił mi całej prawdy, bo jeszcze nie widziałam, by ktokolwiek czarował w Eldaryi bez komponentów. O dziwo intuicja mimo to nadal się upierała przy tym, by się nie przejmować. Obym tego nie pożałowała...

– W porządku, w takim razie zdaję się na ciebie – oznajmiłam, nadal nie potrafiąc powiedzieć po prostu „tak”.

– Dziękuję za zaufanie, Gardienne – odparł Leiftan, kłaniając mi się lekko samym ruchem głowy. – To dla mnie naprawdę ważne.

– Yhym... – wymamrotałam, uciekając przy tym wzrokiem w bok, bo nie wiedziałam, co innego mogłabym tu powiedzieć.

Leiftan już nic nie odpowiedział, tylko się skupił na przygotowaniu zaklęcia. Gdy skończył, wyciągnął ręce, by ująć moje dłonie, na co mu pozwoliłam. Zdziwiłam się, jak szybko minęło mi tych parę minut. Zazwyczaj oczekiwanie na coś nieznanego i niepokojącego okropnie mi się dłużyło...

Leiftan zaczął recytować, a właściwie mamrotać coś niewyraźnie pod nosem. Przez chwilę myślałam, że to może język Wyroczni, ale szybko się zorientowałam, że to coś innego i zupełnie mi nieznanego. Słuchałam jego głosu, zastanawiając się, czy coś we mnie się zmienia, ale nic takiego nie wyczułam. Nie wystąpiły też żadne rozbłyski, drgania powietrza i żadne inne efekty, które zwykle kojarzyły się z działaniem magii... Byłam w tym trochę zagubiona. To co się działo przed moimi oczami bardziej przypominało wspólną modlitwę niż rzucanie zaklęcia.

– Gotowe – odezwał się Leiftan, puszczając moje dłonie.

– Już? – wykrztusiłam głupio.

– Tak – odparł z uśmiechem Leiftan. – Myślę, że możemy od razu sprawdzić, czy to dało jakiś efekt – dodał po chwili, zamykając oczy. Przez chwilę patrzyłam na niego zdezorientowana, po czym postanowiłam go wreszcie posłuchać. Skoro mówił, że już, to już... – Zatem jeszcze raz Gardienne, skup się na moim głosie i pozwól swoim myślom dać się prowadzić.

Byłam trochę roztrzęsiona tym wszystkim, ale w końcu udało mi się skupić. Wsłuchałam się głos w Leiftana i powoli sunęłam myślami między stwierdzeniami, które znałam już z wczoraj, aż dotarłam do wątpliwości, które wydawały mi się jednocześnie dobrze znane jak i zupełnie nowe.... To właśnie wtedy zrozumiałam, że ściana zniknęła.

To wcale nie oznaczało, że nagle potrafiłam odpowiedzieć Leiftanowi, kim jestem, dokąd zmierzam i dlaczego ja to właśnie ja... ale wreszcie mogłam powiedzieć, że po prostu jeszcze tego nie wiem, a nie, że nie mam o tym najmniejszego pojęcia. Niby to niuans, ale tak naprawdę była w tym taka różnica jak między naukowcem, który wreszcie zdobył dane, nad którymi może pracować, a dzieckiem błądzącym we mgle.

– I jak? – zapytał Leiftan.

– Czuję... wątpliwości – przyznałam. – Wiele wątpliwości...

– To świetnie, w takim razie zaklęcie pomogło – odparł Leiftan i po jego głosie podejrzewałam, że właśnie się uśmiechnął. – Kontynuujmy więc, Gardienne, bo zostało nam już tylko parę dni, a ciągle sporo pracy przed tobą.

– Dobrze – powiedziałam od razu. Poprawiłam się w siadzie, po czym na nowo się skupiłam.

***

– Czy można tu rozmawiać? – odezwałam się, gdy weszłam z Nevrą do zbrojowni, by wziąć ćwiczebne atrapy, bo dzisiaj mieliśmy zacząć trenować rozbrajanie. Od skończenia sesji z Leiftanem naprawdę potrzebowałam porozmawiać o tym wszystkim i się uspokoić, że podjęłam dobrą decyzję.

– Tak, jeśli krótko – odpowiedział Nevra, zerkając w stronę wyjścia.

– Potrzebuję ci o czymś powiedzieć.

– Coś o... – odparł, urywając zdanie w tak wymowny sposób, że od razu wiedziałam, że miał na myśli Leiftana.

– Tak.

– To na dole – powiedział i jak gdyby nigdy nic skupił się na wybieraniu atrap. – Mam wszystko, chodźmy.

Zeszliśmy na dół, ale minęliśmy pokój, w którym wczoraj ćwiczyliśmy. Udaliśmy się znacznie głębiej i po chwili zrozumiałam, że idziemy tam, gdzie kiedyś z dziewczynami przesłuchiwałyśmy Chrome'a. Po wejściu odkryłam, że w kącie nadal stało krzesło, które tu kiedyś wspólnie przytargałyśmy. Przeszło mi przez myśl, że wtedy moje życie w Kwaterze było o wiele prostsze... ale mimo wszystko nie żałowałam, że to się zmieniło.

– Co się stało? – zapytał Nevra, gdy zamknął za nami drzwi. Objął mnie ramieniem.

Opowiedziałam mu możliwie jak najkrócej i jak najkonkretniej wydarzenia z dzisiaj oraz to, co mnie skłoniło przyjęcia propozycji Leiftana. Czułam, że Nevra się spiął, ale dał mi dokończyć bez przerywania.

– Nie wiem, co powiedzieć – stwierdził szczerze, gdy zamilkłam. – Jestem zły, że zdecydowałaś się na coś takiego, bo to nie brzmi jak najmądrzejsza decyzja na świecie, biorąc pod uwagę kim jest Leiftan... – oznajmił, nerwowo przeczesując włosy dłonią. – ... ale też zdaję sobie sprawę, że pomógł Karenn z jej lękami i być może akurat w tej kwestii nie ma nic do rzeczy to, kim jest... – dodał po chwili, trochę jakby sam nie dowierzał w to, co mówił.

– No właśnie – przyznałam zmieszana.

– Na pewno nie odczuwasz niczego ponad to, co Leiftan powiedział? Niczego niepokojącego?

– Nie, nic – powiedziałam od razu. Rozmyślałam nad tym intensywnie od chwili rozstania z Leiftanem, dlatego nie musiałam się zastanawiać nad odpowiedzią.

– Więc pozostaje nam na razie przyjąć, że rzeczywiście zrobił tylko tyle, ile ci powiedział... – stwierdził Nevra z westchnięciem, ale wcale nie czułam, by się odprężył. – Mimo to spróbuję się dowiedzieć, czy tak działające zaklęcie naprawdę istnieje.

– Dobry pomysł.

– I dobrze by było, żeby dziewczyny miały na ciebie oko. Sam też będę czujniejszy.

– Dziękuję – powiedziałam, a wampir pocałował mnie czule w czoło.

– Nie masz lekko, Gardienne – stwierdził po tym, jak wtuliłam się w jego pierś.

– Ale z tobą zawsze jest mi trochę lżej.

– Wiem – odparł, śmiejąc się cicho. – Chodźmy, mamy trening do zaliczenia.

***

– Gardienne? – odezwała się Huang Hua, po dłuższej chwili ciszy, w której byłam zajęta tłumaczeniem paru krótkich zdań na język Wyroczni.

– Tak? – odparłam, unosząc głowę.

– Czy udało się rozwiązać problem twojej blokady?

– Chyba... chyba tak – powiedziałam, nieco zaskoczona wypłynięciem tego tematu akurat teraz. – Leiftan doszedł do wniosku, że to moja ludzka strona może blokować moją wrażliwość faery i użył na mnie pewne zaklęcie, które jak to ujął „miało przetrzeć we mnie szlaki” – opowiedziałam zgodnie z prawdą.

– Hm, to ciekawe – odparła Huang Hua wyraźnie zamyślona.

– A dlaczego pytasz? – postanowiłam zapytać wprost, bo wydawało mi się, że fenghuang miała mi coś ważnego do powiedzenia.

– Bo mam wrażenie, że twoja aura stała się wyraźniejsza – oznajmiła Huang Hua, a ja w odpowiedzi jedynie uniosłam brwi. Czegoś takiego to już na pewno się nie spodziewałam. – Nigdy nie dostrzegałam u ciebie żadnych zakłóceń, ale porównując to, jak widzę cię teraz, a jak widziałam jeszcze wczoraj, to wydaje mi się, że wcześniej byłaś w jakiś sposób... przytłumiona? Tak, to chyba najwłaściwsze słowo.

– Ale czy to... dobra zmiana? – zapytałam, czując, jak serce zaczęło mi mocniej bić z obawy.

– Jak najbardziej! – odparła Huang Hua, uśmiechając się szeroko. – To fantastycznie, że udało się odblokować twój potencjał, choć przyznaję, że nigdy wcześniej nie widziałam aż tak wyraźnej zmiany – dodała z entuzjazmem. – Być może dzięki temu zauważysz różnicę nie tylko w duszy i umyśle, ale także w ciele.

– Jak to? – wydukałam. Tego wszystkiego chyba zaczęło się robić trochę za dużo na mnie jedną...

– Nie ma powodów do niepokoju Gardienne – oznajmiła Huang Hua, kładąc dłoń na moim ramieniu. – Po prostu twój ludzki pierwiastek mógł również tłumić fizyczne cechy tego faery, którym jesteś – wytłumaczyła Huang Hua.

– Znaczy co? Zrobią mi się spiczaste uszy i wyrosną skrzydełka? – odparłam może niezbyt grzecznie, ale byłam zbyt zdezorientowana, by zachować kurtuazję. Fenghuang się zaśmiała.

– Nic z tych rzeczy. Miałam na myśli raczej coś mniej widocznego, jak na przykład poprawę wzroku albo wytrzymałości – wyjaśniła. – Wszystko zależy od tego, który faery jest twoim przodkiem – dodała, całkiem udanie poprawiając mi nastrój. To brzmiało naprawdę nieźle, choć nie podobało mi się, że to się stało za sprawą Leiftana... właściwie im dłużej o tym myślałam, to nabierałam coraz więcej podejrzeń, że demon nie powiedział mi wszystkiego. – Przepraszam, za tę zmianę tematu, nie chciałam cię rozpraszać.

– Nie szkodzi, dziękuję, że mi o tym powiedziałaś – odparłam, odwzajemniając uśmiech.

Na szczęście jakimś cudem po tej rozmowie udało mi się jakoś kontynuować naukę, a nawet coś wynieść z tej lekcji.

***

Następne trzy dni były dla mnie pełne postępów i mimo radości z nich, nie mogłam się pozbyć wrażenia, że wszystko szło mi jakoś zbyt gładko. Co wieczór szczypałam się w policzek z przekonaniem, że zaraz się obudzę i się okaże, że dopiero czekał mnie dzień, w którym mieliśmy zdecydować o wyprawie na tajemniczą wyspę.

Ćwiczenia z Leiftanem ani trochę nie rozwiały moich egzystencjalnych wątpliwości, ale kierowana poradami demona wreszcie zrozumiałam, że nie powinnam z nimi walczyć, ani na siłę rozwiewać, tylko to właśnie je mogłam traktować jako to, co czyniło mnie mną. Wątpię, więc jestem – to myśl, którą chyba sobie oprawię w ramkę i powieszę nad łóżkiem.

Gdy już to się stało dla mnie jasne, wreszcie mogłam przejść do właściwej nauki i o dziwo nawet szybko załapałam, jak litania miała działać – chodziło o to, by w momencie strachu utrzymać stan umysłu sprzed jego pojawienia się... gdyby jakiś ziemski psycholog to usłyszał, to prawdopodobnie złapałby się za głowę, twierdząc, że to nie ma prawa działać, ale w tej magicznej krainie nie zawsze wszystko było logiczne.

Co do innych postępów...

– Trochę wolniej się męczę – powiedziałam nerwowo, wydeptując ścieżkę po moim pokoju. – Szybciej reaguję i wydaje mi się, że poprawił mi się słuch...

– Już to mówiłaś – odparła Karenn, wodząc za mną wzrokiem. – Nie rozumiem, czym ty się denerwujesz, szczególnie że Huang Hua cię o tym uprzedzała – dodała po chwili.

– Jak mam się nie denerwować, skoro z moim ciałem dzieje się coś, nad czym nie panuję i czego nie rozumiem? – odpowiedziałam pytaniem, nie kryjąc rozdrażnienia.

– Ale to przecież są pozytywne zmiany – stwierdziła Karenn, najwidoczniej nadal nie pojmując, o co mi chodziło.

– I co z tego?! – warknęłam. – Zapominasz, że to się dzieje dzięki Leiftanowi?

– No mi też się to nie podoba, ale skoro już to masz, to korzystaj – powiedziała Karenn i kątem oka zauważyłam, że wzruszyła ramionami.

– A co jeśli nigdy nad tym nie zapanuję? Albo niechcący zrobię komuś przez to krzywdę?

– Jeśli dalej będziesz się denerwować i skupiać tylko na tym, od kogo to masz, to właśnie do czegoś takiego doprowadzisz – odezwała się Alajea, która dotychczas wolała się nie angażować w sprzeczkę. Jej słowa były jak kubeł zimnej wody na moją głowę.

– No właśnie, skup się lepiej na pracy nad tym z Nevrą – podchwyciła temat Karenn.

– Skupiam się, ale czy wy nie rozumiecie, że to są niechciane przeze mnie prezenty? Nie chcę temu draniowi niczego zawdzięczać – powiedziałam, ze złością zaciskając dłonie w pięści.

– Dopóki nie wie, to chyba nie ma problemu, co? – odparła Karenn.

– Otóż to – dodała Alajea.

Przystanęłam i czubkami palców pomasowałam nasadę nosa. Może dziewczyny miały rację i tylko robiłam z igły widły? I marnowałam czas na roztrząsanie najmniej istotnego aspektu swojej sytuacji?

– Wyluzuj, Gardienne, twoje nowe możliwości mogą tylko pomóc naszej sprawie – odezwała się Karenn, gdy długo nie odpowiadałam. – Spróbuj myśleć o tym w ten sposób, dobrze?

– Dobrze – powiedziałam, choć wiedziałam, że to nie będzie łatwe.

Trochę więcej zrozumienia dla mojej sytuacji miał Nevra, ale on również uważał, że powinnam poświęcić całą uwagę pracy z tymi nowymi możliwościami, by je jak najlepiej opanować i móc jak najszybciej znowu się czuć swobodnie we własnym ciele. Dzięki temu, że byłam umówiona na dzisiejszy trening z nim już po rozmowie z dziewczynami, to przyszłam na niego z mocnym postanowieniem, by rzeczywiście się ogarnąć i przekuć te zaskakujące dary od losu w moje mocne strony.

Mimo mojej niechęci do sparingów od paru dni właśnie tym kończyliśmy treningi, bo Nevra uważał, że to najlepszy sposób, bym na nowo się zgrała ze swoim ciałem i rozeznała w jego nowych możliwościach. Dzisiaj też tak było i tym razem zmotywowana przez dziewczyny podeszłam do tego z większym entuzjazmem. Moje dobre chęci jednak wyparowały w momencie, gdy na sam koniec treningowej walki, jak już przez zmęczenie straciłam pełną koncentrację, wykonałam cios o wiele szybciej, niż planowałam. Mój ruch był pełen gracji, a dzięki prędkości, z jaką został wykonany, broń znalazła się w pewnym miejscu znacznie wcześniej, niż powinna... i gdybym miała w dłoni prawdziwy nóż, to właśnie rozpłatałabym Nevrze gardło.

Advertisement