Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej,

Wreszcie po przerwie przychodzę z rozdziałam, który właściwie był już napisany w zeszłą niedzielę, ale tak długo nie mogłam dojść do ładu z poprawkami, że publikuję go dopiero dzisiaj. Właściwie to nadal nie jestem pewna, czy wszystko ujęłam tak, jak chciałam, ale mam już tego tekstu serdecznie dość XD. Cóż, mam przynajmniej nauczkę na przyszłość, że w nerwach lepiej nie pisać.

No, marudzenie odhaczone i już wystarczy tych smutów. Standardowo pozdrawiam zapracowaną Najlepszą Duszę, a także dziewczyny z testowego DreamTeamu, tzn. cyberpunkową Lady of the Foxes (<3), jak zawsze roześmianą Rosseę (xD) i Setnefer, z którą namiętnie psuję gmaila (XD). Wielkie dzięki za pomoc, wsparcie i dobre słowa <3.

Tutaj macie link do poprzedniej części, w której także są podlinkowane jeszcze wcześniejsze rozdziały (niedługo chyba po prostu zrobię wpis zbiorczy XD).

Miłej lektury <3




Miiko bez żadnej oznaki zwątpienia przyjęła moje kłamstwo. Wymamrotała podziękowania, po czym w zamyśleniu gładząc się po brodzie, obróciła się na pięcie i wróciła do Sali Kryształu. Przez chwilę obserwowałam jej plecy, gdy się oddalała, zastanawiając się, czy na pewno dobrze zrobiłam, ale z drugiej strony to przecież nie moja sprawa. Menhis powiedział, że sobie poradzi, to chyba wiedział, co mówił, prawda?

Mimo to jakoś nie potrafiłam przestać o się o niego niepokoić. Wątpiłam, czy ktoś z tak wysoką temperaturą mógł w ogóle stwierdzić, że cokolwiek miał pod kontrolą... Z drugiej strony, dopóki go nie dotknęłam, to nawet nie zdawałam sobie sprawy, że gorączkował, bo przecież mówił tak trzeźwo i rzeczowo... choć zupełnie nie w swoim stylu. To wszystko było jakieś dziwne.

Pogrążona w rozmyślaniach poszłam na kolację, ale tylko dłubałam widelcem w talerzu, nie mogąc wrócić na ziemię. Zorientowałam się, że Chrome dosiadł się do mojego stolika, dopiero gdy zastukał palcem w miejsce, gdzie się gapiłam.

– Co taka zamyślona?

– Jestem już trochę zmęczona tym dniem – stwierdziłam wymijająco, a wilkołak opuścił wzrok, by obejrzeć zawartość swojego talerza. Chyba się zastanawiał co zjeść jako pierwsze. – Był dla mnie dość pracowity.

– Wierzę – stwierdził, po czym po prostu zabrał się za posiłek. Ulżyło mi, że wystarczyła mu taka odpowiedź. – A jak tam treningi?

– Na szczęście już prawie koniec – powiedziałam, wzdychając. Chrome znowu spojrzał w moim kierunku.

– Naprawdę? Więc znowu będziesz miała więcej czasu? – zapytał wyraźnie ucieszony.

– Tak, raczej tak – odparłam, co wywołało u wilkołaka jeszcze większy entuzjazm.

– To świetnie! Zarezerwuj jedno popołudnie, to pójdziemy na plażę – oznajmił tonem, z którym nie dało się dyskutować. Zaskoczył mnie tym. – No co? Trochę mi ciebie brakowało – dodał ze wzruszeniem ramion, widząc moją minę. Zarumieniłam się, bo zrobiło mi się głupio, że tak całkiem skupiłam się na spotkaniach z Menhisem, zapominając o swoich znajomych. Pomyślałam, że chyba powinnam wreszcie przestać się zamartwiać psionem, skoro nawet nie chciał mojej pomocy i spędzić trochę czasu z kimś, kogo tak dla odmiany naprawdę lubiłam.

– Um, no to może nie czekajmy, tylko pójdźmy się przejść, jak tylko zjemy?

– Mówiłaś, że jesteś zmęczona – Chrome zawisł z widelcem w połowie drogi do ust.

– Spacer dobrze mi zrobi – zapewniłam go szybko, a wilkołak dokończył ruch ręką. Przełknął głośno kawałek mięsa z gulaszu.

– No to świetnie! – ucieszył się szczerze, dzięki czemu nabrałam przekonania, że to była dobra decyzja.

Po zjedzeniu kolacji opuściliśmy budynek Kwatery Głównej i skierowaliśmy się na plażę. Po drodze spotkaliśmy Alajeę i Colaię, które miały taki sam plan jak my, więc dalej szliśmy już razem. Trochę się obawiałam, co z tego wyniknie, ale bardzo szybko się okazało, że przekomarzanki Chrome'a i Allie to niewyczerpane źródło świetnej zabawy. Jeszcze nawet nie zdążyliśmy dotrzeć na miejsce, a mnie już bolał brzuch od śmiechu.

Na samej plaży tylko spacerowaliśmy po brzegu, ale Colaia nie wytrzymała i jako pierwsza zrzuciła buty, by zamoczyć nogi. Zaraz za nią podążyła Alajea. Chrome się wahał, nie chcąc zostawiać mnie samej, ale machnęłam ręką, żeby się nie przejmował. Kiedy jedna z sióstr natknęła się na piękną, dużą muszelkę, wszyscy rzucili się do szukania innych. Śmiałam się z nich, bo brodząc ze wzrokiem wbitym w wodę, przypominali mi czaple. Wołali, bym do nich dołączyła i w końcu po wielu próbach dałam się do tego przekonać.

Zamierzałam zamoczyć tylko same stopy, ale ostatecznie dotarłam aż do kolan i dołączyłam do poszukiwania muszelek. O dziwo na tej głębokości czułam się dość pewnie i nie omieszkałam się tym pochwalić pozostałym. To był błąd, bo dziewczyny bardzo szybko postanowiły skorzystać z nadarzającej się okazji i ochlapać mnie wodą. Nie mogłam im tego puścić płazem, jednak zanim zdążyłam się zrewanżować, do zabawy włączył się Chrome i jego ogon. Ostatecznie wyszłyśmy na brzeg całe mokre, ale zadowolone, bo wspólnymi siłami udało się nam zanurzyć wilkołaka w wodzie prawie po same uszy.

Kiedy w świetnych nastrojach wróciliśmy do Kwatery, już było ciemno. Rozstaliśmy się dopiero na korytarzu, gdzie każdy udał się w swoją stronę. Idąc do łaźni, marzyłam tylko o szybkim prysznicu i łóżku, bo mimo wszystko jeszcze nie odespałam tych koszmarów z Yvoni. Niestety to mnie znowu doprowadziło do tematu Menhisa, o którym z powodzeniem udało mi się zapomnieć przy Chrome i dziewczynach. Myjąc się, mimowolnie myślałam o tym, jak psion mógł się teraz czuć i co chwilę się napominałam, że w ogóle nie powinno mnie to interesować. Zrzucałam winę za ten niepokój na poczucie pielęgniarskiego obowiązku i tłumaczyłam sobie, że czas wreszcie się wyluzować. Niestety jakoś nie potrafiłam sama się przekonać, dlatego także w łóżku przewalałam się z boku na bok, nie mogąc zasnąć. W końcu się pogodziłam z myślą, że nie usnę, dopóki się nie dowiem czy z Menhisem wszystko w porządku.

– Cholera – warknęłam pod nosem, uderzając pięścią w poduszkę. – Tylko sprawdzę – powiedziałam do siebie, wstając. Ubrałam się pośpiesznie w pierwsze lepsze rzeczy, które namacałam po ciemku, by nie paradować po Kwaterze w samej koszuli nocnej. – Tylko sprawdzę i już mnie nie ma! – zapewniłam się i wyszłam z pokoju.

Droga do pokoju Menhisa zeszła mi na sprzecznych rozważaniach. Zaczęłam wątpić, czy to dobry pomysł. Ostatecznie psion przecież był dupkiem i mógł nie docenić, że się o niego martwiłam. Ale zaraz, dlaczego obchodziło mnie, czy to doceni? Przecież robiłam to dla siebie, a nie dla niego. Zresztą chciałam się tylko upewnić, że wszystko z nim w porządku i chyba nawet on nie był aż takim dupkiem, by się o to złościć.

Wreszcie dotarłam do pokoju Menhisa. Nieśmiało zapukałam i nasłuchując, niemal przyłożyłam ucho do drzwi, jednak odpowiedziała mi zupełna cisza. Spróbowałam ponownie, tym razem trochę odważniej. Nadal nie słysząc najmniejszego poruszenia, przyłożyłam usta do futryny i zawołałam psiona konspiracyjnym szeptem, ale to również nie dało żadnego efektu. No tak, głupia ja, pewnie śpi... nie wiem, czego się spodziewałam, przychodząc tutaj.

Cofnęłam się o krok, chcąc odejść, ale nagle napadły mnie nowe myśli. A co jeśli pogorszyło mu się w trakcie snu? Głowa bardzo szybko zapełniła mi się czarnymi scenariuszami, w których Menhis potrzebował pomocy, jednak był tak słaby, że nawet nie mógł o nią poprosić... Zaraz jednak uspokajałam się jego własnym stwierdzeniem, że miał wszystko pod kontrolą. Chyba nie kłamałby, wiedząc, że w grę wchodziło jego zdrowie, a może nawet życie? Nie podejrzewałam go o podobną lekkomyślność… ale i tak tkwiłam pod drzwiami jak kołek. Nie mogłam się zdecydować na odejście, jednocześnie wiedząc, że przecież i tak nic nie dało się zrobić, bo Menhis nie odpowiadał. Gdybym mogła chociaż zerknąć do jego pokoju i upewnić się, że wszystko w porządku...

Mój wzrok dość niespodziewanie zatrzymał się na klamce. Nie przypominałam sobie teraz, by psion przekręcił klucz w zamku, więc może było otwarte? Ostrożnie wyciągnęłam rękę, zapewniając samą siebie, że tylko zajrzę. Nacisnęłam powoli na klamkę, trochę nie dowierzając, że naprawdę właśnie to robiłam. Drzwi ustąpiły z lekkim skrzypnięciem i nie wiedziałam, czy powinnam się ucieszyć, czy raczej zaniepokoić. Przełknęłam ślinę, po czym ostrożnie otworzyłam szerzej.

W pokoju było dość jasno, bo księżyc świecił mocno, a okno nie zostało zasłonięte. Bez trudu wypatrzyłam łóżko i znajdującego się na nim Menhisa. Odetchnęłam, bo najwidoczniej spał, tak jak zapowiedział. Już chciałam się wycofać, bo w końcu otrzymałam swoją odpowiedź, ale zatrzymałam się w połowie tego ruchu. Coś było nie tak w pozycji, w jakiej psion leżał... Niby miałam tylko zerknąć, ale skoro już zauważyłam coś dziwnego, to musiałam to sprawdzić, bo inaczej sumienie nadal nie dałoby mi spokoju. Weszłam do środka i na wszelki wypadek przymknęłam za sobą drzwi, bo otwarte mogłyby zwrócić czyjąś uwagę. Co prawda sypialną część Kwatery rzadziej patrolowano w porównaniu do innych, ale lepiej chuchać na zimne, w końcu pokój Menhisa to chyba ostatnie miejsce, w którym chciałabym zostać nakryta.

Podeszłam cicho i natychmiast zrozumiałam, co mi nie pasowało w sylwetce psiona. Leżał na skos – z twarzą w poduszkach i nogami wystającymi poza krawędź łóżka. Nawet nie zdjął butów, nie wspominając już o rozebraniu się. Wyglądało na to, że po wejściu do pokoju po prostu padł bez sił... Nie zastanawiając się nad tym, co robiłam, złapałam go za ramię i przekręciłam na plecy. Nie mogłam nie poczuć, że był bardzo ciepły, podobnie jak wcześniej na korytarzu. Skóra mu lśniła od potu, a oczy miał zamknięte, jakby spał, ale ani przez chwilę nie łudziłam się, że to zdrowy sen. Dotknięcie jego czoła ostatecznie potwierdziło moje obawy – gorączka zamiast opaść, wzrosła.

– Menhis, ty durniu – wyszeptałam, starając się ułożyć normalnie na łóżku jego bezwładne ciało. Kiedy się z tym uporałam, pośpiesznie zrzuciłam mu buty, a potem przystanęłam, by się zastanowić, co robić dalej. Pamiętałam, że środki przeciwgorączkowe na niego nie działały, więc pozostało mi jedynie go schłodzić. Najlepszy efekt dałby zimny prysznic, ale sama nie poradziłabym sobie z tym. Szybko przeliczyłam w myślach, czy była jakaś osoba, którą mogłabym poprosić o pomoc i to tak, by później nie dowiedziała się o tym Miiko... cholera, dlaczego w ogóle się tym przejmowałam? Zamiast się szarpać, powinnam od razu po nią pójść... ale Menhisowi bardzo zależało, by kitsune nie dowiedziała się o niczym, a ja mu to obiecałam. Po prostu świetnie, nie dość, że miałam wyrzuty sumienia, to teraz jeszcze nagle zapragnęłam zachować się honorowo i dotrzymać słowa.

Popatrzyłam jeszcze raz na Menhisa, który oddychał płytko, a na jego czole perlił się pot. Jakbym miała szukać pomocy, to tę wybraną osobę musiałabym najpierw obudzić bez stawiania na nogi połowy Kwatery i wyjaśnić sprawę, a psion potrzebował ratunku na już. Jedyne rozwiązanie, jakie przyszło mi do głowy to zimne okłady i wiedząc, że liczył się czas, postanowiłam działać natychmiast.

Wyszłam z pokoju Menhisa i poszłam do najbliższej łaźni, by zebrać potrzebne rzeczy. Z braku czegoś bardziej odpowiedniego, złapałam za jedną z większych misek, których używano do robienia prania. Nalewając do niej chłodnej wody, uświadomiłam sobie, że to mogło nie wystarczyć, skoro Menhis miał taką wysoką gorączkę. Pomyślałam, że chyba nie obędzie się bez ekstraktu z gwiazdy lodowca, a to niestety oznaczało wyprawę do przychodni. Jako pielęgniarka już parokrotnie zdążyłam docenić przydatność tego specyfiku w opiece nad gorączkującą osobą. Sprawiał, że woda dużo dłużej trzymała niższą temperaturę, dzięki czemu chłodzenie stawało się bardziej efektywne, a także rzadziej trzeba było zmieniać okłady. To naprawdę ułatwiało sprawę.

Nie zastanawiając się już dłużej, położyłam miskę z wodą w kącie i udałam się do przychodni. Przez całą drogę miałam ochotę biec, ale ograniczyłam się jedynie do ostrożnego truchtu, by nikogo przypadkiem nie obudzić. Kiedy dotarłam na miejsce, za biurkiem zauważyłam Mathyza. Uniósł głowę znad książki i spojrzał na mnie zdziwiony.

– Gardienne? Przyszłaś robić nadgodziny? – zapytał, unosząc brwi. To mi dopiero uświadomiło, że nawet nie pomyślałam o przygotowaniu sobie jakiejś wymówki. Zaśmiałam się nerwowo.

– Chyba powinnam to rozważyć, skoro ostatnio nie mogłam spać – odparłam, ze skrępowaniem gładząc się po karku.

– Ach tak, Ewelein wspominała – powiedział, kiwając głową ze zrozumieniem. – Przyszłaś po eliksir nasenny?

– Tak, właśnie tak! – zawołałam, gorliwie chwytając się tego pomysłu. Mathyz chciał wstać, ale zatrzymałam go ruchem ręki. – Nie, nie, spokojnie, nie przeszkadzaj sobie, wiem gdzie leżą, sama wezmę – odezwałam się, może trochę zbyt pośpiesznie. Na szczęście nie wzbudziło to żadnych podejrzeń pielęgniarza. Musiał już chyba poznać mnie na tyle, by wiedzieć, że nie lubiłam kłopotać innych.

– W porządku – stwierdził ze wzruszeniem ramion, po czym wrócił do czytania książki. Widać dzisiejszy dyżur należał do wyjątkowo spokojnych.

Podeszłam do szafki z eliksirami i zerkając kątem oka, czy Mathyz jednak mnie nie kontrolował, bez trudu odnalazłam fiolki z ekstraktem. Rzucały się w oczy przez swój niewielki rozmiar. Ewelein tłumaczyła mi to względami praktycznymi – rzadko kiedy potrzebowało się tego specyfiku więcej niż kilkanaście kropli, a po otwarciu bardzo szybko tracił swoje właściwości, więc alchemicy rozlewali do pojemniczków już gotowe porcje. Schowałam fiolkę do rękawa, po czym wzięłam pierwszy lepszy środek usypiający.

– Dzięki, miłego dyżuru – odezwałam się, mijając pielęgniarza. Wymownie pomachałam w jego stronę buteleczką z eliksirem, by nie pozostawić wątpliwości, co dokładnie zabrałam z szafki.

– Tylko nie zaśpij jutro – odparł, na chwilę tylko odrywając wzrok od czytanej książki.

– Nie zaśpię! – zapewniłam go i zamknęłam za sobą drzwi. Wyciągnęłam fiolkę z rękawa, chcąc ją umieścić w jakimś lepszym miejscu, ale po obmacaniu spodni przypomniałam sobie, że akurat w tych nie miałam żadnej kieszeni. Jak zwykle wiatr w oczy... Ze względu na wielkość pojemnika, ostatecznie postanowiłam go ukryć w staniku. Nie było to zbyt komfortowe, bo ekstrakt wydzielał nieprzyjemny chłód, który przesiąkał przez ściany fiolki, ale nie znalazłam bezpieczniejszego miejsca. Czułam się przez to jak jakaś tajna agentka na misji…

Na wejściu do korytarza Straży, przez który musiałam przejść, chcąc iść do łaźni, niespodziewanie spotkałam strażnika. Zdziwił go mój nocny spacer, ale z łatwością się wykpiłam problemami ze snem, które potwierdziłam, pokazując buteleczkę z eliksirem. Mężczyzna puścił mnie po zapewnieniu, że pójdę już prosto do siebie. Ku mojej wielkiej uldze nie zdecydował się dopilnować tego osobiście, więc gdy tylko zniknął za rogiem, minęłam swój pokój i ruszyłam tam, gdzie od początku planowałam. Miałam naprawdę sporo szczęścia, że spotkałam go akurat w takim miejscu, a nie w części gościnnej, gdzie moją obecność o wiele trudniej byłoby mi wytłumaczyć. Liczyłam w duchu, że ta dobra passa będzie trwała. Możliwe, że to wymodliłam, bo faktycznie nikt mnie już później nie niepokoił.

Dotarłszy do łaźni, na oko odlałam trochę wody z wcześniej przygotowanej miski, by mniej więcej było jej tyle, na ile obliczano porcję ekstraktu. Zanim wyszłam, jeszcze zarzuciłam sobie na ramię trzy ręczniki – jeden mały i dwa większe. To z nich zamierzałam zrobić okłady.

Zaraz po wejściu do pokoju Menhisa dobiegł mnie jego mamrot. Zastygłam na chwilę w bezruchu, nasłuchując, ale nie zrozumiałam ani słowa z tego, co mówił. Nie sprawiał wrażenia, że w ogóle zauważył moją obecność, więc w końcu odważyłam się poruszyć. Kiedy podeszłam, zrozumiałam, że psion zaczął majaczyć.

Postawiłam miskę z wodą na ziemi i sięgnęłam przodu tuniki Menhisa, by ją z niego zdjąć. Gdy odsłoniłam część jego piersi, zawahałam się i cofnęłam ręce. Czy naprawdę powinnam to robić? Jakoś dziwnie się czułam, rozbierając go, tak jakby to było takie... niewłaściwe. Zaraz się jednak skarciłam w myślach, że przecież nie robiłam tego dla własnej przyjemności, tylko żeby go ratować. W końcu żeby okłady działały, musiały być kładzione na nagiej skórze... Zresztą i tak nie miałby teraz żadnego pożytku z tego przepoconego ubrania. Potrząsnęłam głową, po czym dokończyłam ściąganie tuniki, co nie było proste, biorąc pod uwagę, że Menhis w majakach poruszał się niespokojnie. Nawet nie podjęłam się walki z jego spodniami, tylko skorzystałam z tego, że były dość luźne i podwinęłam je do kolan.

Kiedy psion był już przygotowany, wyciągnęłam fiolkę ze stanika. Bez zastanowienia wlałam całą jej zawartość do miski, a potem jeszcze nią potrząsnęłam, by się upewnić, że nic nie zostało na dnie. Zamieszałam wodę dłonią i nie poczułam żadnej różnicy w temperaturze, ale pocieszyłam się, że to przecież nie tak działało. Mając nadzieję, że to wystarczy, sięgnęłam po pierwszy, najmniejszy ręcznik.

– Jeszcze chwila i możesz nie mieć czym korzystać ze swojego talentu – mruknęłam pod nosem z wyrzutem, gdy odgarniałam wilgotne włosy z czoła Menhisa, by umieścić na nim okład. Pożałowałam, że wcześniej nie pomyślałam o czymś, co mogłabym mu podłożyć pod kark, ale szybko rozwiązałam ten problem, zdecydowanym ruchem odrywając kawałek materiału z większego ręcznika. Po namoczeniu i wykręceniu umieściłam okład pod szyją psiona.

Gdy się prostowałam, Menhis nagle złapał mnie za rękę, przez co wyrwał mi się krótki okrzyk strachu. Psion miał zaskakująco sporo sił jak na kogoś w gorączce... Zsunął mu się okład z czoła i patrzył w moją stronę jednym okiem. Dostrzegalna nawet w świetle księżyca czerwień jego tęczówki, czyniła to spojrzenie naprawdę przerażającym. Dopiero po chwili się zorientowałam, że ten wzrok był niewidzący, tak jakby Menhis spoglądał gdzieś daleko za mnie.

– Menhis? – zapytałam niepewnie, nie wiedząc, co robić.

– Zabij – powiedział z trudem.

– Co? – wykrztusiłam, sądząc, że się przesłyszałam.

– Po prostu... mnie... zabij – wycedził przez zęby, jakby z irytacją i dopiero wtedy zrozumiałam, że musiał właśnie przeżywać jakąś wizję.

– Nie! – odparłam, wyszarpując nadgarstek z jego uścisku. Zaraz po tym psion na powrót stracił przytomność.

Wpatrywałam się w niego w szoku. Co to oznaczało? Dlaczego powiedział coś takiego? I właściwie do kogo to mówił? Nie sprawiał wrażenia, że w ogóle zdawał sobie sprawę z mojej obecności tutaj, więc nie sądziłam, by ta prośba była skierowana do mnie. A może to tylko wymysł rozgorączkowanego umysłu, którego nie powinnam traktować poważnie? Tak, to była jakaś myśl. Postanowiłam się jej trzymać i skupić z powrotem na zadaniu. Poprawiłam okład na czole psiona, po czym wróciłam do pracy.

Naderwany ręcznik wykorzystałam do owinięcia łydek Menhisa, a tym drugim po prostu przykryłam jego pierś i ręce. Nie mogłam go zatargać pod prysznic, więc chociaż w taki sposób chciałam dać mu namiastkę chłodzenia ciała. Jeszcze odświeżyłam te okłady, które miał na czole i pod karkiem, po czym przysiadłam na skraju łóżka, by odsapnąć. Miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam i odkryłam, co to było, dopiero gdy zauważyłam, że rozchylone usta psiona zdążyły wyschnąć.

Rozejrzałam się pospiesznie po pokoju w poszukiwaniu jakiejś karafki, jednocześnie karcąc się w duchu, że nie wpadłam na to wcześniej. Na szczęście wypatrzyłam takową w komplecie ze szklanką na szafce nieopodal. Przelewając wodę do naczynia, uświadomiłam sobie, że nie miałam już niczego, co mogłabym użyć do zwilżenia warg psiona, bo ręczniki namoczone w gwieździe lodowca nie wchodziły w grę. Nie chciałam mu szperać w rzeczach za jakąś chusteczką ani nie miałam ochoty odrywać kawałka materiału ze swojego ubrania, więc ostatecznie zdecydowałam zrobić to po prostu palcami.

Podejrzewałam, że pozostałości ekstraktu już zwietrzały na moich dłoniach, ale i tak dla pewności jedną z nich opłukałam nad miską odrobiną wody z karafki, po czym otarłam w spodnie. Zamoczyłam palce w szklance i samymi opuszkami ostrożnie zwilżyłam usta Menhisa. Znowu naszło mnie to dziwne poczucie niewłaściwości moich działań, jakbym przekraczała jakąś granicę, której nawet nie potrafiłabym nazwać, ale podobnie jak poprzednio odepchnęłam je od siebie, tłumacząc się potrzebą chwili.

Wreszcie z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku przysiadłam z powrotem na łóżku, westchnęłam i zapatrzyłam się na Menhisa, który od czasu do czasu wykonywał jakiś niespokojny ruch albo coś niewyraźnie mamrotał. Zrozumiałam z tego tylko parokrotnie powtórzone „to bez sensu”, ale nie wiedziałam, do czego to się miało odnosić. Zastanawiałam się, czy jeszcze mogłam coś dla niego zrobić, czy pozostało już tylko czekać.

Może zamiast oczekiwania, powinnam pójść po Miiko? Co mnie właściwie przed tym powstrzymywało? Niby dałam słowo, ale to przecież była jedynie fanaberia Menhisa, więc nie powinnam się nią kierować jako pielęgniarka... Jakoś jednak czułam, że nie mogłam mu tego odmówić. Wcześniej ignorowałam swoje wewnętrzne motywy, obwiniając swoją honorowość, ale teraz nie mając nic do roboty, napadły mnie te niechciane myśli.

Biorąc pod uwagę to, co Menhis powiedział, gdy odpytywałam go na korytarzu, ta cała sytuacja musiała wynikać z tego, że chciał jak najszybciej zamknąć sprawę Yvoni. Wiedział, że nie powinien, ale zaryzykował. Po zastanowieniu się nie miałam złudzeń, że zrobił to z troski o mnie – obstawiałam, że raczej zrobił to dla siebie, podobnie jak ja teraz, opiekując się nim. Gdyby nie wyrzuty sumienia i poczucie obowiązku, to nigdy bym tu nie przyszła... On za to prawdopodobnie nie mógł znieść oglądania rezultatów własnego błędu. Jeśli przyjąć, że naprawdę przerwał mój koszmar, to słowa, które wtedy usłyszałam – „już nie wytrzymam” – zdawały się potwierdzać to przypuszczenie. Jednak skorzystałam na tym i czułam się trochę winna, bo nie chciałam, by psion nadstawiał karku w mojej sprawie, niezależnie od tego, jakie kierowały nim motywy.

Chyba jednak to ta dzisiejsza kłótnia w Sali Kryształu ostatecznie mnie skłoniła, by nie iść po Miiko. Menhis zapewne i tutaj miał swoje powody, by tak zareagować, ale jakby nie patrzeć, także w pewnym stopniu wstawił się za mną. Miałam przeczucie, że gdyby tutaj był, kiedy decydowano o podaniu mi eliksiru, to nigdy by do tego nie doszło. On wybiłby to Miiko z głowy, a nie jej przyklasnął. To więcej, niż mogłam liczyć od innych członków Lśniącej Straży, którzy o tym wtedy wiedzieli... Właśnie dlatego czułam, że powinnam mu pomóc na jego warunkach... choć obawiałam się, że jeśli to, co mogłam mu zaoferować, okaże się niewystarczające, to będę musiała złamać dane słowo.

Machnęłam ręką, jakbym chciała odgonić od siebie niepokój jak jakąś natrętną muchę i wstałam, by odświeżyć okłady. Kiedy od nowa okrywałam Menhisa, myślałam o tym jak o wyrównaniu rachunków. Po wszystkim będę mogła dalej z czystym sumieniem go nie lubić.

Kiedy wykręcałam jeden z większych ręczników, starałam się nie przyglądać odsłoniętej klatce piersiowej psiona, bo pewnie by sobie tego nie życzył. Co prawda sam na co dzień nie przejmował się zanadto moją prywatnością, ale to nie oznaczało, że chciałam mu się odpłacać tym samym. To było poniżej mojej godności. Nie mogłam jednak nie zauważyć, że Menhis nie miał specjalnie imponującej budowy. W świetle księżyca dostrzegałam jedynie lekki zarys mięśni pod skórą, przez co nie wątpiłam w jego sprawność fizyczną, ale zdecydowanie bardziej reprezentował typ intelektualisty niż wojownika.

Dopiero po chwili sobie uświadomiłam, że właśnie się gapiłam i pośpiesznie przykryłam psiona, czując, że rumieniły mi się policzki. Tylko dlaczego tak reagowałam? Nie mogłam tego zrozumieć. To przecież bez sensu! Menhis nawet mnie nie interesował, a już na pewno nie pod względem cielesnym. Miał przystojną twarz i paskudny charakter, nic poza tym. Zastygłam na moment w bezruchu. Zaraz, skąd ta myśl o jego twarzy? Nigdy wcześniej jej tak nie określałam... Zaraz jednak znalazłam szybkie usprawiedliwienie, że to brak snu musiał już brać nade mną górę. Co prawda nie czułam się zmęczona, ale przecież w innych okolicznościach nie dopuściłabym do siebie myśli, że Menhis mógłby mi się w ogóle podobać...

Potrząsnęłam głową, by pomóc sobie wrócić na ziemię, po czym przysiadłam z powrotem na łóżku. Opieka nad psionem nie była zbyt zajmująca, bo musiałam jedynie od czasu do czasu zmieniać okłady i zwilżać mu usta. Ostatecznie czas między tymi czynnościami wypełniłam sobie oglądaniem pokoju, co po ciemku było zajęciem wyjątkowo pobudzającym wyobraźnię. Kiedy to mi się znudziło, zabrałam się za liczenie w pamięci. Co jak co, ale treningi zdążyły mnie już trochę skrzywić.

***

Nie wiedziałam, ile to trwało, ale to nie było ważne, bo w końcu doczekałam się efektów – Menhis wyraźnie się uspokoił i przestał mamrotać, a jego oddech stał się bardziej naturalny. Wszystko wskazywało na to, że najgorszy moment miał już za sobą, choć nie wątpiłam, że to jeszcze trochę potrwa, zanim gorączka całkiem opadnie. Odetchnęłam z ulgą. Udało się, nie musiałam wzywać Miiko.

Na wszelki wypadek odczekałam jeszcze trochę, licząc w myślach od tysiąca w dół. Wreszcie upewniona, że kryzys został zażegnany, postanowiłam stąd pójść. Wolałam nie być w pobliżu, gdy Menhis się obudzi. Nie wiedziałam, jak mógłby zareagować na moją obecność, ale nie sądziłam, by się ucieszył. Ostatecznie widziałam go w chwili słabości, a mało kto chciał być takim oglądany.

Bolały mnie już dłonie od wyciskania ręczników, ale postanowiłam to zrobić jeszcze ten jeden, ostatni raz. Po przemyśleniu sprawy uznałam, że na wszelki wypadek zostawię psionowi okład na szyi i pod karkiem. Pozostałe wolałam zabrać, bo nie chciałam przesadzić w drugą stronę i wychłodzić go za bardzo. Na sam koniec użyłam pustej poszewki, z której wcześniej wyciągnęłam kołdrę, by przykryć nią Menhisa. Pod czymś grubszym od tej cienkiej warstwy materiału mogłoby mu być za gorąco. Gdy skończyłam, podparłam się pod boki, by spojrzeć na swoje dzieło. Wyobraziłam sobie, jak psion się rano zdziwi i zaśmiałam się pod nosem. Chciałabym móc to zobaczyć.

Wrzuciłam niepotrzebne już ręczniki do miski z wodą, którą zaraz podniosłam, by ją zabrać ze sobą. Ciągle było ciemno za oknem, więc liczyłam, że może jeszcze uda mi się zdrzemnąć, choć nadal nie czułam się senna. Co prawda pilnowanie Menhisa nie było specjalnie emocjonującym zajęciem, ale jakoś dziwnie mnie zaangażowało. Odwróciłam się, by odejść.

– Dlaczego? – usłyszałam nagle za sobą i zmartwiałam, bo głos Menhisa brzmiał zaskakująco trzeźwo. Cofnęłam się powoli, obawiając się, że zobaczę obudzonego psiona, ale miał zamknięte oczy. To niemożliwe, by majaczył, więc może po prostu mówił przez sen? – Dlaczego to zrobiłaś, Miiko? – dodał po chwili, potwierdzając tym samym moje przypuszczenia. Zatkało mnie po tych słowach. Założyłam wcześniej, że wszystko co mówił, stanowiło jedynie efekt rozbudzonej gorączką wyobraźni, ale co jeśli przeżywał prawdziwe wydarzenia? Może zupełnie przypadkiem zobaczyłam urywki z chwil, gdy Miiko ratowała mu życie? Tylko dlaczego chciał umrzeć? – Po prostu słyszałem, że tak cię nazywali – odezwał się i tym razem zaskoczył mnie tak bardzo, że aż przysiadłam na łóżku, prawie rozlewając wodę. Czy to oznaczało, że Miiko uparła się uratować Menhisa, nawet go nie znając? Teraz miałam już totalny mętlik w głowie, bo nie sądziłam, że było ją stać na podobny altruizm. A może jej wtedy nie pamiętał? Tylko czy to w ogóle możliwe, by psion mógł stracić pamięć? O co w tym wszystkim chodziło?

W bezruchu czekałam, aż Menhis powie coś jeszcze, ale on jedynie oddychał spokojnie. Najwidoczniej reszta rozmowy musiała się rozgrywać już tylko w zaciszu jego głowy. Zajęło mi chwilę zebranie się w sobie, by wstać.

– Nadal nie rozumiem, dlaczego? – wyrwał mnie z zamyślenia pełen niedowierzania głos psiona.

– Bo tak robią ci dobrzy – wyrwało mi się w odpowiedzi. Właściwie to nie wiedziałam, po co w ogóle to powiedziałam, skoro on i tak spał.

– Ach... – westchnął i znowu zamilkł. Wydawało mi się, że moje słowa w jakiś sposób go usatysfakcjonowały. Dziwne, ale to może tylko zbieg okoliczności.

Odczekałam w ciszy kolejną długą chwilę, ale Menhis już nic nie dodał. Przełknęłam ślinę i w końcu wyszłam z pokoju. Odnosząc rzeczy do łaźni, próbowałam jakoś połączyć znane mi fakty, ale obraz, który z tego wychodził, ciągle miał wiele luk. Jakby tak się poważniej zastanowić, to nawet nie byłam pewna, czy moja wiedza wystarczyłaby chociaż na ułożenie samej ramki... Bo tak naprawdę wiedziałam tylko tyle, że Miiko uratowała życie Menhisa wbrew jego woli... Za to nie miałam pojęcia, jak to zrobiła, dlaczego i kiedy, ani nawet jak się w ogóle poznali. Nie rozumiałam także, dlaczego psion miałby chcieć umrzeć, ani dlaczego podczas kłótni w Sali Kryształu nazwał swoje życie bezwartościowym. Czułam, że usłyszane przeze mnie „to bez sensu” jakoś się z tym wiązało, ale to też mi nic nie rozjaśniło.

Najgorsze było to, że nie miałam od kogo się czegoś dowiedzieć na ten temat. Moje stosunki z Miiko były co najwyżej neutralne, co raczej nie zachęcało do zwierzeń, a Menhis ignoruje każde niewygodne pytanie. Może znajdował się w Kwaterze ktoś, kto mógłby coś o tym wiedzieć, ale ja jeszcze nie spotkałam takiej osoby. Zresztą, dlaczego, do cholery, w ogóle mnie to interesowało? W końcu to nie moja sprawa, co się wydarzyło między tą dwójką. To chyba już zły wpływ psiona sprawiał, że wszędzie miałam ochotę wtykać swój nos. Zdecydowanie nie powinnam brać z niego wzorca.

Wreszcie wróciłam do łóżka i o dziwo, znacznie łatwiej mi się ignorowało ciekawość niż wyrzuty sumienia, bo zasnęłam bez problemu.

***

Nie zaspałam na poranny dyżur, ale zwleczenie się z łóżka nie przyszło mi zbyt łatwo. Cóż, kolejną noc miałam do tyłu, ale obiecałam sobie, że następnej już na pewno się wyśpię. Kiedy przyszłam do przychodni, Mathyz wypytał mnie czy wszystko w porządku, a także czy udało mi się coś wypocząć. Dzisiaj wyjątkowo przez parę godzin miałam zostać sama na dyżurze, bo Ewelein musiała się pojawić na zebraniu Lśniącej Straży i nikt jej nie mógł zastąpić, dlatego rozumiałam niepokój pielęgniarza o moją gotowość do pracy. Dopiero gorące zapewnienia, że czułam się dobrze, przekonały Mathyza do wyjścia. Naprawdę nie chciałam go przemęczać, szczególnie że czuwał całą noc.

Spokój nocnego dyżuru udzielił się także porankowi – większość czasu w przychodni byłam zupełnie sama. To mi odpowiadało, bo mogłam w spokoju przejrzeć zapasy i wynotować, co się nam kończyło. Skorzystałam z tej okazji, by wpisać na listę jedną straconą fiolkę ekstraktu. Dopisałam w nawiasie, że stłukłam ją przypadkiem.

Ku mojemu zaskoczeniu koło dziesiątej w drzwiach przychodni stanął Menhis. Był blady na twarzy, ale nie wyglądał najgorzej. Gdybym nie spędziła przy nim ostatniej nocy, to pomyślałabym, że po prostu się nie wyspał. Rozejrzał się, jakby kogoś szukał i instynktownie odwróciłam się do niego plecami, niby przypadkiem, by po coś sięgnąć z szafki. Może to po prostu tchórzostwo, ale naprawdę nie spodziewałam się go tutaj. Co prawda nawet nie próbowałam tuszować swojej wizyty u niego, ale właściwie to nie przyszło mi do głowy, że mógłby chcieć kiedykolwiek o tym porozmawiać. Naiwnie założyłam, że to co się wydarzyło w jego pokoju, zostanie w jego pokoju. Teraz nie wiedziałam czego się spodziewać z jego strony ani też jak sama powinnam się zachować.

– Gardienne? – odezwał się Menhis, a ja drgnęłam, bo nawet nie usłyszałam jego kroków. Obróciłam się powoli i dopiero z bliska zauważyłam, że psion wyglądał na zamroczonego, a także zagubionego, jakby ledwo co wybudził się z głębokiego snu.

– O hej, nie zauważyłam cię – odparłam uprzejmie. Postanowiłam poczekać na rozwój sytuacji i przynajmniej na razie udawać, że nigdzie się nie szwendałam po nocy. – Wczorajsza gorączka odpuściła?

– Co? Um... tak – oznajmił, w zamyśleniu pocierając czoło. Chyba toczył jakąś wewnętrzną walkę. – Mam dziwne pytanie, ale coś nie daje mi spokoju – dodał po chwili, a ja założyłam ręce na piersi i oparłam się biodrem o stojącą obok niską szafkę, starając się zachować kamienną twarz.

– Wal.

– Byłaś może w moim pokoju zeszłej nocy? – zapytał wprost.

– A dlaczego miałabym być? – powiedziałam, wymownie unosząc przy tym jedną brew. Chciałam w ten sposób wyrazić swoje zdziwienie, a także niezrozumienie i miałam nadzieję, że zagrałam tę minę dostatecznie przekonująco.

– Uprzedzałem, że to będzie dziwne pytanie... – odparł teraz już wyraźnie zmieszany. Może tylko pozornie się trzymał, a tak naprawdę jeszcze się nie pozbierał po gorączce? To by tłumaczyło, dlaczego zamiast samemu się domyślić wydarzeń, po prostu przyszedł się dowiedzieć.

– Hmm... – zamyśliłam się głośno, jakbym naprawdę się zastanawiała nad odpowiedzią. Nie mogłam nie dostrzec podobieństwa między tą dzisiejszą sytuacją a moją wczorajszą rozmową z Menhisem. To zabawne, że wystarczył tylko jeden dzień, byśmy zamienili się miejscami. Chyba zaczynałam rozumieć, dlaczego psion się wtedy nie przyznał. To po prostu wygodniejsze rozwiązanie, bo wtedy nie trzeba się tłumaczyć. Zdecydowałam się rozwiązać to dokładnie tak samo. – Po usunięciu wspomnienia Yvoni spałam jak zabita, także raczej nie – oznajmiłam wreszcie.

– Na pewno? Tylko ty wiedziałaś, że miałem gorączkę i obudziłem się z okładem na czole... – stwierdził, widocznie nie łapiąc aluzji.

– Może w majakach sam sobie zrobiłeś okład? Wiesz, w ramach takiej wewnętrznej, nieświadomej obrony przed gorączką, czy coś – wyjaśniłam ze wzruszeniem ramion, jakbym mówiła o czymś zupełnie zwyczajnym i naturalnym, a dotychczas lekko zamglone oczy Menhisa teraz błysnęły zrozumieniem. Chyba się wreszcie obudził.

– Ach tak, to ma sens – stwierdził, w zamyśleniu głaszcząc się po brodzie. – To nie przeszkadzam ci już, dzięki – dodał, po czym tak po prostu wyszedł z przychodni. Odprowadziłam go wzrokiem, uśmiechając się pod nosem. Chyba mogłam uznać rachunki za wyrównane.

Advertisement