Hej!
Od mojego ostatniego wpisu minęło trochę czasu, ale to nie znaczy że się obijałam! Niemniej w ramach rekompensaty za długie czekanie przychodzę nie z tekstem, a bydlakiem, bo ten tekst ma dokładnie 8502 słowa, gdzie zwykle piszę 6-7k max XD. Żeby było śmieszniej, kiedy siadałam do pisania, to martwiłam się, czy fabuły mi wystarczy chociaż na 5-6 stron, a ostatecznie skończyło się na 12 xD. Serio, jestem beznadziejna w planowanie i pisanie krótkich tekstów XD. No ale wracając - dzisiejszy tekst będzie trochę inny, bo postanowiłam wrócić do Menhisa, mojego osobistego piątego WSa i napisać mu dalszy ciąg. Dla tych, co typa nie pamiętają/średnio kojarzą podsyłam linka do pierwszego tekstu z nim. Obecny tekst jest bezpośrednią kontynuacją tamtego :). I ten na pewno też kiedyś dostanie kontynuację XD.
Standardowo pozdrawiam Najlepszą Duszę, która jak zawsze dzielnie tropiła przypały i niewypały w moim tekście <3, a poza tym pozdrawiam najbardziej rozentuzjazmowaną Setnefer ever, Lady "Brakowało Mi Tego Dupka" of the Foxes i spadającą z krzesła Rosseę XD.
Specjalne pozdrowienia ślę do silnego lobby pro-Menhisowego, które mnie pchnęło do napisania tego tekstu i dopilnowało, by on rzeczywiście powstał XD. Akari Uchiha i Setnefer - to dla Was! <3
No, nie przedłużając już, życzę miłej lektury <3.
Obudziłam się zlana potem. Po raz pierwszy od przybycia Menhisa do Kwatery Głównej, śniła mi się Yvoni. Skażona hamadriada niby nie robiła nic szczególnego, bo po prostu stała w oddali i patrzyła się na mnie, ale to wystarczyło, bym była przerażona. Przypominając sobie teraz, jak na mój widok łakomie oblizywała skrwawione usta, poczułam zimny dreszcz. Obawiałam się ponownego zaśnięcia, bo tej nocy już parokrotnie wyrwała mnie ze snu ta okropna wizja. Przewracając się z boku na bok, zastanawiałam się, czy to przypadek, że koszmary powróciły akurat z dniem, gdy psiona zmogła tajemnicza migrena. Nadal pamiętałam, jak źle wyglądał zeszłego dnia i mimo naszej dość skomplikowanej relacji, miałam nadzieję, że to nie było nic poważnego. Tak czy inaczej, czułam, że powinnam jak najszybciej powiedzieć mu o tym koszmarze.
Rano na śniadaniu rozglądałam się za Menhisem po stołówce, ale nigdzie go nie widziałam. Zaniepokoiłam się tym trochę, więc przy pierwszej okazji na dyżurze, zapytałam o niego Ewelein. Elfka była zdziwiona, że coś mu w ogóle dolegało. Kiedy opisałam jej sytuację, to pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Dzięki za informację – stwierdziła z uśmiechem, po czym po prostu wróciła do swoich spraw, zostawiając mnie kompletnie ogłupiałą.
– Ale nic mu nie będzie? – zapytałam zaskoczona. Dlaczego Menhis i Miiko nie przyszli do przychodni, skoro psion poczuł się źle? Dlaczego elfka zdawała się nawet nie potrzebować go zbadać, by mieć zdanie na temat jego stanu?
– Nie, na pewno nie – odpowiedziała szybko Ewelein. – Migrenę u psiona można tylko przeczekać, więc Menhis pewnie wolał gdzieś się zaszyć niż przychodzić tutaj – wyjaśniła bez najmniejszej oznaki, by było w tym coś niezwykłego. Udzielił mi się jej spokój, ale nie do końca, bo ciągle pamiętałam tę poświatę, którą dostrzegłam, gdy wychodziłam wczoraj z biblioteki. Dotychczas ją widziałam, tylko gdy Miiko korzystała z mocy Wielkiego Kryształu, a nie chciało mi się wierzyć, że mogłaby użyć czegoś tak potężnego do samego uśmierzenia bólu. Równie dobrze mogłaby strzelać z armaty do muchy.
Po słowach Ewelein domyślałam się, że nie spotkam dzisiaj Menhisa w bibliotece, ale po pracy nogi same mnie tam zaprowadziły. Przez miesiąc codziennych treningów zdążyłam się przyzwyczaić do tej ścieżki. Tak jak się spodziewałam, oprócz Ykhar nikogo tutaj nie było, ale i tak usiadłam do stolika, który zawsze zajmowaliśmy z psionem, po czym zabrałam się za ćwiczenia. Fakt, że Menhis nie przyszedł, nie stanowił dostatecznej wymówki, by nie odbyć treningu. Ostatecznie robiłam to przecież dla siebie, a nie dla psiona.
Mimo niewyspania, po raz pierwszy udało mi się rozegrać memory bez ani jednego błędu. Dumna z siebie uniosłam wzrok, by zatriumfować nad moim bucowatym towarzyszem i popatrzyłam na pusty fotel przed sobą. Cholera, może i ćwiczyłam dla siebie, ale niemożliwość wykorzystania tej sytuacji przeciwko Menhisowi, psuła trochę radość z postępu, jaki poczyniłam.
Następnie postanowiłam zająć się liczeniem w pamięci. Sięgnęłam od razu po książkę, z której psion zawsze dyktował mi zadania. Traktował ją jak świętość i rzadko pozwalał mi jej dotykać, więc po prostu nie mogłam nie skorzystać z okazji... w razie czego zawsze mogłam się wykpić stanem wyższej konieczności, skoro sam nie przyszedł na trening.
Ciągle chciało mi się śmiać z faktu, że ten pilnie strzeżony przez Menhisa artefakt, to po prostu zbiór zadań z matematyki. W szkole stykałam się z podobnymi książkami wielokrotnie, więc nie robiło to na mnie większego wrażenia, ale psion był wręcz beznadziejnie zakochany w użyteczności tego arcydzieła ludzkiego szkolnictwa. Kiedyś z ciekawości zapytałam, skąd ją w ogóle miał, bo szczerze wątpiłam, by ktoś specjalnie przeniósł coś takiego przez portal, gdy tyle bardziej pożytecznych rzeczy ciągle brakowało w Eldaryi.
– Kupiłem ją kiedyś od pewnego przemytnika – odparł wtedy ze spokojem, jakby to było coś zupełnie zwyczajnego.
– Przemytnika? Nie wiedziałam, że macie tutaj kontrabandę – stwierdziłam, unosząc brew, a Menhis wzruszył ramionami.
– Jeszcze wielu rzeczy nie wiesz o Eldaryi – powiedział, a ja popatrzyłam na niego zaciekawiona, licząc, że zdradzi mi coś więcej na ten temat. – No, ale nie mamy czasu na zaspokajanie twojej ciekawości, także wracaj do liczenia, Gardienne.
– Tak, bo jesteśmy zbyt zajęci zaspokajaniem twojej – burknęłam, a on tylko parsknął rozbawiony, po czym dalej jak gdyby nigdy nic dyktował mi kolejne działania do wykonania.
Teraz jednak Menhisa nie było tutaj, więc sama musiałam coś sobie wybrać. Nie miałam pojęcia, w jakim języku zostały zapisane treści zadań, ale nie potrzebowałam tej wiedzy do samego rozwiązywania równań i późniejszego sprawdzania wyników. Rozochocona sukcesem z memory, postanowiłam wybrać coś bardziej wymagającego niż zwykle. Wreszcie znalazłam, ale chciałam jeszcze wyżej postawić sobie poprzeczkę, więc spróbowałam policzyć to w pamięci. Nie szło mi za dobrze i parę razy chciałam zrezygnować, ale ostatecznie się nie poddałam. Gdy umęczona zajrzałam na tył książki, by sprawdzić odpowiedź i okazało się, że wynik nie wynosił pierwiastka z trzydziestu trzech, tak jak mi wyszło, tylko po prostu dwa, to już wiedziałam, że zaraz usłyszę jakiś komentarz. Pogodzona z losem, przysłoniłam twarz dłonią w oczekiwaniu, aż ten buc sobie na mnie poużywa do woli.
Nic takiego jednak nie nastąpiło i dopiero po chwili uniosłam głowę, by znowu spojrzeć na pusty fotel przed sobą. Czułam się trochę dziwnie z tym, że moje działania pozostawały bez reakcji. Zarówno klęska, jak i triumf bez Menhisa zdawały mi się jakieś takie niekompletne. Zupełnie tak, jakby mi go... brakowało?
Roześmiałam się. Co za absurdalny pomysł, dlaczego niby miałoby mi go brakować? Przecież to dupek... Dupek, który nie da mi żyć, jeśli się kiedyś dowie o tym, co przed chwilą przyszło mi do głowy. Wyobrażając sobie, co bym wtedy od niego usłyszała, znowu przysłoniłam twarz dłonią... Co prawda oznajmił już jakiś czas temu, że moje bariery wystarczały, by nie miał swobodnego dostępu do tego, o czym myślałam, ale wolałam chuchać na zimne i po prostu jak najszybciej porzucić ten temat. Nie zdziwiłabym się, gdyby Menhis tylko czekał na jakąś moją głupią myśl, którą bym pomyślała, naiwnie sądząc, że byłam w swojej głowie zupełnie sama.
Nie chcąc marnować czasu na czcze rozważania, wróciłam do treningu. Przez następną godzinę zajmowałam się już prostszymi ćwiczeniami jak mnożenie w pamięci czy szukanie powiązań pomiędzy przypadkowymi słowami, w których wymyślaniu pomagała mi Ykhar. W końcu wykończona opuściłam bibliotekę i poszłam na kolację. Karenn i Alajea próbowały mnie wyciągnąć na wieczorne pogaduchy, ale na szczęście udało mi się wykręcić zmęczeniem. Wyjątkowo nie czułam się z tym źle, bo podejrzewałam, że tak jak przy ostatnim naszym spotkaniu, dziewczyny przez cały czas wypytywałyby o Menhisa, którym wyraźnie były zafascynowane. Trochę mnie dziwiło, co takiego ciekawego widziały w psionie i dlaczego w ogóle chciały o nim słuchać, skoro większość moich opowieści o nim to dowody jego absolutnej bucery...
Po kolacji poszłam do swojego pokoju i położyłam się spać. Liczyłam, że tego wieczoru będę miała więcej szczęścia ze spaniem. Niestety skończyło się jedynie na pobożnych życzeniach, bo i tym razem Yvoni nie pozwoliła mi spokojnie śnić. Teraz jednak nie tylko patrzyła się na mnie jak głodne zwierzę, ale także liany z jej drzewa powoli się kołysały jak zauroczone muzyką węże, gotowe w każdej chwili do ataku. Budziłam się co chwilę, zawsze w momencie, gdy czułam, że coś zaczynało oplatać moją nogę. Kręciłam się na łóżku, szukając pozycji, w której hamadriada by mnie nie dopadła, ale na próżno.
Znowu nie było Menhisa na śniadaniu, więc gdy zjadłam, od razu poszłam, a raczej powlekłam się do pracy. Postanowiłam zapytać Ewelein o coś nasennego, bym chociaż przespała część nocy, ale po wejściu do przychodni nawet nie zdążyłam otworzyć ust.
– Menhis dzisiaj był z samego rana – oświadczyła Ewelein na mój widok. – Prosił przekazać, że dzisiaj widzicie się jak zwykle – dodała, a ja pokiwałam głową.
– Dzięki.
– Źle wyglądasz, coś się stało? – zapytała nagle elfka, podchodząc do mnie. No tak, nie dało się przegapić tych worków pod moimi oczami.
– Nie spałam najlepiej.
– Może chcesz coś na wzmocnienie? Wolałabym, żebyś nie usnęła na dyżurze – zaproponowała Ewelein, z zatroskaniem lekko przechylając głowę. Po jej minie widziałam, że najchętniej dałaby mi wolne, ale duża ilość pracy do wykonania zmusiła ją do szukania innych rozwiązań.
– Chętnie, dziękuję – powiedziałam, po czym razem poszłyśmy do szafki z eliksirami, z której elfka wybrała ten na bazie ziaren kawy i eldaryjskiego odpowiednika żeń–szenia.
– Jak dalej będziesz miała problemy ze snem, to dam ci coś nasennego – obiecała Ewelein, gdy opróżniłam fiolkę. Co prawda sama o tym myślałam, zanim tu weszłam, ale skoro Menhis już czuł się lepiej, to przestałam uważać, bym jeszcze potrzebowała jakiegoś dodatkowego wspomagania. Gdzieś w głębi siebie żywiłam przekonanie, że psion z łatwością coś zaradzi na moje koszmary. W końcu tyle razy powtarzał, jaki był dobry w swoim fachu, że chyba wreszcie mnie przekonał. Podziękowałam Ewelein i odłożyłam naczynie po wypitym eliksirze do pojemnika, który ktoś potem zaniesie do laboratorium. Kiedy wreszcie zrobiłam się mniej ospała, zabrałam się do pracy.
Po dyżurze szybko zjadłam obiad i od razu poszłam do biblioteki. To dziwne, ale trochę mi ulżyło na widok Menhisa. Stał przy oknie i z zamyśleniem obserwował coś w oddali. Nie drgnął, nawet gdy podeszłam do naszego stolika, co wcześniej raczej mu się nie zdarzało.
– Hej – odezwałam się pierwsza, bo choć często zdarzało się nam milczeć w swoim towarzystwie, to teraz ta cisza wydała mi się wyjątkowo niezręczna.
– Cześć – odpowiedział dopiero po chwili, w końcu odwracając się do mnie. Sprawiał wrażenie, jakbym właśnie wybudziła go z głębokiego snu. Nadal był blady, ale czerwień jego oczu już tak chorobliwie nie kontrastowała z kolorem skóry. Sprawiał wrażenie, że chciał trzymać fason, ale i tak widziałam, że ostatnie dni odcisnęły na nim swoje piętno.
– Mam nadzieję, że czujesz się już lepiej – oznajmiłam, siadając przy stoliku. Na blacie zobaczyłam spory szklany dzban, wypełniony jakimś ziołowym naparem i jeden kubek. Nie miałam najmniejszego pojęcia, z czego został przygotowany ten napój, bo kompletnie nie rozpoznawałam tego zapachu. Nie pachniał jednak zbyt zachęcająco...
– Tak, jest lepiej – odparł, po czym znowu zamyślony zerknął przez okno. Tym razem postanowiłam milczeć, bo czułam, że Menhis jeszcze nie skończył, tylko po prostu się zastanawiał nad odpowiednim doborem słów. – Dziękuję, że tak szybko sprowadziłaś do mnie Miiko – odezwał się z autentyczną wdzięcznością, która aż mnie zaskoczyła. Nawet nie pomyślałabym, że w ogóle potrafił się tak wypowiadać. Poczułam się naprawdę doceniona, a to mnie zawsze trochę zawstydzało, więc niemal od razu miałam zaczerwienione policzki.
– Nie ma za co, Menhis – powiedziałam, ze skrępowaniem opuszczając wzrok na blat.
– Mam nadzieję, że zaspokoiłaś swoją ciekawość, przybiegając za nią – kontynuował i zaskoczona po raz kolejny, spojrzałam wprost na niego. Po jego niedawnym zamyśleniu już nie było śladu, teraz miał na twarzy typowy, cwaniacki uśmieszek, którym uwielbiał mnie drażnić. Wystarczyła ta jedna mina, by moje myśli z wczoraj wydały się jeszcze bardziej absurdalne. Jakim cudem mogłoby mi go w ogóle brakować?!
– Słucham? Jesteś ostatnią osobą, która może mi wyrzucać ciekawość – odezwałam się, uderzając w obrażony ton.
– Nie, nie nie, wysil się bardziej, miałaś dwa dni na wymyślanie odzywek – zawołał, załamując ręce niczym wielki reżyser, gdy aktorzy nie dawali z siebie wszystkiego. Ta żywiołowa gestykulacja dowodziła, że mimo mizernego wyglądu, naprawdę musiał czuć się już lepiej. Pamiętając, że jeszcze niedawno wyglądał jak śmierć na chorągwi, nawet się nie spodziewałam, że nastrój naszej rozmowy może tak szybko się zmienić. – Zaskocz mnie jakoś – dodał, przewracając oczami.
– Martwiłam się o ciebie – nie miałam żadnego pomysłu na błyskotliwy tekst, więc po prostu wypaliłam samą prawdą i prawem szansy jednej na milion, trafiłam w sam środek tarczy. Menhis przez chwilę patrzył się na mnie, mrugając i jego zdziwienie wydawało się jeszcze bardziej szczere niż wdzięczność sprzed paru chwil.
– Ha, dobre, prawie mnie przekonałaś – zaśmiał się, a ja jakoś nie poczułam potrzeby wyprowadzania go z błędu. – Przecież ty mnie nawet nie lubisz.
– Sama jestem zdziwiona – odparłam ze wzruszeniem ramion.
– Ach, musisz być więc beznadziejnym przypadkiem tego dobrego, już rozumiem – stwierdził, w zamyśleniu gładząc się po brodzie. To nieszkodliwe przekomarzanie sprawiło, że twarz Menhisa nabrała żywszych kolorów. Zresztą nie miałam powodu, by się temu dziwić, bo już dawno zauważyłam, że drażnienie się było jego żywiołem. Wreszcie usiadł przede mną. – Ćwiczyłaś coś wczoraj? – zapytał, nalewając sobie naparu prawie do samego brzegu kubka. Jedynie milimetry go dzieliły od spijania napoju z blatu, bo tak by to się pewnie skończyło, gdyby coś rozlał i Ykhar by to zauważyła. Ogółem Menhis miał swobodny stosunek do wielu spraw, ale w pełni uznawał władzę brownie w bibliotece i starał się jej nie narażać. Chyba tylko dlatego dostał zgodę, by cokolwiek tutaj pić.
– Tak, zrobiłam podstawowy zestaw ćwiczeń – odparłam, obserwując, jak psion z namaszczeniem odstawiał dzban. – Udało mi się rozegrać memory bez ani jednego błędu.
– Jestem pod wrażeniem. Dałbym ci za to Scooby chrupka, gdybym tylko miał – powiedział, unosząc kubek.
– Co? – wyrwało mi się w pierwszym odruchu, ale zaraz potrząsnęłam głową. Od czasu naszej rozmowy o rycerzach Jedi, Menhis polubił sięganie do moich zasobów wiedzy na temat ziemskiej kultury masowej i wręcz pokochał wykorzystywanie tego później w żartach czy uszczypliwych uwagach. Z jednej strony to było strasznie denerwujące, bo traktował mnie jak encyklopedię, którą swobodnie przeglądał bez najmniejszego skrępowania. Jednak z drugiej strony nie potrafiłam się na niego za to długo gniewać, bo w efekcie stał się prawdopodobnie jedyną osobą w Eldaryi, przy której mogłam swobodnie nawiązywać do ziemskiej popkultury. Jak czegoś do końca nie rozumiał, to bez skrępowania o to pytał, przez co czasem wywiązywały się między nami ciekawe dyskusje, po których miałam wrażenie, że ludzkość naprawdę go intrygowała. Poza tym może to głupie, ale dzięki temu miałam chociaż jakąś namiastkę przebywania z rówieśnikami, którzy znali i interesowali się tym samym, co ja. Po wszystkim, co mi się przytrafiło w Eldaryi, potrzebowałam takiej odskoczni. To chyba jedyna zaleta tego dupka, choć nie mogłam zapomnieć, że wynikała ona z jego wad. – Dlaczego jeszcze mnie to dziwi?
– Bo masz problem z wyciąganiem wniosków? Albo z zapamiętywaniem ich? Na pewno któreś z tych dwóch – stwierdził z niewinną miną, bezradnie rozkładając tylko jedną rękę na bok, bo drugą miał zajętą. Przysunął kubek do ust i wziął głęboki wdech, po którym skrzywił się lekko, podczas gdy ja oczami wyobraźni widziałam, jak się dławi i milknie na wieki. – A jak sny? – zapytał, najwidoczniej chcąc odwlec moment łyknięcia naparu. Westchnęłam, a Menhis zaczął pić.
– Od dwóch dni mam koszmary – wyznałam, a psion zrobił wielkie oczy i się poważnie zakrztusił. Pospiesznie odstawił kubek i kaszlał przez chwilę, nie mogąc złapać oddechu. Popędzana wyrzutami sumienia, zerwałam się, by poklepać go po plecach, ale powstrzymał mnie uniesioną dłonią.
– Co? – wykrztusił, wreszcie łapiąc powietrze. W kącikach oczu zebrały mu się łzy. – Jak to? Jakie?
– Z Yvoni – odparłam, a Menhis wstał i zaczął nerwowo chodzić od stolika do okna, mamrocząc coś pod nosem. Gestykulował przy tym, jakby prowadził sam ze sobą jakąś ożywioną dyskusję. To, co teraz obserwowałam, tak bardzo nie pasowało do jego standardowego zachowania, że aż miałam ochotę spytać kim on był i co zrobił z prawdziwym Menhisem. – Nic wielkiego, ot tylko się na mnie patrzyła, ale wiesz, to trochę straszne, gdy ktoś tak bardzo zakrwawiony patrzy na ciebie jak na obiad – dodałam po chwili, mając nadzieję, że to pomoże coś wyjaśnić. Po moich słowach Menhis jednak zaczął krążyć jeszcze bardziej zawzięcie, teraz już kompletnie nie mogąc odnaleźć sobie miejsca.
– Cholera! – warknął nagle, przystając. – Wiedziałem, że kodeks w końcu się jakoś na mnie zemści – dodał, po czym znowu zaczął chodzić w te i wewte, tym razem jednak jedną dłonią gładził się po brodzie, a drugą trzymał z tyłu. Mogłam się tylko domyślać, że wreszcie po wewnętrznej kłótni nastąpił etap poszukiwania rozwiązania. Zastanawiałam się, jaki kodeks mógł mieć Menhis na myśli i co się w ogóle działo. Długo milczałam, licząc, że zaraz coś się wyjaśni, ale psion ani przez chwilę nie sprawiał wrażenia, by w ogóle pamiętał o mojej obecności.
– Możesz wytłumaczyć, o co chodzi? – zapytałam, kiedy wreszcie skończyła mi się cierpliwość. Menhis przystanął i popatrzył na mnie, jakbym właśnie wystąpiła w stroju wielkiego ptaka z ulicy Sezamkowej. Zaraz jednak zacisnął usta w wąską linię i potarł czoło.
– Nawaliłem, Gardienne – wyznał, patrząc w podłogę. – Przez zasady, które wyznaję, nie dopilnowałem czegoś i twoje koszmary są teraz tego efektem – dodał i poczułam się trochę przytłoczona, bo w życiu nie spodziewałam się usłyszeć od niego czegoś takiego. – Co się tak na mnie patrzysz? – burknął i pomyślałam, że w tym momencie musiałam mieć naprawdę głupią minę. Potrząsnęłam lekko głową.
– Zastanawiam się... – zaczęłam powoli, ale nie wiedziałam jak to ująć, więc zrobiłam sobie przerwę na przełknięcie śliny. – Zastanawiam się, co mnie bardziej szokuje. To, że masz jakieś zasady, czy to, że zrobiłeś błąd – powiedziałam wreszcie, a Menhis uniósł ręce, jakby nie zrozumiał sensu moich słów, ale zaraz potem je opuścił, gdy najwidoczniej już do niego dotarło.
– Oczywiście, że mam zasady i kodeks postępowania – powiedział z autentycznym obruszeniem, jakbym go uraziła do żywego. Uniosłam brew w niedowierzaniu.
– I w którym punkcie jest mowa, że możesz zaglądać wszędzie, gdzie cię ciekawość poniesie? – zapytałam i dopiero jak sama siebie usłyszałam, uświadomiłam sobie, jak jadowicie to zabrzmiało. Menhis przewrócił oczami.
– Nie oglądam głębszych wspomnień swoich uczniów. Nie bez ich zgody.
– Odniosłam inne wrażenie – odparłam szybko, zakładając ręce na piersi. Sądziłam, że to jakiś żart, bo od samego początku naszej znajomości Menhis nie robił nic, tylko udowadniał, że zaglądanie tam, gdzie nie powinien, należało do jego ulubionych rozrywek.
– Bo miałaś odnieść takie wrażenie – odparł ze wzruszeniem ramion. Popatrzyłam na niego bez zrozumienia, nadal czekając na moment, gdy powie, że żartował, ale jakoś to nie chciało nastąpić. Psion wyglądał przez chwilę, jakby się bił z myślami, po czym westchnął ciężko. – Staram się nie zdradzać swoich metod pracy, ale sytuacja tego wymaga, więc czuj się wyjątkowa – oznajmił, a ja z ciekawości aż się poprawiłam na siedzeniu. Cała zamieniłam się w słuch. – Naprawdę nigdy bez zgody nie zaglądam do głębszych i ważniejszych wspomnień, a jedynie ślizgam się po ich powierzchni, żeby stworzyć pozór, że jednak to robię.
– Po co?
– Dla połączenia przyjemnego z pożytecznym – stwierdził ze spokojem. – Dla moich uczniów ma to niezastąpiony walor motywacyjny, o czym sama się przekonałaś, a ja świetnie się przy tym bawię – kontynuował i to wyjaśnienie tak bardzo mi pasowało do tego, co sobą dotychczas zaprezentował, że wreszcie zaczęłam wierzyć, że to nie był żaden głupi żart. – Swoją drogą naprawdę śmiesznie się denerwowałaś, gdy nawiązywałem do jakiejś twojej rozmowy z przyjaciółką albo wspominałem o miejscu, które odwiedziłaś z rodzicami – mówił dalej, a ja z irytacją nadęłam policzki, bo nie miałam innej odpowiedzi na te nowe fakty, które stawiały Menhisa w innym świetle. – Tak po prawdzie, to niewiele wiem o twoim życiu na Ziemi, jak i tutaj, w Eldaryi.
– Czyli jesteś trochę mniejszym dupkiem, niż się wydaje? – odezwałam się wreszcie, unosząc brew.
– Można tak powiedzieć – przyznał tonem, jakby jego samego też to zaskakiwało. – Ale nie martw się, to niewiele zmienia, bo z twoich zupełnie zwyczajnych wspomnień i tak wiem dostatecznie dużo rzeczy, o których wolałabyś, żebym nie wiedział – oznajmił zaraz potem, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Na przykład? – wyrwało mi się. Czułam, że nie powinnam o to pytać, ale pokusa była zbyt wielka.
– Wiem na przykład, że co rano oglądasz swoją pupę w lustrze, zastanawiając się, czy jest zgrabna.
– Co?! – krzyknęłam, podrywając się z fotela. Dłonie same zacisnęły mi się w pięści i poczułam, jak krew odpłynęła mi z twarzy. Całe szczęście, że Ykhar akurat wyszła, bo chyba by mnie wystawiła za drzwi za ten wrzask.
– Skoro już przy tym jesteśmy, to będę tak miły, że rozwiążę twój problem raz na zawsze – kontynuował, kompletnie niezrażony moją reakcją. – Jest zgrabna – wyznał z rozbrajającym uśmiechem, ale byłam zbyt rozzłoszczona jego bezczelnością, by to mogło teraz na mnie zadziałać. – Nie ma za co!
– Mam ochotę ci teraz przywalić – wyznałam powoli przez zaciśnięte zęby, mierząc go wzrokiem.
– Tak, wiem, prawą ręką – odpowiedział, nadal nic sobie nie robiąc z gotującej się we mnie złości.
– Miałeś już nie zaglądać do moich myśli!
– I nie zaglądam, po prostu mocniej zacisnęłaś prawą dłoń, zresztą tak jak zawsze, gdy się na mnie złościsz – odparł, ponownie rozkładając ręce na boki, tym razem jakby chcąc pokazać swoją bezradność wobec tego, jak dobrze zdążył mnie poznać.
– Arghhh! – wyrwało mi się i już dawno straciłam rachubę, ile razy ten wściekły okrzyk opuścił moje usta od początku naszej znajomości. Opadłam na fotel i dławiąc w sobie przekleństwa, zamknęłam oczy. Próbowałam się uspokoić. Pocieszałam się myślą, że z moimi barierami jest coraz lepiej i ta cała sprawa z koszmarami, to już pewnie ostatni problem, po którego rozwiązaniu ten cholerny dupek wreszcie sobie stąd odjedzie i nigdy więcej go nie zobaczę. Dam radę, już niewiele brakowało. – Może lepiej wróćmy do tematu, w czym nawaliłeś, wydaje się ciekawszy – odezwałam się wreszcie po długiej chwili milczenia. Menhis w tym czasie zdążył usiąść i w spokoju wypić do dna pierwszą porcję naparu. Po moich słowach lekko opadły mu ramiona.
– Dotychczas sądziłem, że opętanie Yvoni, jako to pierwsze, jedynie cię osłabiło, niczego po sobie nie pozostawiając. Przez cały ten czas, gdy współpracowaliśmy, nie znalazłem w tobie niczego, co by przeczyło temu założeniu. Owszem, miałaś koszmary z nią, ale to normalne po ciężkich przeżyciach i tak to traktowałem. Wygląda jednak na to, że się myliłem – wytłumaczył, napełniając na nowo kubek. – Powiedz mi dokładnie, jak wyglądała ta cała historia z hamadriadą.
Zastanowiłam się chwilę, by sobie przypomnieć kolejność wydarzeń, po czym wzięłam głęboki wdech i zaczęłam opowiadać. Chwilami ciężko było mi się skupić, bo Menhis śmiesznie się krzywił, gdy pił napar. Kiedy doszłam do momentu po uwolnieniu Yvoni od pieczęci, psion strzelił palcami.
– To musiał być ten moment – stwierdził, a ja zmarszczyłam czoło. – Yvoni chciała wywołać w tobie strach i prawdopodobnie próbowała go wzmocnić swoimi psychicznymi zdolnościami. Duszenie musiało osłabić cię na tyle, że już wtedy mógł w tobie zostać jakiś ślad tego wpływu. Musiał dość niefortunnie ukryć się pomiędzy głębszymi wspomnieniami, do których z zasady nie zaglądałem. To bardzo rzadkie, ale w pewnych okolicznościach się zdarza.
– Od przybycia do Eldaryi jestem dość pechowa...
– To by wiele wyjaśniało – stwierdził, dławiąc parsknięcie. – Na szczęście pozbycie się tego nie będzie trudne. Możesz sobie nie zdawać sprawy, ale już trochę tego z ciebie usunąłem. Yeu zrobiła ci taki śmietnik w głowie, że aż żal było patrzeć, ale to zrozumiałe w chwili, gdy przy spotkaniu z nią już nie miałaś właściwie żadnej obrony – zawiesił tutaj głos, by opróżnić kubek. Ostatni miesiąc miałam wypełniony ćwiczeniami i Menhisem, przez co nawet nie zauważyłam, że Yeu nie miała już żadnego wpływu na moje myślenie o Nevrze... Ba, w ogóle nie miałam czasu o nim myśleć. Więc kiedy sądziłam, że psion drzemał albo był myślami gdzie indziej, tak naprawdę ciężko pracował, by zaprowadzić we mnie porządek? – Tyle że jest jeden problem.
– Jaki?
– Jeszcze przez parę dni nie mogę używać swoich umiejętności... znaczy mogę, ale nie powinienem.
– Jak to? – aż drgnęłam zaskoczona.
– Jestem zbyt osłabiony po migrenie... – wyjaśnił, nie patrząc na mnie. Było coś dziwnego w brzmieniu tych słów, ale to wrażenie uleciało, zanim zdążyłam je chwycić. – Mógłbym coś zepsuć, a wolałbym nie zrobić ci krzywdy – powiedział zaraz potem, już unosząc na mnie wzrok i nawet zrobiło mi się miło, że kierował się moim dobrem. – Za dużo pracy w ciebie włożyłem i byłoby mi szkoda to zmarnować – dodał z chytrym uśmieszkiem, potwierdzającym, że nic co pięknie się zaczynało, nie mogło pięknie się kończyć. Zacisnęłam usta i przewróciłam oczami.
– Nie rozumiem problemu, przecież to tylko koszmary... wytrzymam tych parę dni, a potem to ze mnie usuniesz – stwierdziłam, wracając do głównego tematu. Postanowiłam nie komentować jego słów sprzed chwili, by nie dawać mu satysfakcji.
– Niestety z mojego problemu wynika twój problem – odezwał się, a ja kompletnie nie zrozumiałam, co chciał przez to powiedzieć. Spojrzałam na niego uważnie, czekając, aż rozwinie myśl. – Nagły nawrót koszmarów może oznaczać, że kiedy nie patrzyliśmy, to ślad Yvoni urósł do sporych rozmiarów.
– Urósł? – powtórzyłam za nim, unosząc brwi.
– Tak, wiem, nie pasuje mi to do metafory z kamieniami i rzeką – burknął, kompletnie nie trafiając z odczytaniem intencji mojej wypowiedzi, co mu się wcześniej praktycznie nie zdarzało. – Czasem jest tak, że narzucona sugestia trafia na podatny grunt i po jakimś czasie zaczyna rozrastać się bardziej, niż można by się spodziewać. Słyszałem kiedyś o przypadku, że ojciec chciał zaszczepić synowi wiarę w pewne bóstwo, co się nawet udało, ale skończyło się na fanatyzmie religijnym, z czego kochany tatuś już nie był zadowolony – opowiadał ze swobodą, jakby to była najnormalniejsza sytuacja na świecie.
– I jak to się skończyło? – odezwałam się z lekkim zniesmaczeniem tą historią.
– Nie wiem, ale pewnie podobnie jak w wielu innych przypadkach – stwierdził obojętnie Menhis.
– Czyli?
– Ktoś zginął – odparł ze wzruszeniem ramion, nadal niespecjalnie przejęty. Nastała chwila niezręcznej ciszy, bo ja nie wiedziałam jak to skomentować, a Menhis zdawał się nie widzieć w tej opowieści nic nadzwyczajnego. Czy naprawdę takie rzeczy tak często się zdarzały w Eldaryi, że zdążył na nie zobojętnieć? – Wróćmy jednak do sprawy. Wcześniej ten ślad Yvoni musiał być tłumiony, bo twoja rzeka myśli była pełna innych obcych ingerencji i każda w jakiś sposób cię zajmowała, świadomie bądź nie. Kiedy jednak został sam, poza zasięgiem mojego wzroku i twojej świadomości, wreszcie mógł zacząć rosnąć.
– Dlaczego te koszmary wróciły dopiero teraz? Jakim cudem przez tyle czasu mogłam nic nie dostrzegać ani odczuwać? – zapytałam z lekkim niedowierzaniem i wydawało mi się, że Menhis przybrał minę, jakby powiedział o parę słów za dużo. Zaraz jednak to wrażenie zniknęło, gdy psion przewrócił oczami ze zniecierpliwieniem, więc równie dobrze mogło mi się coś po prostu przywidzieć.
– To, że coś wydaje się bez sensu, nie znaczy, że takie jest – stwierdził szorstko. – Tyle razy już ci tłumaczyłem, że jesteś świadoma tylko jakiegoś ułamka rzeczy, które w tobie się dzieją. Przecież nie myślisz o oddychaniu ani o utrzymaniu pozycji, gdy siedzisz – skarcił mnie, a ja mimowolnie zaczęłam kontrolować oddech, jednocześnie poprawiając się na fotelu. A niech go! – Myślę, że mamy jeszcze czas, skoro koszmary są tak niewinne, ale mimo wszystko to dość pilne i wolałbym, żebyś zdawała sobie sprawę z zagrożenia.
– Więc jakie jest zagrożenie? – zapytałam po przełknięciu śliny.
– Skoro ten ślad jest zabarwiony strachem, to po koszmarach następne mogą być omamy, że Yvoni żyje, później ataki paniki, a po nich już prawdopodobnie powolne staczanie się w stronę szaleństwa – wyjaśnił, a mnie przeszedł zimny dreszcz. To faktycznie nie brzmiało dobrze, ale tak uczciwe postawienie sprawy uspokajało mnie w jakiś niezrozumiały sposób. – Jestem naprawdę na siebie zły za to, że musisz płacić za moje błędy i przepraszam, że na ten moment nie mogę zrobić nic więcej ponad poproszenie cię, byś spróbowała na własną rękę odnaleźć wspomnienie, przy którym ukrył się ślad Yvoni.
– Jest jakiś sposób, bym mogła je rozpoznać? – zapytałam po chwili milczenia, podczas której trawiłam te wszystkie rewelacje. Jedną z pierwszych rzeczy, którą Menhis mi powiedział po swoim przybyciu, było to, że nigdy nie żartował ze swoich umiejętności i ani przez chwilę nie wątpiłam, że teraz mówił zupełnie poważnie. Zrobił na mnie wrażenie, że tak po prostu o tym wszystkim mi powiedział, bez kluczenia i zwodzenia. Myślałam, że w Kwaterze Głównej ta trudna sztuka już dawno wymarła. Zastanawiałam się jedynie czy jego poczucie winy rzeczywiście było szczere, czy powiedział o nim jedynie przez grzeczność, by zrobiło mi się lepiej. Tylko dlaczego miałby w ogóle się przejmować moim samopoczuciem?
– Niestety nie, ale wydaje mi się, że powinno się ono znajdować gdzieś pomiędzy innymi wspomnieniami z tamtego okresu – powiedział, patrząc gdzieś w ścianę. – Zastanów się, czy w tamtym czasie wydarzyło się coś, co czyniłoby wspomnienie o tym dostatecznie głębokim i intymnym, bym nie chciał do niego sam zaglądać.
Nie musiałam długo nad tym myśleć, bo to całkiem proste zadanie. W okolicach wydarzenia z hamadriadą prawie utonęłam, niemal zginęłam w Balenvii i... i podano mi eliksir. To musiało być któreś z tych. Menhis jednak nie dał mi nic powiedzieć, bo uniósł dłoń w uciszającym geście.
– Nie mów i tak nic z tym nie zrobimy teraz – powiedział, wyraźnie niezadowolony, ale nie wiedziałam, czy ze mnie, czy z siebie. – Skoro i tak czekamy, to możesz dalej ćwiczyć, na pewno ci nie zaszkodzi – oznajmił, sięgając po święty zbiór zadań z matematyki. Westchnęłam, po czym zgodziłam się ruchem głowy, skoro i tak nie miałam za bardzo innego wyboru.
***
Następne dwa dni były dla mnie dość ciężkie. Po ćwiczeniach z Menhisem i kolacji postanowiłam spróbować zasnąć bez pomocy eliksiru nasennego. Okazało się to niezbyt mądrym pomysłem, bo i tej nocy Yvoni nie chciała dać mi spokoju. Hamadriada ciągle się na mnie patrzyła, podczas gdy jej liany zaczynały mnie oplatać. Budziłam się za każdym razem, gdy pnącza docierały do kolan, a ja nie mogłam na to w żaden sposób zareagować, bo moje ciało zastygało w doskonałym bezruchu.
Mimo ogólnego złego samopoczucia, rano rytualnie obejrzałam swoją pupę w lustrze i wydała mi się znacznie zgrabniejsza niż poprzedniego dnia. Ledwie to pomyślałam, uderzyłam się dłonią w czoło. Naprawdę nie miałam teraz poważniejszych problemów? Zaraz jednak doznałam olśnienia... To był pierwszy raz, gdy Menhis powiedział coś bezpośrednio dotyczącego mojego ciała. To dziwne, bo wcześniej sądziłam, że postrzegał mnie jedynie jako sam mózg, zawieszony gdzieś na wysokości, na jakiej większość faery miało głowy. Czy to możliwe, że przez cały ten czas widział we mnie także kobietę? To śmieszne, bo tyle się mówiło, że mężczyzna powinien bardziej zwracać uwagę na charakter niż na ciało, ale teraz gdy usłyszałam pochlebną uwagę na temat mojego wyglądu, to głupkowaty uśmiech sam wpływał mi na usta.
Znowu uderzyłam się w czoło. Naprawdę nie miałam poważniejszych spraw do obmyślenia?! I czy naprawdę chciałam komplementu od takiego dupka jak Menhis? Trochę mniejszego dupka, niż się wydawał, ale ciągle dupka! Moja pierwsza reakcja, gdy się oburzyłam, była właściwa i jej powinnam się trzymać.
Przed kolejną nocą zdecydowałam się poprosić Ewelein o pomoc. Zaproponowany przez nią środek nasenny dał mi sen bez snów, ale także bez wypoczynku, a nad ranem i tak odnalazła mnie Yvoni, kiedy tylko eliksir przestał działać. Tym razem jej liany oplotły moje ciało już do pasa, a ja ciągle nic nie mogłam zrobić. Nie wiedziałam, co mnie bardziej przerażało – Yvoni, czy moja kompletna bezradność wobec niej. W ostatecznym rozrachunku stwierdziłam, że jednak środek nasenny nie był mądrym pomysłem.
Na spotkaniach z Menhisem, czułam się obserwowana, ale ilekroć unosiłam wzrok, by przyłapać psiona na gorącym uczynku, on okazywał się patrzeć w innym kierunku. Niby zachowywał się normalnie, ale wyraźnie nie miał nastroju i nawet z upośledzonym niewyspaniem rozumowaniem nie przegapiłam faktu, że o wiele rzadziej ze mnie żartował. Ponownie zaczęłam sobie zadawać pytanie, czy on naprawdę mógł się czuć winny, że nie mógł mi teraz pomóc? Zaraz się jednak karciłam w duchu, że jego zachowanie mogło mieć źródło gdzieś zupełnie indziej, bez żadnego związku ze mną. Zdążyłam już przecież zauważyć, że był bardzo dumny ze swojego talentu, więc to prawdopodobnie niemożność używania go, powodowała u niego zły humor.
Drugiego dnia oczekiwania byłam już tak zmęczona, że poprosiłam Menhisa o skrócenie ćwiczeń, bo i tak sobie z nimi nie radziłam. Zgodził się bez dyskusji i gdy wychodziłam, poradził mi zmęczyć się fizycznie tak bardzo, bym po prostu przyszła do pokoju i padła na łóżko. Pomyślałam, że to dziwna porada, ale po ostatnich dwóch nocach nie miałam innego pomysłu, więc zgodziłam się spróbować. Gdy zamknęłam za sobą drzwi do biblioteki, dobiegł mnie z niej hałas uderzenia jakiegoś przedmiotu o ścianę i zdławione przekleństwo. Aż przystanęłam zdziwiona. Odczekałam chwilę, ale już nic więcej nie usłyszałam, więc uznałam, że się przesłyszałam, bo to przecież nie mógł być Menhis...
Wcale nie musiałam długo szukać jakiegoś zajęcia, bo ledwie opuściłam Salę Drzwi, natrafiłam na Camerię, niosącą pod pachą dziwny dysk, który przypominał mi ziemskie frisbee. Aż nie mogłam się powstrzymać od gapienia, gdy hamadriada się zbliżała.
– Gardienne, nudzisz się może przypadkiem? – zagaiła, podchodząc do mnie.
– W sumie to tak – odparłam, unosząc na nią wzrok, po czym znowu zerknęłam na frisbee. – Czy to jest to, co myślę?
– Tak! – odezwała się Cameria, wyraźnie ucieszona, że rozpoznałam ten przedmiot. – Szukam kogoś do gry, ale wszyscy są zajęci.
– A nie boisz się o swoje drzewo?
– Ono już tyle przeżyło, że nic mu nie zaszkodzi – odpowiedziała, czule klepiąc dół słoju. – To jak, idziesz ze mną?
– Pewnie, że tak! – zawołałam z entuzjazmem. Wydawało mi się, że poszło coś zbyt łatwo, ale wątpiłam, by Menhis i Cameria spiskowali za moimi plecami, bym poruszała się trochę na świeżym powietrzu...
Nie chcąc nikomu przeszkadzać, poszłyśmy pod stuletnią wiśnię. Obawiałam się, że przez moje niewyspanie pojedynek na rzuty z hamadriadą skończy się moją haniebną klęską. Prawda okazała się jednak inna, bo bardzo szybko odnalazłam w sobie niespodziewany hart ducha, który pomagał mi się mierzyć z każdym wyzwaniem, jakie stawiała przede mną moja przeciwniczka. Podskakiwałam i rzucałam się za dyskiem, jakby od tego zależało moje życie. Kiedy już obie ciężko dyszałyśmy, Cameria zarządziła krótką przerwę.
– Nie spodziewałam się, że będziesz w tym taka dobra – zawołała radośnie hamadriada, podchodząc, by poklepać moje ramię.
– Też jestem w szoku! – odparłam ze śmiechem. Kątem oka zauważyłam zbliżającego się Menhisa i obróciłam głowę, by na niego spojrzeć. Cameria również z zaciekawieniem popatrzyła w tym samym kierunku. Psion wyglądał na tak zamyślonego, że chyba nawet nie zauważył naszej obecności.
– Rzucamy się tutaj dyskiem – poinformowała uprzejmie hamadriada, gdy Menhis mijał nas bez słowa.
– Nie szkodzi – odparł krótko, nawet się nie zatrzymując. – Nie będę wam przeszkadzał.
– Będziemy hałasować – kontynuowała Cameria, gdy psion właśnie siadał po turecku pod wiśnią.
– Nie szkodzi – powtórzył, po czym wreszcie na nas spojrzał. Widziałam, że był rozbawiony, przez co nabrałam dodatkowego przekonania, że tam pod biblioteką musiałam się przesłyszeć. Tak impulsywne zachowanie zupełnie do niego nie pasowało. – Medytować w miejscu, gdzie jest cicho, to żadne wyzwanie.
– A co jak oberwiesz dyskiem? – nie odpuszczała Cameria, choć ją też ta sytuacja już wyraźnie bawiła. – Przypadkiem oczywiście! – dodała szybko, po wymianie spojrzeń ze mną. Menhis parsknął.
– Możliwe, że nawet tego nie zauważę – oznajmił ze wzruszeniem ramion i przymknął powieki, po czym oparł się plecami o pień wiśni. Popatrzyłyśmy na siebie z Camerią i również wzruszyłyśmy ramionami. Odsapnęłyśmy jeszcze chwilę, zanim wróciłyśmy do gry.
Bawiłyśmy się świetnie, dopóki hamadriada nie rzuciła tak niefortunnie, że dysk utknął na wysokiej gałęzi. Po potrząśnięciu drzewem frisbee zsunęło się jeszcze bardziej, tym samym grzęznąc między liśćmi już na dobre. Z najwyższą ostrożnością, by nie trafić Menhisa, rzucałyśmy kamieniami w tamto miejsce, ale to również nic nie dało. Wreszcie stanęłyśmy pod wiśnią i podpierając się pod boki, zaczęłyśmy się zastanawiać nad alternatywnymi rozwiązaniami, które z każdą kolejną chwilą stawały się coraz bardziej głupkowate, przez co także coraz głośniej się śmiałyśmy.
– Może Ewe nam uwarzy eliksir latania, to po prostu podlecimy do gałęzi – zaproponowała Cameria.
– Ooo, albo niech Menhis się na coś przyda i ściągnie go nam telekinezą – odpowiedziałam, dławiąc się od śmiechu.
– Nie potrafię telekinezy – wtrącił się nagle psion, który dotychczas milczał jak zaklęty i ani razu nie dał po sobie poznać, że w ogóle słyszał naszą rozmowę. Brzmiał przy tym tak ozięble, że aż zrobiło mi się strasznie głupio, jakbym powiedziała coś bardzo niewłaściwego. Cameria również wyglądała na zmieszaną, choć przecież nie zrobiła nic złego. Tych parę słów wystarczyło, by zepsuć miłą atmosferę... W ostatnich dniach Menhis zachowywał się inaczej, niż byłam przyzwyczajona, więc może to kolejny objaw? Ta migrena naprawdę musiała dać mu mocno w kość.
– Wiesz co, Gardienne, może już skończmy na dzisiaj – zaproponowała niespodziewanie hamadriada. Zastanawiałam się, co mogło ją skłonić do tak szybkiej decyzji, by się stąd wycofać i zostawić Menhisa samego. To jednak nie był dobry moment, by wypytywać o takie rzeczy... – Później poproszę Jamona, żeby zdjął ten dysk.
– W sumie to i tak jestem już zmęczona, także to chyba dobry pomysł – podchwyciłam podsunięte przez Camerię rozwiązanie. – Tylko mi obiecaj, że następnym razem pójdziemy na polanę!
– Obiecuję! – zaśmiała się, próbując rozluźnić atmosferę, ale dało to mniej więcej tyle, co opowiedzenie kawału na pogrzebie. Opuściłyśmy razem okolice wiśni, jedynie zdawkowo żegnając się z Menhisem. Szybko się jednak rozdzieliłyśmy, bo ja postanowiłam iść pod prysznic, a Cameria chciała jeszcze zamienić kilka słów ze strażnikami stojącymi przy Wielkiej Bramie.
Z każdym kolejnym oddalającym mnie od stuletniej wiśni krokiem, coraz bardziej uświadamiałam sobie, jaka byłam zmęczona. Gdy zabrałam ze swojego pokoju wszystko, co potrzebowałam pod prysznicem, oczy zaczęły mi się przymykać na dłużej, niż wymagało standardowe mrugnięcie. Pod samą wodą już właściwie przysypiałam i dopiero zmiana temperatury na lodowatą utrzymała mnie na nogach. Po wszystkim praktycznie bez sił powlekłam się do siebie i zgodnie z radą Menhisa, po prostu padłam na łóżko. Przestałam wreszcie walczyć z opadającymi powiekami i pozwoliłam sobie zasnąć.
Niestety także tej nocy odwiedziła mnie Yvoni. Musiała wreszcie poczuć się pewnie, bo podeszła blisko i mogłam patrzeć prosto w jej nienawistne, głodne oczy. Wolałam jednak uciec wzrokiem. Hamadriada oplotła mnie pnączami, tym razem nie ograniczając się do nóg. Próbowałam się szarpać, gdy poczułam ciasne sploty na rękach i piersi, jednak na próżno, bo nadal jak dotknięta złym czarem, nie potrafiłam się ruszyć ani tym bardziej bronić. Mogłam tylko mrugać i oddychać, ale tym drugim nie nacieszyłam się zbyt długo. Yvoni systematycznie zaciskała i rozluźniała pnącza, chcąc mnie zmusić do walki o każdy oddech, jednocześnie dbając, bym zbyt szybko nie straciła przytomności. Świetnie się bawiła, testując, ile mogłam znieść. Ciągle nie mogłam wydobyć z siebie żadnego dźwięku, więc jedynie pozostało mi błagać w duchu, by przestała.
– Niech to szlag, nie wytrzymam już – usłyszałam nagle z tyłu męski głos. Dotychczas unikałam patrzenia w wykrzywioną twarz skażonej hamadriady, ale teraz to zrobiłam i odkryłam, że spoglądała gdzieś za mnie. Złość nadała jej obliczu jeszcze bardziej makabrycznego wyrazu, przez co zrobiło mi się tak zimno, że aż zadrżałam. Czyżbym zaczęła wreszcie odzyskiwać władzę nad ciałem?
Uścisk pnączy osłabł i poczułam, że zaczęły się pośpiesznie odwijać, jakby w panicznej ucieczce. Sama Yvoni robiła powolne kroki do tyłu, najwyraźniej chcąc się wycofać, ale bez tracenia z oczu przeciwnika. W końcu znalazłszy się odpowiednio daleko, rzuciła się do biegu, a jej liany ostatecznie mnie puściły. Pozbawiona oparcia, bezwładnie opadłam na kolana. Wsparłam się dłońmi o ziemię i dyszałam ciężko. Wreszcie miałam nad sobą pełną władzę, jednak nie czułam się dzięki temu mniej bezbronna niż wtedy, gdy nie mogłam nic zrobić.
Patrzyłam na swoje ręce i widziałam na nich sine pręgi. Niby Yvoni odeszła, ale widok tych śladów jej agresji powodował u mnie dreszcze, które targały całym moim ciałem. Hamadriada nie zniknęła i nie zginęła, po prostu uciekła... Czułam jednak, że wcale nie odeszła daleko. Przecież gdzieś tutaj musiało być jej drzewo, a to oznaczało, że mogła w każdej chwili wrócić... Ta myśl nie pozwalała mi się uspokoić.
Szelest materiału z boku zdradził, że tuż koło mnie ktoś przykucnął. Spięłam się w sobie, ale byłam za słaba, by zrobić coś ponad samo uniesienie głowy. Zobaczyłam Menhisa i dopiero teraz sobie uświadomiłam, że to jego głos usłyszałam wcześniej. Uśmiechnął się do mnie łagodnie i to było tak bardzo inne od tego, co jeszcze chwilę temu przeżywałam, że wreszcie mi ulżyło. Zanim w ogóle zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, uniosłam ręce i przytuliłam się do niego mocno, a on... a on mnie objął.
– Już wszystko w porządku – powiedział ciepło, delikatnie gładząc moje włosy i plecy.
– Dziękuję – wyszeptałam w jego szyję, czując zbierające się w moich oczach łzy. Kompletnie się rozkleiłam w jego ramionach.
– Nie ma za co, Gardienne... W końcu tak robią ci dobrzy, co nie? – odpowiedział i nieważne jak głupio zabrzmiały jego słowa, w końcu poczułam się bezpieczna.
***
Obudziłam się. Nie poderwałam się, nie krzyczałam, tylko po prostu uniosłam powieki i odkryłam, że już był ranek. Spojrzałam na swoje ręce, ale nie znalazłam na nich żadnych śladów pnączy Yvoni. Miałam kolejny okropny sen, który tym razem miał dobre zakończenie. Naprawdę dobre zakończenie.
Poderwałam się, gdy to do mnie dotarło. Menhis przerwał mój koszmar! Pojawił się w moim śnie i... więc mógł już używać swojego talentu? Tak, na pewno, przecież sama bym sobie nie wyśniła, że go przytulam... Zmartwiałam na jedną krótką chwilę, po czym ukryłam twarz w dłoniach. Teraz to dopiero psion nie da mi żyć. Znając jego, pewnie teraz siedział w swoim pokoju i układał sobie co lepsze odzywki. Chociaż może ten jeden raz zachowa się porządnie i nie będzie miał używania z mojej zupełnie instynktownej reakcji? Na pewno wiedział, że w każdej innej sytuacji wolałabym się przytulić do jeżozwierza niż do niego. Poza tym... przecież on też mnie objął! Siebie rozumiałam, ale co jego do tego skłoniło? Kompletnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć.
Najchętniej schowałabym się pod kołdrę i już stamtąd nie wychodziła, ale niestety nie mogłam sobie pozwolić na ten luksus. Motywowałam się do wstania myślą, że jeśli Menhis będzie próbował żartować z tego, że go przytuliłam, to ja mu wytknę to samo. W końcu zebrałam się w sobie, by zwlec się z łóżka. Wczorajsza niewinna zabawa z Camerią okazała się całkiem mordercza dla moich mięśni. Jednak pomijając ten ból, czułam się dzisiaj znacznie lepiej, bo wreszcie udało mi się wyspać. Mimo skrępowania byłam naprawdę wdzięczna Menhisowi, że się wtrącił, bo ten sen był najstraszniejszy ze wszystkich, jakie dotychczas miałam.
Po dyżurze w przychodni od razu poszłam do biblioteki, gdzie psion jak zwykle na mnie czekał. Już od progu zauważyłam, że dopisywał mu dobry nastrój. Obawiałam się, że chyba nie tylko sam powrót psionicznego talentu tak mu poprawił humor... Jednak mimo wszystko uważałam, że nieważne jak było mi głupio, to Menhis zasługiwał na podziękowania.
– Hej – przywitałam się, siadając przy stoliku. Wzięłam głęboki oddech. – Dzięki za ratunek... dzisiaj w nocy – oznajmiłam, patrząc gdzieś w bok.
– Jaki ratunek? – zdziwił się szczerze, a mi zrobiło się zimno.
– Noo... w nocy? – powiedziałam, kompletnie zbita z tropu jego reakcją. Naprawdę mogłabym sobie coś takiego wyśnić?!
– Od czasu migreny w nocy śpię jak zabity, także chyba nadal nie rozumiem – odparł, marszcząc brwi. Szukałam w jego twarzy jakiegoś śladu rozbawienia, ale wyglądało na to, że mówił zupełnie poważnie.
– N... Nie, nic, nieważne... zapomnij, że coś mówiłam – przeszłam szybko do odwrotu, bo przecież nie przyznam się mu, że w moim śnie robił za rycerza–wybawcę. Menhis przewrócił oczami.
– Dobrze wiesz, że nie ma szans, bym zapomniał – stwierdził z rozbawieniem. – Powiedz, Gardienne, co się wydarzyło w nocy – poprosił, najgrzeczniej jak tylko potrafił. Musiał być naprawdę zaintrygowany. Cholera, czasem lepiej się nie odzywać... – Obiecuję się nie śmiać! – dodał szybko, unosząc jedną dłoń, a drugą kładąc na sercu. Parsknęłam na ten widok.
– No dobra – stwierdziłam z westchnięciem, wiedząc, że inaczej nie da mi spokoju. – Znowu śniła mi się Yvoni, ale tym razem ty wkroczyłeś i ją przegoniłeś – wyjaśniłam, ponownie uciekając wzrokiem od jego twarzy. Skoro to jednak był tylko mój sen, to wolałam przemilczeć tę krępującą końcówkę.
– A miałem pelerynę? – zapytał zupełnie na poważnie i aż mnie zatkało na chwilę.
– Co? Skąd to pytanie? – wydusiłam w końcu z siebie.
– No co taka zdziwiona? Superbohater musi mieć pelerynę – wyjaśnił ze wzruszeniem ramion, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. Czy on naprawdę nigdy nie potrafił się powstrzymać od wykorzystania wiedzy z mojej głowy? Nie wiedziałam, czy to już nastąpił ten moment, by się uderzyć dłonią w czoło, więc postanowiłam jeszcze się wstrzymać. – To jak?
– Nie, nie miałeś – powiedziałam, zakładając ręce na piersi.
– No to widzisz, to nie mogła być moja świadoma ingerencja.
– A dlaczego miałabym ci wierzyć?
– Ponieważ... – zawiesił głos, by się nachylić w moją stronę. Wsparł się łokciami na udach. – ... nigdy bym nie zapomniał o superbohaterskiej pelerynie – oznajmił z krzywym uśmieszkiem, który zawsze wzbudzał we mnie mordercze zapędy. – Ale schlebia mi, że w twoim śnie to ja cię uratowałem – dodał, prostując się i uznałam, że w końcu nastąpił ten moment, by uderzyć się dłonią w czoło, więc bez wahania to uczyniłam.
– Bez bielizny na spodniach peleryna się nie liczy – stwierdziłam, bo ta rozmowa była już tak głupkowata, że żadna sensowna uwaga nie mogłaby jej uratować.
– Jak to? – wyrwało się Menhisowi i brzmiał na naprawdę zaintrygowanego. Popatrzyłam na niego przez palce. Najwidoczniej nie zdążył zbadać tego tematu zbyt dokładnie, skoro nie rozumiał mojej odpowiedzi. Uśmiechnęłam się złośliwie.
– Ode mnie już się tego nie dowiesz – odpowiedziałam, czując, że tym razem to ja górowałam. Menhis jedynie spojrzał na mnie groźnie, mrużąc powieki, ale dobrze widziałam, że go rozbawiłam. – To w takim razie, co to było? – zapytałam, by wreszcie wrócić do tematu.
– Sądzę, że twoja wewnętrzna obrona w końcu zauważyła problem i podjęła walkę – odpowiedział bez najmniejszego zająknięcia, które mogłoby zdradzić, że kłamał. Mimo wszystko jakoś z trudem przyszło mi przyjęcie tego wyjaśnienia. Może uwierzyłabym, gdyby nie te słowa, które usłyszałam, zanim Yvoni zaczęła się wycofywać. Tylko dlaczego miałby nie chcieć się przyznać?
– Ach, to wiele wyjaśnia – stwierdziłam na głos, choć nie wiedziałam, czy brzmiałam dostatecznie przekonująco.
– Prawda? – odparł, lekko przechylając głowę. – Niestety to za mało, by cię uchronić przed tym wpływem, ale na szczęście mam dobrą wiadomość.
– Zamieniam się w słuch.
– Już mogę używać swoich talentów, także za chwilę pewnie będzie po problemie – oznajmił, lekko wypinając z dumą pierś. Teraz tym bardziej nie chciało mi się wierzyć, że to nie on wpłynął na mój sen. To za duży zbieg okoliczności... – Poćwiczysz trochę, by łatwiej było ci się skupić, a potem wskażesz mi wspomnienia, o które cię prosiłem – dodał zaraz potem już poważniejszym tonem, a mi nawet nie przyszło do głowy, by się z nim spierać. Bez dyskusji zajęłam się zaproponowanym przez niego ćwiczeniem.
***
– Jeśli chcesz coś jeszcze przede mną ukryć, to masz na to ostatnią szansę – oznajmił Menhis, gdy już stwierdził, że byłam gotowa, a ja parsknęłam w odpowiedzi. Uznałam to za kolejną z jego pułapek, by wywabić z moich myśli najbardziej interesujące rybki, więc ostatecznie postarałam się puścić tę uwagę mimo uszu. Skupiłam się na tym, by w mojej głowie zapanowała cisza. – Możemy zaczynać? – zapytał z nadzwyczajną grzecznością, na co skinęłam głową. Wcześniej Menhis mi powiedział, że taka zgoda wystarczy, by mój umysł stanął dla niego otworem. Nie podobało mi się, że znowu będzie miał dostęp do wszystkiego, nawet jeśli naprawdę nie zaglądał wszędzie, ale pocieszałam się, że to już pewnie ostatni raz. – W porządku, pokaż mi pierwsze wspomnienie.
Postanowiłam zacząć od mojego pechowego powrotu z krainy Kapp. Rzadko wracałam do tego myślami, ale wiedziałam, że teraz po prostu powinnam to zrobić. Chcąc sobie ułatwić zadanie, przymknęłam oczy. Znowu widziałam przed sobą tę mroczną głębię, która mojemu ciału syreny nie mogła zagrozić, ale mi jako człowiekowi już tak. Przypomniałam sobie, jak z każdą chwilą woda stawała się wokół mnie coraz zimniejsza, a oddech coraz trudniejszy.
– Boisz się po tym wody? – zapytał nagle Menhis, wytrącając mnie z nieprzyjemnych odczuć. Otworzyłam oczy i zauważyłam, że psion miał je zamknięte tak jak ja przed chwilą. Zamiast się zdziwić pytaniem, wolałam docenić, że próbował udawać, że miałam teraz jakąś prywatność.
– Tak.
– Później będziemy mogli się tym zająć – zaproponował i ze zdziwienia aż otworzyłam usta. Uchylił powiekę. – No, chyba że lubisz swój strach, nie wnikam.
– Nie, nie, po prostu mnie zaskoczyłeś. Nawet nie przyszłoby mi do głowy, by prosić cię o coś takiego – wyjaśniłam szybko.
– Skoro i tak już stawiam cię na nogi, to możemy zająć się wszystkim – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. – To jednak nie tutaj, pokaż mi następne – zarządził chwilę potem, najwidoczniej nie mając ochoty wchodzić w głębszą dyskusję. Na powrót zamknęłam oczy.
Kolejne wspomnienie, które postanowiłam podsunąć Menhisowi do sprawdzenia, to chwila, gdy słabnąc opuszczałam jaskinie w Balenvii. Choć udało się nam już rozwiązać tę sprawę, to nadal złościło mnie, że nie zdążyliśmy z rozwiązaniem na czas i ktoś musiał przypłacić to życiem.
– Nie – odezwał się krótko Menhis. – Dalej.
Niechętnie wróciłam myślami do eliksiru, bo właśnie to wspomnienie zostało mi na koniec. Mocno liczyłam, że to tutaj skrył się ślad Yvoni, bo nie miałam już innych pomysłów. Choć po przeprosinach postanowiłam wybaczyć Miiko i Nevrze, to jednak łatwiej było powiedzieć, niż zrobić. Nie ułatwiał mi tego fakt, że to ja ponosiłam koszty ich głupich i złych decyzji.
– Co zrobiła?! – krzyknął wyraźnie wściekły Menhis, gdy myślałam o kłamstwie Miiko. Usłyszałam, jak gwałtownie wstał i spojrzałam na niego, kompletnie nie rozumiejąc jego reakcji. – Nie wierzę, po prostu nie wierzę – mamrotał pod nosem, znowu chodząc po pokoju, zupełnie jak wtedy, gdy mu powiedziałam o koszmarach. Nagle się zatrzymał, jakby wszedł na ścianę. – Zaczekaj tu na mnie, zaraz wracam – powiedział na głos i zanim w ogóle się zorientowałam, już był za drzwiami.
Ogłupiała nie wiedziałam co robić, ale przeczucie mi podpowiadało, że wcale nie powinnam tutaj czekać. A może to po prostu ciekawość? Menhis mógł mnie nią zarazić... Cokolwiek by to jednak nie było, postanowiłam pójść za psionem. Odgłosy kłótni słyszałam już w Korytarzu Straży i zdziwiło mnie, że jeszcze nie przyciągnęły one jakichś gapiów.
– Miiko, co ty, do cholery, sobie wtedy myślałaś?
– Myślałam, że robię dobrze – odparła, ale głos miała słaby. Menhis był tak wściekły, że ani trochę nie dziwiłam się kitsune, bo ta furia naprawdę mogła przytłaczać. Nie rozumiałam tylko, dlaczego moje wspomnienie o eliksirze aż tak go rozzłościło. Przecież to wydarzenie nie dotyczyło go w żaden sposób i nawet się nie spodziewałam, że w ogóle się tym przejmie.
– Dobrze? Dobrze?! – powiedział, śmiejąc się, ale bez śladu rozbawienia. Ten śmiech raczej stawiał włosy na głowie. – Wytłumacz mi, w którym miejscu odbieranie niewinnej dziewczynie tożsamości jest dobre!
– Ja...
– Miiko, nie rozumiem – przerwał jej Menhis, jakby w ogóle nie obchodziła go odpowiedź. – Jakim cudem ta sama głowa potrafiła zdecydować o uratowaniu mojego bezwartościowego życia i odebraniu wszystkiego osobie, która kompletnie na to nie zasłużyła?! – po tych słowach zrobiło mi się strasznie głupio, że tak bezczelnie tutaj stałam i podsłuchiwałam. Psion krzyczał, co obdzierało z tajemnicy wszystko, co mówił, ale czułam, że to nie było przeznaczone dla moich uszu. Zaczęłam się wycofywać.
– Menhis, ja...
– Wszystkim dobrym zdarzają się takie sytuacje? Może jeszcze nie jest za późno na zmianę strony?! Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułem się taki oszukany!
– Menhis... to nie ma nic wspólnego z dobrem, czy złem – odezwała się Miiko, najwidoczniej wreszcie znajdując w sobie dostatecznie dużo siły przebicia, by przerwać wściekłemu psionowi. – Po prostu nikt nie jest nieomylny. Sam dobrze o tym wiesz.
Menhis coś odpowiedział, ale już nie zrozumiałam co, bo znalazłam się za daleko. W każdym razie już nie krzyczał.