Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

W ostatnim wpisie stwierdziłam, że raczej się nie wyrobię zbyt szybko z następnym rozdziałem i coś we mnie stwierdziło "co? ja się nie wyrobię? no to patrz". No i się wyrobiłam! \o/. Mam też dla Was niespodziankę, ale ją sobie zobaczycie w tekście :D. Tym razem jednak z całą pewnością mogę powiedzieć, że następny rozdział już na pewno nie powstanie tak szybko, bo planuję tam coś zbyt obszernego, by uwinąć się w parę dni XD.

Standardowo pozdrawiam Najlepszą Duszę, wytrawną tropicielkę wszystkiego co jest, a nie powinno i wszystkiego czego nie ma, a powinno, a także pozdrawiam kochane dziewczyny z testowego DreamTeamu czyli Lady of the Foxes, Rosseę i Setnefer. Pozdrawiam także autorkę niespodzianki, która zgodziła się na publikację, ale nie życzy sobie podania nicku xD.

Link do wszystkich części




Wczoraj byłam na siebie zła za swoją beznadziejność, za to teraz patrząc na trzy foliowe paczuszki, czułam się nią zwyczajnie sfrustrowana. Zamknęłam szufladę z trzaskiem, licząc, że ten hałas odgoni wyobrażenia, ile przyjemnych rzeczy mogło mnie ominąć, bo nie potrafiłam się odezwać. Niestety to nie pomogło, więc nie chcąc dalej tkwić w rozważaniach „co by było, gdyby Nevra mnie pocałował”, wstałam i zaczęłam się zbierać do wyjścia na śniadanie. Zdecydowanie potrzebowałam towarzystwa, bo samotność sprzyjała fantazji. Całkiem przyjemnej fantazji, ale w mojej sytuacji przypominała ona raczej wyrzut sumienia.

Gdy wreszcie przyszłam do stołówki, okazało się, że idealnie trafiłam na porę posiłku. Zgromadziło się tutaj sporo osób i wszyscy byli tacy... radośni. Tak jak się spodziewałam, duży, wspólny stół sprzyjał prowadzeniu rozmów, którym chętnie się tutaj oddawano. Już od progu udzielił mi się ten nastrój i od razu zrobiło mi się trochę lepiej.

W mojej głowie posiłki tak mocno kojarzyły się z Karuto, że teraz jakoś dziwnie się czułam, podchodząc do nieznanego kucharza, by poprosić o śniadanie. Fenghuang okazał się bardzo miły i wręczając talerz, życzył mi nie tylko smacznego, ale także miłego dnia. Właściwie to chyba szybko mogłabym się odzwyczaić od humorów naszego satyra...

Zasiadłam przy stole na pierwszym wolnym miejscu i od razu zostałam zaproszona do rozmowy przez siedzącą obok kobietę. Była zaciekawiona Kwaterą Główną tak jak ja świątynią, także praktycznie przez cały czas trwania posiłku wymieniałyśmy się różnymi ciekawostkami na temat tych miejsc. Już kończyłam jeść, gdy koło mnie pojawiła się Karenn.

– Hej, co powiesz na wspólne spędzanie czasu? – zapytała z łobuzerskim uśmiechem.

– Chętnie, tylko odniosę talerz – odparłam ze spokojem. – Masz pomysł, co robić?

– Może jakiś spacer poza mury, a potem pomożemy trochę w odbudowie świątyni? Podobno każda para rąk do pracy jest cenna – powiedziała Karenn i bardzo spodobała mi się ta propozycja, a szczególnie jej druga część, bo sama myślałam, by wziąć w tym udział.

– Bardzo chętnie, tylko Ewelein prosiła, bym się nie przemęczała i zamorduje mnie, jeśli się dowie, że jej nie posłuchałam – stwierdziłam, wstając od stolika. Pożegnałam się z fenghuang, której towarzystwo umiliło mi posiłek.

– Na pewno znajdzie się jakieś lekkie zajęcie – odpowiedziała wampirzyca ze wzruszeniem ramion.

Kucharz zabrał ode mnie talerz, absolutnie nie zgadzając się na to, bym sama po sobie pozmywała. Podziękowałam mu za pyszne jedzenie i wreszcie mogłam wyruszyć na przechadzkę. Czułam, że Karenn chciała o czymś ze mną porozmawiać, a poza świątynnymi murami powinnyśmy mieć ku temu dostatecznie dużo prywatności. Założyłam, że udało się jej podsłuchać coś ciekawego podczas narady, dlatego niecierpliwiłam się przez całą drogę.

***

– Chyba już wystarczy, tutaj nikt nas nie usłyszy – odezwała się nagle Karenn, potwierdzając moje przypuszczenia, że nie przyszłyśmy tutaj bez powodu. Przystanęła i złapała moje ramię, by mnie też zatrzymać. Przez jej dziwny wyraz twarzy nagle zaczęłam wątpić, że chodziło o coś podsłuchanego na naradzie. – Mam do ciebie pytanie, Gardienne i liczę na szczerość – dodała po chwili, a ja zdziwiona uniosłam brwi.

– Pytaj – odparłam, czując niewielki niepokój. Z jednej strony byłam zaciekawiona, co wampirzyca mogła ode mnie chcieć, ale z drugiej przeczuwałam niełatwą rozmowę.

– Wybacz za pytanie prosto z mostu, ale... co jest między tobą a moim bratem? – zapytała, patrząc mi prosto w oczy. Uciekłam wzrokiem, gdy tylko zrozumiałam znaczenie słów, które wypowiedziała.

– To... to skomplikowane – wymamrotałam, nie potrafiąc inaczej tego wyjaśnić. Karenn parsknęła, zaraz jednak na powrót spoważniała.

– Nie żartuj… kochasz go? – kontynuowała i niemal ugięły mi się nogi w kolanach pod ciężarem tego prostego pytania. Stałyśmy na polanie, w każdej chwili mogłam po prostu się roześmiać i odejść, ale nie potrafiłam. Czułam się, jakby Karenn właśnie przyparła mnie do muru i przystawiła pistolet do skroni. – Pytałam, czy go kochasz? – powtórzyła, próbując znowu nawiązać ze mną kontakt wzrokowy. Tym razem już nie umiałam przed tym uciec. Jeszcze nigdy wcześniej nie zostałam zdominowana przez kogoś, kto był ode mnie niższy o głowę.

– T... Tak – wydukałam powoli i miałam wrażenie, że Karenn wyrywała mi to wyznanie prosto z gardła.

– Tak co? – nie odpuszczała wampirzyca, zupełnie jakby się uparła, że wyciągnie ze mnie po prostu wszystko. Złożyła ręce na piersi i wymownie potupała nogą, co miało jedynie wymiar symboliczny, bo ten ruch wykonany na trawie nie oddawał pełni jej zniecierpliwienia. – No dalej, Gardienne! Tak co? – naciskała dalej, a ja zdenerwowana przygryzłam dolną wargę. Chciałam, by dała mi już spokój, a to mogłam uzyskać tylko w jeden sposób. Zebrałam się w sobie na odwagę.

– Tak, kocham go – wyznałam cicho i zdziwiłam się, że to wcale nie było takie trudne, jak sądziłam. Karenn się rozluźniła i westchnęła ciężko, gdy z frustracją pocierała czoło.

– A wybaczyłaś mu eliksir?

– Tak...

– To co jest z wami nie tak?! Jaki macie problem?! – wampirzyca rozrzuciła ręce na boki tak gwałtownie, że aż się lekko cofnęłam. – Nevra ciągle powtarza, że czeka na twoją decyzję, ty coś kręcisz, że to skomplikowane...

– Bo to jest skomplikowane! – próbowałam się bronić. W jej wieku relacje damsko–męskie też mi się wydawały znacznie łatwiejsze.

– I może jeszcze mi powiesz, że zrozumiem, jak będę starsza? – burknęła, jakby czytając w moich myślach. Znowu westchnęła i opadły jej ramiona. – Dlaczego po prostu mu tego nie powiesz? – zapytała, zmieniając ton wypowiedzi na już znacznie łagodniejszy. Gdyby kierowała nią jedynie ciekawość, to nic bym więcej nie wyznała, ale teraz w całej jej postawie widziałam, że się po prostu martwiła, zarówno o mnie, jak i o swojego brata. Przeszło mi przez myśl, że może to był właściwy moment, by z kimś porozmawiać o tym, co się działo w mojej głowie i wreszcie spróbować to jakoś poukładać.

– Częściowo przez Pana Podejrzanego... – zaczęłam powoli, zastanawiając się, jakimi słowami przyznać się do swojego strachu, by wampirzyca mnie nie wyśmiała. Teraz jak na to patrzyłam, to ten lęk wydawał mi się jeszcze głupszy niż w chwili, gdy mną kierował. Karenn przechyliła głowę z zaciekawieniem. Zdecydowałam się nie owijać w bawełnę. – Głównie jednak przez to, że po prostu nie mam odwagi mu powiedzieć.

Wampirzyca popatrzyła na mnie wielkimi, zdumionymi oczami, po czym tak jak się obawiałam, najzwyczajniej w świecie wybuchła śmiechem. Zacisnęłam szczęki, bo jakoś nie podzielałam jej rozbawienia tą sytuacją.

– Świetny żart, Gardienne – odezwała się, teatralnym gestem ocierając kąciki oczu.

– Ale ja nie żartowałam – odparłam ze śmiertelną powagą i Karenn na jedną, krótką chwilę też spoważniała, po czym roześmiała się na nowo, tym razem jeszcze głośniej.

– Nie wierzę… oboje... jesteście... tak samo beznadziejni – powiedziała z trudem, kompletnie nie panując nad oddechem.

– Nie rozumiem – stwierdziłam z kamienną twarzą, czekając, aż wampirzyca się w końcu uspokoi.

– Dobra, chyba już – odezwała się dopiero po chwili, gdy wreszcie udało się jej wziąć głęboki wdech, a potem powoli wydmuchać powietrze przez usta. – Gardienne, mój brat jest w tobie tak bardzo zakochany...

– Powiedział ci to? – wyrwało mi się, zanim w ogóle zdążyłam pomyśleć. Zarumieniłam się, ale sama nie wiedziałam, czy to przez słowa Karenn, czy przez to, że tak głupio się jej wtrąciłam.

– Nie, bo jest tak samo kiepski w wyrażaniu uczuć – odpowiedziała, patrząc na mnie wymownie. Teraz brakowało mi już chyba tylko parę stopni do spłonięcia ze wstydu. – Ale znam go na wylot, wiem co mówię. Wracając jednak... Jest tak bardzo zakochany, że wystarczyłoby tylko jedno twoje słowo...

– To nie jest takie proste – zaoponowałam, a Karenn uderzyła się w czoło z głośnym plaśnięciem.

– Ależ jest! Idziesz do Nevry, mówisz mu, że go kochasz, wpadacie sobie w ramiona i kurtyna w dół, koniec sceny – powiedziała wampirzyca, tak mocno przy tym gestykulując, że się odsunęłam, by przypadkiem nie oberwać.

– A gdzie w tym przedstawieniu jest miejsce dla Pana Podejrzanego? – zapytałam, przypominając sobie o Leiftanie. Niestety stanowił on dość poważną lukę w scenariuszu.

– Hmm… na widowni – odparła szybko, wcale nie tracąc rezonu. – I akurat wyszedł do toalety, jeśli wiesz, co mam na myśli.

– Nie za bardzo – przyznałam szczerze, a Karenn przewróciła oczami i znowu wymownie opadły jej ramiona, jakby już powoli traciła do mnie cierpliwość.

– To, że nie musicie utrzymywać tego oficjalnego dystansu także prywatnie. Nevra jest zagrożony niezależnie od tego, czy sobie coś wyznacie, czy nie, więc chyba wolałabym, żeby był przynajmniej szczęśliwy – powiedziała ze spokojem, zaskakując mnie swoją dojrzałością tak jak niegdyś Chrome. Wyglądało na to, że jedyną niedojrzałą osobą w Kwaterze Głównej byłam ja. No i może jeszcze Miiko. – Nie zrozum mnie źle, Gardienne, najchętniej odesłałabym brata z Kwatery, byleby tylko był bezpieczny, ale on nigdy by na to nie przystał, bo za bardzo mu na tobie zależy. I właśnie to go uczyniło zagrożonym jeszcze na długo przed tym, zanim się dowiedziałyśmy, że jakieś zagrożenie w ogóle istnieje – dodała, a jej celne spostrzeżenie stanowiło dla mnie pewnego rodzaju olśnienie. Nigdy wcześniej tak na to nie patrzyłam. Dotychczas naiwnie sądziłam, że to my swoją niefrasobliwością naraziłyśmy życie Nevry na szwank, ale może właśnie wtedy na stołówce je uratowałyśmy? Bez tamtej sytuacji nie dowiedziałabym się, że Leiftana denerwuje moja relacja z wampirem i jakbym dalej w nią brnęła otwarcie, to mogłoby dojść do nieszczęścia... Tylko to niesprawiedliwe, że za tę wiedzę ktoś musiał zapłacić najwyższą cenę.

– Karenn… – wydusiłam, nie wiedząc, jak to wszystko skomentować.

– Gardienne, nic nie odpowiadaj. Po prostu obiecaj, że z nim porozmawiasz – poprosiła wampirzyca. – Nie mogę już patrzeć, jak oboje się męczycie, choć nie musicie, jeśli tylko zachowacie ostrożność.

– Spróbuję... – odparłam ostrożnie, bo choć po tej rozmowie mój strach przed wyznaniem wydawał mi się jeszcze głupszy niż wcześniej, to wcale nie zrobiłam się przez to odważniejsza. Karenn popatrzyła na mnie jednym z tych ciężkich spojrzeń, wobec których opór był bezcelowy.

– Nie, obiecaj, że to zrobisz i to jeszcze w świątyni – poprosiła, ale w jej głosie pobrzmiewał rozkaz. Wiedziałam, że miała rację i powinnam jej posłuchać, choć pewnie przyjdzie mi to z trudem.

– Obiecuję – skapitulowałam w końcu. – Ale zrobię to wtedy, kiedy ja zdecyduję – dodałam szybko, bo po minie Karenn zaczęłam podejrzewać, że zaraz po prostu zaciągnie mnie do Nevry siłą. Faktycznie powinnam z nim porozmawiać, ale na pewno nie teraz!

– Dobra, niech ci będzie – powiedziała, przewracając oczami.

– Możemy już zmienić temat? – mruknęłam.

– W sumie czemu by nie. Chcesz wiedzieć, co podsłuchałam podczas narady? – oznajmiła Karenn z szerokim uśmiechem, odprężając się.

– Zamieniam się w słuch – oznajmiłam, z trudem ukrywając zaciekawienie. Po tak krępującej rozmowie jak ta przed chwilą, z zainteresowaniem chwyciłabym się każdego tematu, ale ten był strzałem w dziesiątkę.

– Właściwie nie padło nic ciekawego, ot ostatecznie potwierdziłaś, że Kryształ jest truty z premedytacją.

– No to już było wiadome jeszcze przed wyjazdem – uniosłam brew ze zdziwienia, że w ogóle chciało się Lśniącej Straży mówić o oczywistościach.

– Dlatego mówię, że nic ciekawego – stwierdziła Karenn, wzruszając ramionami. – Jedyny trop, jaki mają, to Naytili i jej magia zdolna wpływać na Kryształ. Wiedźma mogła uciec jedynie przy pomocy Ashkore'a, więc to on jest teraz głównym podejrzanym.

– Nadal nic ciekawego – westchnęłam.

– Wiem, ale słuchaj tego... Zgadnij, kto zasugerował, że Ashkore jest tym demonem z twojej wizji? – zapytała, a moje usta same ułożyły się w imię Leiftana, którego ostatecznie nie wymówiłam. Karenn kiwnęła głową i na jej twarzy pojawiła się wyraźna ekscytacja. – A wiesz, co to oznacza?

– Że chce uczynić Ashkore'a winnym wszystkiego, by nikt nie podejrzewał, że w spisku może być ktoś jeszcze? – zaproponowałam pierwszą rzecz, która przyszła mi do głowy. Karenn spojrzała na mnie, jakbym ją zbiła z tropu, zaraz się jednak otrząsnęła.

– To też – powiedziała wreszcie, machnąwszy ręką. – Nie to jednak miałam na myśli. Jak dla mnie to oznacza, że z całą pewnością Ashkore nie jest demonem – wyjaśniła z entuzjazmem, a ja marszcząc brwi, próbowałam nadążyć za ciągiem przyczynowo–skutkowym, który ją doprowadził do tego wniosku. – No co? Na pewno nie rzuciłby na niego takiego podejrzenia, gdyby to była prawda.

– No Ashkore zdecydowanie nie może być tym demonem z mojej wizji – przyznałam, z trudem powstrzymując się od sarkazmu. – Chyba że też ma takie same zielone oczy...

– Oj, Gardienne, zacznij czytać między słowami! Skoro on nazwał Ashkore'a demonem, to z całą pewnością możemy przyjąć, że nim nie jest! – odpowiedziała Karenn, przewracając oczami, jakbym nie dostrzegała jakiejś oczywistej prawdy.

– No to kim jest?

– To oczywiste. Smokiem! – stwierdziła bez najmniejszego zawahania. Jak ostatnia pierdoła zakrztusiłam się śliną na tę rewelację. Nie spodziewałabym się, że Karenn nie odpuściła sobie teorii o smoku, którą wymyśliła, kiedy zastanawiałyśmy się, kim jest Leiftan. Wampirzyca usłużnie poklepała mnie po plecach.

– Żarty sobie robisz – powiedziałam, gdy już złapałam oddech. – Dlaczego niby smok miałby współpracować z demonem? Przecież to przez zdradę demonów smocza ofiara częściowo poszła na marne.

– Nie wszystko musi mieć sens. Zobacz, twój strach przed wyznaniem mojemu bratu miłości też jest bez sensu, a jakoś w nim tkwisz – stwierdziła Karenn z jadowitym uśmieszkiem, podpierając się pod boki.

– To cios poniżej pasa – burknęłam.

– No może trochę, przepraszam – powiedziała i zaśmiała się na koniec, przez co wiedziałam, że wcale nie było jej z tego powodu przykro. – Po prostu przeczucie mi mówi, że Ashkore będzie smokiem.

– Po prostu chcesz smoka w tej historii i wszędzie je teraz widzisz – poprawiłam ją, a ona parsknęła w odpowiedzi.

– Może trochę – przyznała z rozbawieniem. – Zresztą, Ashkore musiałby mieć naprawdę ciężkie poczucie humoru, jeśli by przyjął imię smoka, będąc demonem.

– Skąd wiesz, że go nie ma? – zaciekawiłam się, ale na widok jej miny postanowiłam odpuścić. – Dobra, niech ci będzie, Ashkore jest smokiem – dodałam szybko, przewracając oczami. – Coś jeszcze interesującego usłyszałaś?

– Niestety nie – odparła po krótkim zastanowieniu. – Właściwie to chyba możemy już wracać – zaproponowała, na co przystałam ze wzruszeniem ramion. W końcu ileż można tak stać.

***

Wróciłyśmy do świątyni i zajęłyśmy się szukaniem kogoś, kto nadzorował prace nad odbudową. Miałyśmy szczęście, bo gdy znalazłyśmy odpowiedniego fenghuanga, właśnie rozdzielał prace między ochotników. Powitał nas miło i z chęcią przyjął naszą pomoc.

Ostatecznie odesłano nas do uporządkowania resztek gruzu w Ogrodach Żurawia. Karenn pamiętała, że miałam się nie przemęczać, więc dzielnie brała na siebie wszystkie większe kamienie, a ja zbierałam te mniejsze. Wybrałyśmy sobie jedno miejsce, gdzie wszystko składowałyśmy.

– Hej, Gardienne – zawołała nagle wampirzyca i uniosłam głowę, by się rozejrzeć. Dostrzegłam zbliżającą się do nas Huang Hua. Byłam tak pochłonięta wybieraniem kamieni z trawy, że mogłabym kompletnie przegapić jej nadejście.

Huang Hua przywitała się z nami i poświęciła chwilę, by pochwalić kupę gruzu, jaką już zebrałyśmy. Wydawało mi się, że zachowywała się trochę dziwnie i nie wiedziałam, czy to już moja paranoja, czy ona rzeczywiście wyglądała na trochę spiętą. Nigdy wcześniej nie widziałam u niej czegoś takiego… więc może po prostu dowiedziała się o jakiś problemach w świątyni, które pojawiły się po jej wyjeździe?

– Gardienne, czy mogłabyś poświęcić mi chwilę na rozmowę na osobności? – zapytała, czym mnie bardzo zdziwiła, bo ani przez chwilę nie podejrzewałam, że mogłaby specjalnie tu przyjść po to, by poprosić mnie o coś takiego. Nie miałam najmniejszego pojęcia, o co mogło jej chodzić.

– Tak, oczywiście – odparłam, ocierając czoło z potu. Porządki w Ogrodach Żurawia nie zmęczyły mnie jakoś specjalnie, ale słońce zrobiło swoje. – Prowadź.

Huang Hua skinęła głową, po czym skierowała się w stronę budynku świątyni. Dopiero po chwili zrozumiałam, że chciała ze mną porozmawiać w swoim pokoju. Przez całą drogę zachowywała się zupełnie zwyczajnie i swobodnie. Bardzo ją ciekawiło, czy spodobało mi się tutaj. Opowiedziałam jej szczerze o swoim zachwycie tym miejscem i nie mogłam nie zauważyć, że zrobiło się jej miło z tego powodu.

Kiedy weszłyśmy do pokoju, nastrój się zmienił diametralnie. Huang Hua niby próbowała robić dobrą minę do złej gry, ale już umiałam rozpoznać, gdy się czymś martwiła. Czyli jednak to nie moja paranoja, tylko faktycznie coś było na rzeczy. Może postanowiła wreszcie wyjaśnić, dlaczego z Ewelein obserwowały mnie przez ostatnie dni? Poczułam niepokój, bo naprawdę się obawiałam powodu, dla którego robiły z tego taką wielką tajemnicę.

– Gardienne, sprowadziłam cię tutaj, bo chcę, byś miała pewność, że cokolwiek powiesz, to zostanie między nami – oznajmiła, a ja ruchem głowy pokazałam, że zrozumiałam. Spięłam się w sobie w oczekiwaniu, co usłyszę dalej. – Czy ty się boisz Leiftana? – zapytała wprost i aż otworzyłam usta ze zdziwienia.

– Co... – wykrztusiłam kompletnie ogłupiała.

– Wyczułam strach w twojej aurze, gdy Leiftan się do ciebie zbliżył – wyjaśniła, a ja miałam ochotę uderzyć się w czoło i to obiema rękami. Kompletnie zapomniałam o tym, że Huang Hua była wyczulona na takie rzeczy! Cholera!

– Ja... ja... – zacięłam się, nie mając najmniejszego pojęcia, co mogłabym odpowiedzieć. – Leiftan ma zielone oczy jak tamten demon z wizji i mi się skojarzyło – wyjaśniłam na poczekaniu, ale czułam, że to nie przekonało przenikliwej Huang Hua. Nie mogłam przecież powiedzieć, że to on pokazał mi się w wizji, bo poza przeczuciem, nie miałam ku temu żadnych argumentów. Musiałam pilnie coś jeszcze wymyślić. Chyba po raz pierwszy w życiu, mój rozgorączkowany poszukiwaniami umysł podsunął mi jakąś przydatną wskazówkę, a mianowicie wspomnienie rozmowy z Ewelein. – Poza tym... poza tym od opętania zrobiło się między mną a Leiftanem trochę dziwne – dodałam szybko.

– Dziwnie?

– Uczucia Yeu strasznie mi mieszały w głowie i wbrew sobie czułam do niego... pociąg – wyjaśniłam nie bez trudu, ale czułam, że opłaci mi się szczerość na ten temat. – On zresztą też zachowywał się wobec mnie inaczej... Mieliśmy jedną krępującą sytuację, potem drugą... i prawdę powiedziawszy, jego bliskość zwyczajnie mnie stresuje, bo nie wiem, czy po czymś takim jeszcze będziemy potrafili się przyjaźnić – wyjaśniłam i westchnęłam na końcu.

– Rozumiem Gardienne, to faktycznie trudna sytuacja, ale gdy tu byliśmy wszyscy razem, to wyraźnie czułam twoją panikę – odpowiedziała z lekkim powątpiewaniem.

– Jak się stresuję, to panikuję, już tak mam – stwierdziłam ze wzruszeniem ramion, starając się brzmieć w miarę naturalnie. – Nie wszystkie reakcje mają sens – dodałam, po przypomnieniu sobie słów Karenn z dzisiaj.

– Rozumiem – stwierdziła Huang Hua, kiwając głową. Jej twarz wreszcie się rozjaśniła. – Przepraszam, Gardienne, że cię tak wypytywałam, ale chciałam wyjaśnić tę sprawę. Dziękuję, że byłaś ze mną szczera. Mam nadzieję, że uda się wam z Leiftanem naprawić waszą relację.

– Nie ma za co, dziękuję za twoją troskę – odpowiedziałam, kłaniając się lekko. Zastanawiałam się, czy udało mi się ją ostatecznie przekonać, ale wyraz jej twarzy pozostał dla mnie nieprzenikniony.

– Zostawmy już to – poprosiła i uśmiechnęła się szeroko. – Feniks zgodził się na wykorzystanie fletu na Wielkim Krysztale, także już jutro możemy wyjeżdżać! – oznajmiła z radością, która wydała mi się trochę wymuszona. Może jednak nie uwierzyła w moje słowa?

– To cudowna wiadomość! – odparłam, również starając się nie okazać zaniepokojenia. – Choć przyznam, że z żalem opuszczę tak szybko to miejsce.

– Właściwie to była tylko formalność, ale i tak się cieszę! – powiedziała, podchodząc do mnie bliżej. – Wyprawimy dzisiaj uroczystą kolację, by uczcić wasz przyjazd i decyzję feniksa, także nie będzie miejsca na smutki – dodała, pocieszająco kładąc dłonie na moich ramionach.

– To wspaniale! Nie pamiętam już, kiedy ostatnio byłam na czymś takim...

– Cieszę się, że mogłam sprawić ci radość, Gardienne! – stwierdziła i trochę mnie poruszyły te słowa, bo widziałam, że to akurat mówiła zupełnie szczerze. – Czeka mnie jeszcze trochę przygotowań, także mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jeśli zostawię cię samą.

– Nie ma problemu – odparłam szybko, ciesząc się w duchu, że to już koniec tej pełnej sztywnej uprzejmości rozmowy. Lista osób, przy których czułam się dziwnie, zaczęła podejrzanie szybko się zapełniać... – Jeszcze raz dziękuję za twoją troskę – dodałam, a Huang Hua machnęła ręką.

– Nie ma za co!

Wyszłyśmy z pokoju i każda z nas udała się w innym kierunku. Gdy tylko wróciłam do Ogrodów, Karenn po prostu na mnie napadła, chcąc poznać każdy szczegół mojej dopiero co przebytej rozmowy. Po rozbudowanej analizie sytuacji, podczas której wampirzyca wypytywała mnie o każdy gest, spojrzenie i ton wypowiedzi, nie potrafiłyśmy się zdecydować, czy byłam dostatecznie przekonująca. Nie mogąc dojść do żadnych wniosków, w końcu stwierdziłyśmy, że prędzej czy później i tak się tego dowiemy. Ostatecznie pozostało nam już tylko niecierpliwie wyglądać wieczoru, bo w Kwaterze rzadko coś się działo i ta uroczysta kolacja wydawała się nam prawdziwie wielkim wydarzeniem.

***

Dopiero już na samej kolacji okazało się, że nie przyszliśmy tutaj tylko po to, by jeść. Atmosfera bardzo szybko się rozluźniła i wszyscy mogliśmy swobodnie poruszać się po stołówce, by oddawać się rozmowom z różnymi osobami, na różne tematy. Początkowo umilali nam czas jedynie muzycy, grając same spokojne melodie. Później zaczęły się pokazy żonglerki, akrobatyki i recytacji, w których uczestniczyli fenghuangowie, których miałam okazję już spotkać w świątyni. Na sam koniec wkroczyły tancerki, które przy o wiele żywszej muzyce, zaprezentowały tutejszy, piękny i pełen pasji taniec. Dzieliłam się swoimi wrażeniami zarówno z Karenn, jak i z Huang Hua, z którą rozmawiało mi się teraz o wiele swobodniej jak jeszcze parę godzin temu. Trochę mi ulżyło, bo myślałam, że już zawsze będzie między nami tak dziwnie. Gdy sądziłam, że już będzie koniec przedstawienia, Huang Hua chwyciła moją dłoń.

– Chodźmy Gardienne, dołączmy do nich! – poprosiła z błyskiem w oczach i choć nie miałam najmniejszej ochoty, by tańczyć, nie potrafiłam jej odmówić. Tancerki ze śmiechem zrobiły nam miejsce i wspólnie zaczęłyśmy poruszać się w rytm muzyki, ja niestety trochę mniej zgrabnie niż pozostałe. Nasze wejście stanowiło chyba sygnał dla innych, bo ani się nie obejrzałam, gdy wokół mnie się zagęściło. Po czasie dołączyła także Karenn.

Gdy muzycy zmienili melodię na spokojniejszą, postanowiłyśmy z wampirzycą usiąść i się czegoś napić. Siadając, kątem oka zauważyłam w oddali, że Nevra rozmawiał z jakąś fenghuang. Mimowolnie zwróciłam twarz w tamtym kierunku, by się przyjrzeć, choć już samo dostrzeżenie tej sytuacji sprawiło, że coś mnie zakuło w sercu, a dobry nastrój sprzed chwili wyparował. Kobieta była bardzo ładna i nawet z tej odległości z mowy ciała mogłam wyczytać, że wampir wpadł jej w oko.

– Czy mi się wydaje, czy nigdzie nie ma Pana Podejrzanego? – zapytała cicho Karenn, nalewając sobie soku. – Jestem pewna, że jeszcze niedawno go widziałam.

– Nie wiem – odparłam lakonicznie, nie odrywając wzroku od Nevry i fenghuang. Na skraju pola widzenia zauważyłam, że wampirzyca uniosła brew, po czym odwróciła głowę w kierunku, w którym patrzyłam.

– A to dlatego jesteś taka spięta – stwierdziła z rozbawieniem, gdy zrozumiała, co się dzieje. – Nie martw się, widać, że nie jest nią zainteresowany.

– Ale ona tego nie wie – burknęłam z większą złością, niż zamierzałam okazać. To głupie, ale naprawdę drażniło mnie, że jakaś kobieta w ogóle odważyła się flirtować z Nevrą. – Patrz, zaraz będzie nakręcać kosmyk na palec – powiedziałam, gdy zobaczyłam jak fenghuang uniosła dłoń, a potem odgarnęła włosy za ucho. Faktycznie chwilę później zrobiła to, co przewidziałam i zagotowałam się z wściekłości. Karenn roześmiała się na widok mojej miny. – Nie mogę na to patrzeć – stwierdziłam, ale jakoś nie potrafiłam oderwać wzroku.

– To idź do nich i im przerwij – zaproponowała z rozbawieniem.

– I co, mam mu zrobić scenę zazdrości? – mruknęłam, zażenowana pomysłem wampirzycy.

– No może to faktycznie głupie, ale... – zaczęła mówić Karenn, ale urwała, gdy fenghuang zaśmiała się z jakiegoś żartu Nevry i delikatnie klepnęła go w ramię, jakby prosiła, by już przestał. – ... o rany, nie przebiera w środkach.

– Dlaczego on w ogóle z nią rozmawia? – zapytałam, marszcząc brwi.

– Pewnie uznał, że musi tak jak zawsze utrzymywać kontakty z innymi kobietami, by zmylić Pana Podejrzanego... swoją drogą zastanawia mnie, gdzie on zniknął – odparła Karenn, rozglądając się, ale ja kompletnie zignorowałam temat Leiftana. Problem Nevry rozmawiającego z jakąś ładną kobietą był aktualnie znacznie poważniejszy.

– Nie podoba mi się to – oznajmiłam, widząc jak fenghuang uniosła rękę, by wymownym kiwnięciem palca zachęcić Nevrę do nachylenia się. Chyba chciała mu coś szepnąć prosto do ucha... Mimowolnie zacisnęłam dłonie w pięści.

– No, to całkiem podejrzane... – zgodziła się wampirzyca. – ... a, ty ciągle o tym – dodała zaraz potem, po uświadomieniu sobie, że mówiłyśmy o dwóch różnych rzeczach. Puściłam jej uwagę mimo uszu.

– A to jeszcze bardziej mi się nie podoba... – powiedziałam, gdy początkowo zdziwiony Nevra, wreszcie się dał namówić i faktycznie się nachylił. Jeszcze nigdy nie byłam tak zazdrosna o żadnego mężczyznę i nie miałam pojęcia, jak sobie z tym poradzić. – Pójdę już, nie zniosę tego dłużej – stwierdziłam i wstałam tak gwałtownie, że zachlupotał napój w kubku Karenn.

– Poczekaj – wampirzyca złapała mnie za rękę. – Nevra! – zawołała tak, że przez muzykę i gwar rozmów ja bym tego nie usłyszała, ale jej brat wyprostował się nagle i spojrzał w naszym kierunku. Spróbowałam się wyrwać z żelaznego uścisku, bo nie miałam najmniejszej ochoty na żadną konfrontację.

– Daj mi odejść! – warknęłam.

– Nie, poczekaj – odparła ze spokojem, nic sobie nie robiąc z tego, że właśnie z nią walczyłam. Cholerna wampirza siła. Szarpiąc się, nie zauważyłam, że Nevra już do nas podszedł. Cholerna wampirza szybkość.

– Coś się stało? – zapytał zmartwiony. Wreszcie uwolniłam rękę i byłam po prostu wściekła dosłownie na wszystko. Na Karenn, że mnie zatrzymała, na Nevrę, że najwyraźniej flirtował z tamtą fenghuang, na fenguang, że w ogóle zbliżyła się do Nevry i na siebie, że kompletnie nie radziłam sobie z emocjami. Chciałam po prostu stąd uciec.

– Nie, wszystko w porządku, możesz wracać do tamtej kobiety – oznajmiłam ze złością i zaciskając dłonie w pięści, wyszłam ze stołówki, nawet nie oglądając się za siebie.

***

Zmierzałam w stronę swojego pokoju. Im więcej kroków dzieliło mnie od stołówki, tym wyraźniej widziałam głupotę swojego wybuchu sprzed chwili. Nie dość, że byłam cholernym tchórzem, to jeszcze odnalazłam w sobie teraz psa ogrodnika. W końcu z technicznego punktu widzenia, Nevra ciągle mógł sobie rozmawiać z kimkolwiek tylko chciał i w jakikolwiek sposób. Nic mu nie powiedziałam, więc nic go nie ograniczało. Owszem, obiecał czekać, ale to jeszcze nie przyznawało mi do niego żadnych praw. Zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie umiałam zaakceptować. Dlaczego musiałam być takim beznadziejnym przypadkiem?

– Gardienne, poczekaj – usłyszałam za sobą i serce zamarło mi w piersi, gdy rozpoznałam głos Nevry. Jeszcze jego tu brakowało... Nie czułam się gotowa na rozmowę, nie taka rozsypana...

Wampir z łatwością mnie dogonił. Złapał moją rękę i pociągnął na bok korytarza, by nie zastawiać przejścia. Nie miałam odwagi na niego patrzeć, więc zawzięcie gapiłam się w ścianę.

– Co to było... To na stołówce? – zapytał i o dziwo nie brzmiał na zdenerwowanego czy zirytowanego. Raczej sprawiał wrażenie równie zmieszanego co ja.

– Ja... przepraszam – zaczęłam powoli. Mimo wszystko należały mu się przeprosiny, bo przecież to nie jego wina, że nie potrafiłam dojść do ładu z samą sobą. – Niepotrzebnie się uniosłam, ale... nie mogłam patrzeć, jak tamta kobieta z tobą flirtowała – wyznałam i samo wspomnienie tej sytuacji wystarczyło, bym na nowo zaczęła wrzeć.

– Nie byłem nią w ogóle zainteresowany – stwierdził, unosząc brew.

– Ale ona tego nie wiedziała! – wyrwało mi się głośniej, niż planowałam, bo znowu przed oczami zobaczyłam, jak to babsko go kokietowało.

– Gardienne... czy ty jesteś zazdrosna? – zapytał wyraźnie zaskoczony i fakt, że to go w ogóle dziwiło, tylko dodatkowo mnie rozdrażnił.

– Tak! – przyznałam ze złością, wreszcie unosząc na niego wzrok. – Jak miałabym nie być? Chcę cię mieć tylko dla siebie! – dodałam, płynąc na fali i dopiero patrząc na minę wampira, uświadomiłam sobie, co właściwie powiedziałam. Zdziwiłam się, z jaką łatwością przyszło mi to wyznanie. Ta rozmowa z Karenn chyba jednak coś pomogła... A może po prostu wystarczyło się wściec?

– Gardienne... – Nevra powtórzył moje imię, tym razem wyraźnie ogłupiały. Położyłam mu palec na ustach, by zamilkł.

– Nie, poczekaj, daj mi powiedzieć, bo nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zbiorę się na odwagę – oświadczyłam, a wampir posłusznie nie dyskutował, tylko skinął głową na zgodę. Popatrzył na mnie oczekująco, ale tym razem nie czułam się zawstydzona jego spojrzeniem. – Kocham cię i wybaczyłam ci eliksir – wyznałam wprost, a Nevra przybrał kamienny wyraz twarzy. Przełknęłam ślinę, zastanawiając się, co mu chciałam powiedzieć jako następne, skoro już tak dobrze mi szło. – Jestem na siebie zła, że nie powiedziałam ci tego wcześniej i nie daruję sobie, że przez to nie pocałowałeś mnie tam w pokoju. Ciągle o tym myślę i...

Nie dokończyłam, bo w tym momencie wampir przyparł mnie do ściany i bez słowa połączył nasze usta w pocałunku. Byłam zaskoczona, ale bez wahania rozchyliłam dla niego wargi. Od wczoraj myślałam o tym zbyt wiele razy, by zachować się teraz inaczej. Przymknęłam powieki, a potem po prostu pozwoliłam się ponieść chwili. Jęknęłam z ulgą, gdy spotkały się nasze języki, by wreszcie dać ujście hamowanej dotychczas namiętności. Przepełniała nas zachłanność, którą próbowaliśmy zaspokoić tym pełnym gwałtowności pocałunkiem, ale na próżno. To tylko dolewało oliwy do ognia, bo takiej żądzy nie dało się tak łatwo nasycić. Pragnęłam jego całego, a Nevra jakby to wyczuwając, napierał na mnie swoim ciałem.

To jednak było zbyt piękne, by mogło trwać wiecznie. Uświadomiłam sobie tę prostą prawdę, gdy wampir niespodziewanie ostudził nasz gorący pocałunek, a potem powoli się z niego wycofał. Stanęłam na palcach, by jak najdłużej odwlekać moment rozłąki naszych ust, ale w końcu musiałam skapitulować. Zdezorientowana popatrzyłam na Nevrę, poszukując zrozumienia, dlaczego to zrobił. Dopiero po chwili usłyszałam odległe krzyki i coś, co kojarzyło mi się ze szczękiem broni.

– To brzmi jakby... – odezwałam się głosem drżącym od niedawnych emocji. Jeszcze czułam, jak paliły mnie policzki, ale to się zmieniało w miarę, jak sobie uświadamiałam, co się właśnie działo.

– ... ktoś atakował świątynię – dokończył za mnie wampir. Ciągle tkwiłam w jego ramionach, ale to już nie było to, co przed chwilą.

– Nevra... – zaczęłam, choć nie bardzo wiedziałam, co chciałam powiedzieć. Wampir nagle położył mi palec na ustach.

– Poczekaj, teraz ja będę mówił – odezwał się i w innych okolicznościach chyba by mnie tym nawet rozbawił. – Gardienne, chociaż raz nie bądź w centrum wydarzeń i idź do swojego pokoju – dodał i choć starał się mówić pewnie, to u niego też słyszałam echo namiętności, która dopiero co nas łączyła.

– Nie... ja... – próbowałam zaprotestować, ale Nevra użył całej dłoni, by uciszyć mnie na dobre.

– Proszę, nie spieraj się ze mną, nie teraz – mówił dalej. – To zbyt niebezpieczne przy twoim talencie do przyciągania nieszczęść – dodał, patrząc mi prosto w oczy. – Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z tego, że będziemy tutaj tak stali, dopóki się nie zgodzisz.

Wiedziałam, że wampir mógł być teraz potrzebny gdzie indziej i tylko niepotrzebnie zabierałam mu cenny czas. Poza tym miał rację. Nie umiałam jeszcze za dobrze walczyć, więc pewnie tylko bym przeszkadzała, niepotrzebnie narażając swoje życie i innych. Kiwnęłam wreszcie głową na zgodę. Nevra odsłonił moje usta i nachylił się, by pocałować je tak żarliwie, że niemal ugięły się pode mną nogi. Gdy się odsuwał, jeszcze delikatnie ucałował mnie w czoło.

– Idź do swojego pokoju – powtórzył, wypuszczając mnie z objęć.

– Wróć cały – powiedziałam i wampir się zaśmiał. Dopiero wtedy się zorientowałam, że kiedyś prosił o to samo.

– Wrócę – obiecał, po czym odszedł pośpiesznie, dobywając broni, z którą nigdy się nie rozstawał. Odprowadziłam go wzrokiem, po czym skierowałam się do swojego pokoju, choć to nie było łatwe, gdy ciągle słyszałam odgłosy walki.

Advertisement