Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Po 16 odcinku było mi trochę szkoda Leiftana - mimo że jest WSem, nie jest traktowany na równy z innymi - Chino ciągle odmawia mu jakiejś porządnej sceny, w której mógłby wreszcie bezdyskusyjnie skraść Gardii serce. Dlatego w ramach terapii postanowiłam mu taką napisać :D. Jest *kjut*, może nawet trochę zbyt kjut, ale miałam niedobór uroczych scenek z nim w roli głównej, więc popłynęłam... xD.

To prawdopodobnie ostatni "terapeutyczny" tekst po 16 odcinku - szczerze powiedziawszy, jeśli chodzi o Valkyona, nie mam żadnej refleksji nad jego zachowaniem w najnowszej części. Jeśli jest na sali jakaś fanka Valka i coś ją ubodło w 16 odcinku, to będę wdzięczna za sugestie, może jednak coś wykluje się z tego xD.

No, to miłej lektury ;).




- Skoro już wszystko wiadomo, to niech każdy znajdzie sobie partnera do podróży i wyruszamy - powiedziała Ykhar.

Kiedy zauważyłam, że zarówno Karenn jak i Alajea już miały swoich towarzyszy, postanowiłam poczekać. Właściwie to było mi wszystko jedno z kim będę jechać. Przez chwilę pomyślałam o spytaniu Huang Hua, ale pewnie wolała jechać z Valkyonem czy Leiftanem.

- Gardienne? - usłyszałam nagle za sobą głos lorialeta i aż uniosłam brwi ze zdziwienia. Odwróciłam się.

- Tak?

- Miałabyś może ochotę jechać ze mną? - zapytał i wydawało mi się, że dostrzegałam niewielki rumieniec na jego policzkach. Było coś uroczego w tym mężczyźnie, dlatego ani przez chwilę nie brałam pod uwagę odmowy.

- Z przyjemnością - odparłam, a Leiftan uśmiechnął się do mnie tak, że nie sposób nie poczuć choćby najmniejszego motylka w brzuchu.

- Wolisz prowadzić, czy siedzieć z tyłu?

Popatrzyłam na chowańca i przechyliłam lekko głowę, próbując sobie wyobrazić, jak mogła wyglądać jazda na nim.

- Pierwszy raz widzę to stworzenie i trochę się boję go prowadzić – zaczęłam. - Ale jesteś za wysoki, żebym siedziała z tyłu, bo nie będę widzieć nic poza twoimi plecami - dodałam po chwili zastanowienia. No to dałam mu teraz zagwozdkę...

- W porządku, na szczęście jest jeszcze trzeci sposób – powiedział spokojnie i zaprowadził mnie do wierzchowca, na którym mieliśmy jechać. Pomógł mi zająć miejsce w siodle, po czym ostrożnie usiadł za mną i objął mnie delikatnie, jakbym była z porcelany. Czułam, że był bardzo spięty, jakby się starał w żaden sposób nie przekroczyć jakiejś granicy. Musiało mu być teraz potwornie niewygodnie...

- Wiesz, możesz mnie objąć trochę mocniej – odezwałam się w końcu. - Na pewno nie masz tak mocnego uścisku jak hamadriada, także śmiało - zachęciłam go, śmiejąc się. Leiftan bez słów przyjął moją sugestię i się rozluźnił, a potem mocniej do siebie przytulił. Wręczył mi wodze.

- Będę ci pomagał, aż poczujesz się na tyle pewnie, by kierować samodzielnie - powiedział i położył swoje dłonie na moich. Ruszyliśmy.

Rzadko miałam okazję, by spędzić z Leiftanem trochę więcej czasu, dlatego strasznie mnie ciekawiło, jaka będzie ta podróż. Nie rozmawialiśmy za dużo - raz spytał mnie o samopoczucie, ale odpowiedziałam wymijająco, bo tak po prawdzie to sama nie byłam pewna jak się czułam i co w ogóle czułam. Potem próbowałam go wypytać, jak pracuje się z Huang Hua, ale był zbyt taktowny by powiedzieć mi coś poza tym, co już świetnie wiedziałam sama - pod jej opieką Kwatera Główna i Straż rozkwitały na nowo. Poza tymi nieśmiałymi próbami nawiązania dialogu, Leiftan odzywał się głównie po to, by udzielić mi wskazówek jak prowadzić chowańca. Kierowanie wierzchowcem okazało się całkiem łatwe i już niespełna po godzinie jazdy sama trzymałam lejce. Co prawda trochę mi brakowało dotyku dłoni lorialeta na moich rękach, ale z zadowoleniem przyjęłam fakt, że nie przestał mnie obejmować. Choć przez większość czasu milczeliśmy, szybko zrozumiałam, że nie czułam się skrępowana tą ciszą. Wręcz przeciwnie, była wręcz relaksująca i dopiero w zetknięciu z nią zrozumiałam, jak bardzo tego potrzebowałam.

Jakbym miała określić jednym słowem jak mijała mi ta podróż, powiedziałabym - leniwie. Chowaniec poruszał się miarowym, choć niewiele szybszym od ludzkiego chodu tempem, pogoda była wspaniała, a ja mogłam wreszcie zaznać odrobiny spokoju po ostatnich nerwowych dniach i to w zupełnie nieoczekiwanym miejscu - w ramionach Leiftana.

Otrząsnęłam się z tego rozleniwienia dopiero, gdy zobaczyłam w oddali niesamowicie piękne drzewo. Przypominało trochę magnolię, z tym że to było większe i gęściej obsypane kwiatami o biało-niebieskich płatkach, które zwisały z gałęzi jak dzwonki. Jak tylko zbliżyliśmy się do niego, zapragnęłam zerwać chociaż jeden kwiat, mimo że wiązało się to z niewielkim zboczeniem z trasy.

- Chciałabym tam podjechać - powiedziałam, wskazując ręką to cudo natury.

- Ty prowadzisz, Gardienne - odparł spokojnie.

- I nie będzie problemu, jak na chwilę zjedziemy z trasy? - dopytywałam dla pewności.

- Nie, to nie jest daleko.

Entuzjastycznie nakazałam naszemu wierzchowcowi skręcić i poprowadziłam go przez wysokie trawy. Gdy już miałam wybrany konkretny cel, tempo poruszania się chowańca zaczęło mi strasznie przeszkadzać. Nadludzkim wysiłkiem udawało mi się powstrzymywać od poganiania go, gdyż nie miałam pojęcia jak mógłby zareagować na takie traktowanie. W końcu dojechaliśmy i tak manewrowałam zwierzęciem, żeby zatrzymał się idealnie pod najniższą gałęzią. Stanęłam w siodle, wyciągnęłam rękę i odkryłam, że brakowało mi przynajmniej kilku centymetrów. Zdusiłam przekleństwo. Leiftan usłużnie podtrzymywał mnie za biodra, żebym nie straciła równowagi podczas wygibasów, które odwalałam, żeby tam sięgnąć.

- Ciekawe, w której kolejce stałam, kiedy rozdawali wzrost - sapnęłam po chwili walki.

Już planowałam wspiąć na siedzisko, gdy mój towarzysz się podniósł i złapał gałąź, żeby ją dla mnie obniżyć. Wyglądał na rozbawionego. W końcu zerwałam to co chciałam i obróciłam się do Leiftana by wygłosić tyradę na temat opieszałości, gdy mężczyzna zabrał mi roślinę z ręki. Ani się nie zorientowałam, gdy wziął kosmyk, który osunął się na moją twarz podczas starcia z własnym wzrostem i ostrożnie założył go za ucho, a potem wsunął tam też kwiat. Uśmiechnął się, a mi głos uwiązł w gardle. To był zdecydowanie najbardziej czuły i delikatny gest, jakiego kiedykolwiek doświadczyłam. Czas się zatrzymał, a świat przestał istnieć - przez tę chwilę byliśmy tylko my. Pomimo niewygody, kompletnie nie mogłam oderwać wzroku od lorialeta. W jego zielonych oczach mogłabym teraz utonąć i nie chciałabym, żeby mnie ktokolwiek ratował. Wyciągnęłam dłoń i nieśmiało położyłam na jego policzku. Leiftan przykrył moją rękę swoją, a potem ją przysunął do ust i pocałował. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz.

- Powinniśmy wracać – odezwał się szeptem, ale to wystarczyło, żeby sprowadzić mnie na ziemię. Byłam pod wrażeniem, że nawet w takiej chwili potrafił pamiętać o obowiązkach. Z tego samego powodu byłam także zawiedziona.

- Masz rację – powiedziałam, po czym lekkim ruchem dłoni poprawiłam kwiat za uchem. - Dziękuję, tam go na pewno nie zgubię.

Uśmiechnęliśmy się do siebie i zajęliśmy miejsca w siodle. Skierowałam chowańca z powrotem na drogę. Myślałam, że spędziliśmy całe wieki pod tym drzewem, ale nie trwało to więcej jak kilka minut – nawet nie minęła nas cała karawana. Nie byłam tylko pewna, czy wydawało mi się, czy rzeczywiście Leiftan obejmował mnie teraz *bardziej*, jakby wyzbył się wszystkiego, co go wcześniej powstrzymywało.

Kiedy wróciliśmy na trasę, zauważyłam, że ludzie się nam przyglądają. Dopiero po chwili zrozumiałam, że każdy kto tylko chciał, mógł do woli obserwować nasze zbliżenie. Zarumieniłam się i kątem oka zerknęłam na Leiftana, ale ten twarz miał spokojną, jakby nie przejmował się tym zupełnie. Tych spojrzeń nie dało się przegapić, więc nawet nie podejrzewałam, że ich nie dostrzegł. Wtedy zrozumiałam jedną rzecz – przez całą tę długą chwilę pod drzewem, nie zaczerwieniłam się ani razu. To wszystko było dla mnie tak naturalne, że ani na moment nie czułam się zawstydzona. To było miłe odkrycie.

Postanowiłam podobnie jak Leiftan nie zwracać uwagi na innych. Szybko odnalazłam spokój w kołyszącym chodzie wierzchowca i cieple ciała mojego towarzysza. Reszta podróży minęła nam już bez żadnych przygód. Raz nawet przysnęłam na tyle długo, że po obudzeniu się, nie miałam pojęcia gdzie byłam. Na szczęście lorialet cały czas czuwał i nie dość, że przejął wodze oraz nie pozwolił mi spaść, to jeszcze użyczył mi swojego ramienia jako poduszki. Kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, zsiadł jako pierwszy i pomógł mi w zejściu.

- Dziękuję za towarzystwo, to była bardzo przyjemna podróż – powiedziałam, gdy już stanęłam na ziemi. Od siodła bolało mnie to i owo, ale nie przejmowałam się tym zbytnio. Na razie.

- Wzajemnie, Gardienne - odparł, kłaniając się. Nad jego ramieniem zobaczyłam jak przyglądał się nam Nevra. Wyglądał, jakby był smutny i nie wiedziałam, o co mogło mu chodzić. Przecież nie o to, że jechałam z kimś innym na chowańcu? Kiedy wampir się zorientował, że właśnie na niego patrzyłam, zawstydzony odwrócił wzrok i odszedł. Teraz to już kompletnie nie miałam pojęcia, co go mogło trapić. Zdecydowałam, że później z nim porozmawiam, a teraz wróciłam myślami do stojącego przede mną Leiftana. Miałam mu zaproponować wspólną drogę powrotną, kiedy tu skończymy, ale ktoś z obozu do niego podszedł i poinformował o wezwaniu od Huang Hua. Lorialet przeprosił mnie i pożegnał się. Przez chwilę miałam wrażenie, że niechętnie ode mnie odchodził. Odprowadziłam go wzrokiem i gdy zniknął mi z pola widzenia, przyszło mi do głowy, że dzisiaj coś się między nami zmieniło. Byłam ciekawa, dokąd nas to zaprowadzi.

Advertisement