Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Ten tekst do paradoks, bo jednocześnie nie mogłam się doczekać, aż Wam go zaprezentuję i totalnie nie chciało mi się go pisać xD. Ale napisałam! I co najlepsze - tym razem zaczęłam od ostatniej sceny, by nie stało się znowu tak, że zmieniam moment finału, bo się przeliczyłam XD.

Pozdrawiam mocno Devis za przeczytanie wstępnej wersji i wsparcie moralne przy rzeźbieniu w tym, aż powstała ostateczna wersja XD <3.

Link do wszystkich części

Miłej lektury <3 bwahahaha!




Zamknęłam za sobą drzwi od pokoju na klucz, po czym zarzuciłam torbę podróżną na ramię. Jeszcze z pewnym zawstydzeniem sprawdziłam, czy kołnierz bluzy na pewno stoi dostatecznie wysoko, by zasłonić lekkie sińce, jakich się dorobiłam po rytuale i wreszcie byłam gotowa, by wyruszyć w podróż na tajemniczą wyspę.

Ruszyłam w stronę wyjścia z Kwatery, mimowolnie myśląc o minionej nocy. Może i te niewielkie sińce trochę mnie zawstydzały, ale nie mogłam tego samego powiedzieć o tym, co jeszcze kilka godzin temu robiliśmy z Nevrą – to potrafiłam wspominać całkiem bezwstydnie. Oby mi tych wrażeń wystarczyło na zapas, bo na wyspie raczej trudno nam będzie spędzić na osobności dłużej niż chwilę bez przykuwania uwagi Leiftana.

Przystanęłam na środku korytarza, by jeszcze się wsłuchać w bicie serca Nevry. Jak emocje już opadły i odzyskaliśmy siły, to nauczył mnie, jak panować nad tą nową umiejętnością, którą nabyłam dzięki rytuałowi. Moje postępy w tej kwestii były tak szybkie, jak w ostatnim czasie niemal we wszystkim, czego próbowałam i tym razem akurat nie miałam tego Leiftanowi za złe.

Potrząsnęłam głową i z głupawym uśmiechem pod nosem wyciszyłam słyszane przeze mnie bicie serca Nevry i ponownie ruszyłam do wyjścia, tym razem już sprężystym, entuzjastycznym krokiem.

– Zajmiesz się nią? – usłyszałam głos Ezarela, dobiegający z Sali Drzwi, gdy już prawie miałam tam wchodzić.

– Tak, możesz na mnie liczyć – odparła na to Ewelein i wtedy nie wiedzieć czemu, zatrzymałam się w półkroku.

– Dzięki. Wolałbym zostać, ale… – zaczął mówić Ezarel, ale Ewelein mu przerwała.

– … ale tam możesz być bardziej potrzebny – dokończyła za niego. Nie brzmiała jednak jakoś oschle, wręcz przeciwnie, jej głos emanował zatroskaniem. – Możesz być spokojny. Wiem, jak się nią zająć.

– Wiem, przepraszam – odparł Ez nieco zagubiony. Chyba przyjaźnienie się z Karenn nie miało zbyt dobrego wpływu na moją ogładę i takt, bo nawet nie wiedziałam, kiedy zdążyłam się ustawić plecami do ściany przy wejściu do Sali Drzwi i wychylić się zza niej, by dyskretnie podejrzeć rozmawiające elfy. Okazało się, że stali pod przychodnią i gdy akurat spojrzałam, to Ezarel ujął dłonie Ewelein. – Zostawiam ją w dobrych rękach – dodał, a ja nie byłam pewna, czy elfka naprawdę trochę się zarumieniła, czy to jednak oczy mnie myliły.

– Właśnie… właśnie tak – powiedziała Ewelein, chyba starając się brzmieć na zadowoloną, choć ostatecznie wyszło jej coś na pograniczu zmieszania i niepewności. – To udanej podróży, Ez. Mam nadzieję, że uda ci się nabrać dystansu do tego wszystkiego.

– Z dystansem, czy bez, nadal będę się czuł tak samo winny – odparł, puszczając jej dłonie i było w jego głosie coś tak smutnego, że aż ścisnęło mi się serce.

– Nie masz za… – zaczęła Ewelein, ale tym razem to Ezarel nie dał jej skończyć.

– Powinienem już iść – powiedział, pochylając się, by unieść bagaż podróżny, który dopiero teraz zauważyłam. – Do zobaczenia, Lein – powiedział, odwracając się, a ja automatycznie się schowałam za ścianą, by uniknąć wykrycia. To zdecydowanie wina Karenn.

– Cześć, Ez – odparła Ewelein. Dopiero gdy usłyszałam, że Ezarel dotarł na sam dół i wyszedł, to rozległ się odgłos otwieranych, a potem zamykanych drzwi od przychodni.

Chyba już mogłam się ujawnić... Miałam sporo szczęścia, że nikt mnie nie przyłapał na podsłuchiwaniu, ale wcale się z tego nie cieszyłam, bo po wszystkim było mi okropnie głupio, że nie odeszłam, gdy się zorientowałam, kto rozmawiał i o czym.

Biczując się wyrzutami sumienia, poszłam do stołówki, gdzie już czekały na mnie zapakowane przez Karuto kanapki, a potem mimo wszystko poszłam do przychodni, by pożegnać się z Ewelein. Nie była w najlepszym nastroju, a ja nie miałam odwagi poruszyć tego tematu, bo nadal dobrze pamiętałam, jak jakiś czas temu popsułam rozmowę z Ezarelem, dlatego wymieniłyśmy tylko parę zdań i się przytuliłyśmy. Wychodząc z przychodni, jeszcze raz się zawahałam, czy aby na pewno chciałam ją tak po prostu zostawić bez ani jednego słowa pocieszenia, ale powtórzyłam sobie w głowie poradę Nevry, że lepiej nic nie mówić, niż ryzykować pogorszeniem sprawy.

Wreszcie opuściłam budynek Kwatery i jedząc jedną z kanapek, poszłam w kierunku plaży. Po dotarciu na miejsce jeszcze przez chwilę stałam na schodach i obserwowałam krzątaninę na brzegu oraz na statku. Na pokładzie udało mi się wypatrzyć Nevrę i Ezarela, a na plaży zauważyłam Valkyona rozmawiającego z Leiftanem. To był całkiem obiecujący widok, ale powstrzymałam się od robienia sobie nadziei, że ten ostatni jednak zostanie w Kwaterze. W końcu wzięłam głęboki wdech przyjemnie chłodnego, słonego powietrza i zeszłam na dół.

Leiftan uprzejmie przerwał rozmowę z Valkyonem, gdy podeszłam bliżej, zupełnie jakby tylko czekał, aż to zrobię.

– Gardienne – powiedział na przywitanie, uśmiechając się do mnie łagodnie. – Czy potrzebujesz asysty? – zapytał, wskazując ruchem ręki za siebie, na statek. Spojrzałam na łódkę, w której miałam się dostać na pokład i przeszło mi przez myśl, że bałabym się do niej wsiąść i bez strachu przed wodą, bo przypominała raczej łupinę orzecha niż środek transportu. Mimo to przełknęłam ślinę i przywołałam się do porządku, zaciskając przy tym mocniej dłoń na pasku od torby podróżnej.

– Nie, dziękuję, poradzę sobie – odparłam, starając się wydusić z siebie ładny uśmiech.

– W porządku, cieszę się – oznajmił Leiftan, ale i tak czułam, że będzie mnie obserwował.

– Pójdę już, dopóki jestem odpowiednio zdeterminowana – powiedziałam, by jakoś zamknąć tę rozmowę. Po drodze pożegnałam się jeszcze z Valkyonem, który jak się okazało, miał zostać w Kwaterze razem z Miiko i Huang Hua, po czym wreszcie dotarłam do tej nieszczęsnej łódki. Stał przy niej Artie – jasnowłosy młody elf, którego tylko znałam z widzenia i wiedziałam jedynie, że należał do Straży Cienia.

– Gotowa na wielką wyprawę? – zagaił podekscytowany, obdarzając mnie szerokim uśmiechem, który wyglądał naprawdę uroczo przez jego chłopięce rysy. Skoro wybrano go na tę misję, to musiał być starszy i bardziej doświadczony od Chrome'a, ale raczej niewiele.

– Jeszcze jak – przyznałam bez przekonania, przenosząc wzrok na łódkę, do której zaraz miałam wsiąść. Z bliska wyglądała na jeszcze mniej bezpieczną... – Zabierzesz mnie na statek?

– Jasne, wsiadaj – odparł, ustępując mi z drogi. Ukłonił się przy tym, jak lokaj zapraszający do drogiej limuzyny, co mimo wszystko trochę mnie rozbawiło.

Przez tych kilkadziesiąt metrów praktycznie bez przerwy mamrotałam litanię Leiftana, starając się nie zwracać uwagi na to, jak mną kołysało. Przez chwilę nawet miałam wrażenie, że Artie robił to specjalnie, ale zanim zdążyłam jakoś wyartykułować przy nim to podejrzenie, to dopłynęliśmy do statku. Z ulgą wdrapałam się po drabince, nawet nie żegnając się z elfem, a na samej górze niespodziewanie pomógł mi Nevra.

– Cześć, Gardienne – zawołał, biorąc ode mnie torbę podróżną, by mi ułatwić przejście przez burtę. Nie mogłam nie zauważyć, że jakoś bardziej owinął się szalem... z uśmieszkiem pod nosem pomyślałam, że nie tylko ja tu nosiłam ślady po minionej nocy.

– Hej – odparłam, gdy już stanęłam na pokładzie i z ulgą odkryłam, że tutaj już tak nie bujało. Krótką wymianą spojrzeń powiedzieliśmy sobie więcej, niż moglibyśmy to zrobić na głos, po czym mimo niechęci odwróciłam wzrok. Niestety teraz musieliśmy być jeszcze bardziej ostrożni.

Po moim przybyciu na statek wsiadło jeszcze parę osób, w tym na samym końcu Artie i Leiftan. Po tym wreszcie podnieśliśmy kotwicę i wyruszyliśmy w podróż na tajemniczą wyspę.

***

Podróż statkiem o dziwo minęła spokojnie i chwilami się zastanawiałam, czy to nie była zasługa tej nieznanej siły, która mnie przyzywała na wyspę. Jeśli miałam rację, to odczytywałam to jako dobry znak, bo to oznaczało, że to coś już tam na mnie czekało.

Gdy wreszcie znalazłam się na piaszczystym brzegu wyspy, to na początku czułam się dziwnie – w końcu trafiłam do miejsca, które jednocześnie znałam i nie znałam. Wspomnienia ze snów, które najczęściej umykały mi tuż po przebudzeniu, teraz nabrały ostrości i doskonale wiedziałam dokąd iść. Miałam wrażenie, że nawet kroki stawiałam dokładnie tak samo jak w sennych wizjach.

Szłam przed siebie jak natchniona, będąc przekonaną, że lada chwila coś się stanie, że zaraz odkryję powód, który sprowadził mnie na tę wyspę... jednak nic takiego się nie wydarzyło ani gdy przemierzałam przez las, ani gdy wreszcie rozciągnęła się przede mną ta zapierająca dech w piersi równina, ani gdy dotarłam do ruin starożytnego miasta. Z nadzieją poszłam jeszcze dalej, aż na klif, jednak to też nic nie dało.

Poczułam się wtedy, jakbym wszystkich zawiodła, choć przecież nie miałam wpływu na to, czy coś się stanie, czy nie. Nikt mi tego nie powiedział wprost, ale miałam wrażenie, że pozostali uczestnicy wyprawy wbijali we mnie wzrok, gdy wróciłam do rozbijanego właśnie obozu.

Następne dni wcale nie były lepsze. Przeczesaliśmy wyspę wzdłuż i wszerz, ciągle mieszając pary, by mieć pewność, że każdy z nas dokładnie zbadał każdy kąt i zajrzał wszędzie, gdzie się dało, ale dzięki temu wcale nie staliśmy się mądrzejsi. Dowiedzieliśmy się jedynie, że ta wyspa prawdopodobnie nazywała się Memoria, a ruiny starożytnego miasta pochodziły jeszcze z Ziemi. Dodatkowo Kero się przede mną wygadał podczas badania kamiennych szczątków na placu, że stojący tu posąg miał przedstawiać Mnemosynę, kochankę greckiego boga Zeusa, ale byłam zbyt przytłoczona brakiem postępów i poczuciem beznadziejności, by się tym przejąć albo chociaż zastanowić nad przewrotnością tej sytuacji. Chyba ten czas tuż przed wyprawą, gdy wszystko przychodziło mi z łatwością i szybko się rozwijałam, za bardzo mnie rozpieściły...

Z każdym dniem robiłam się coraz bardziej ponura, zresztą nastroje w grupie były podobne, bo chyba wszyscy spodziewali się czegoś innego... Po spojrzeniach, jakie rzucał mi Nevra, domyślałam się, że chciał mnie jakoś pocieszyć, ale w obecnych warunkach nawet nie mieliśmy możliwości, by spokojnie porozmawiać, bo dziwnym trafem ani razu nie byliśmy razem w parze. Ukułam co najmniej kilka koncepcji, dlaczego tak się działo i wszystkie zawierały w sobie Leiftana.

Jadłam właśnie śniadanie przy ognisku, gdy Valarian wyskoczył jak oparzony ze swojego namiotu.

– No dobra, przyznawać się, kto to zrobił?! – zawołał, a policzki miał zarumienione ze złości.

– Kto co zrobił? – zainteresował się Mathyz, grzebiąc łyżką w swoim jedzeniu.

– Ktoś mi ukradł wszystkie żelki! – wytłumaczył Valarian, nie kryjąc złości.

– Poważna sprawa – stwierdził ze stoickim spokojem Mathyz, nawet na chwilę nie unosząc wzroku znad miski.

– A żebyś wiedział! – powiedział Valarian, podnosząc głos jeszcze bardziej. Chyba w złości ominął go wyraźny sarkazm pielęgniarza. – Kto to zrobił?! Przyznawać się!

Byłam niewinna, więc szybko wyłączyłam się z rozmowy, by na powrót się pogrążyć w ponurej bezsilności.

– Żelki... – powtórzyłam mimochodem pod nosem, bo to słowo jakoś dziwnie się do mnie przykleiło. Coś mi ono mówiło... – Żelki... – mruknęłam ponownie, po czym mój umysł wreszcie skojarzył fakty.

Ashkore! Według Ezopa znikanie żelków miało oznaczać jego pojawienie się! Musiał przybyć na tę wyspę, a to oznacza... że nie ma go w Kwaterze! W takim razie może nikt nie pilnuje sekretnego przejścia pod wiśnią? To byłaby idealna okazja, żeby je sprawdzić!

Poderwałam się z siedziska i dopiero po chwili się zorientowałam, że swoim gwałtownym ruchem przykułam uwagę. Spojrzałam po wszystkich mniej lub bardziej dyskretnie gapiących się na mnie, szukając w głowie, czy jakoś kątem ucha nie usłyszałam przypadkiem, na czym się skończyła tocząca się nad moją głową dyskusja, by spróbować się teraz do niej odnieść, ale nic z tego. Odkaszlnęłam nerwowo i spojrzałam w dół na trzymaną przeze mnie miskę z owsianką. Ten widok mnie natchnął.

– Ale dobra owsianka! – zawołałam z entuzjazmem. – Idę po więcej – dodałam i pośpiesznie odeszłam, kierując się w stronę kuchni polowej. Rozglądałam się przy tym za Nevrą, by go poprosić o pomoc w wysłaniu wiadomości do Karenn i Alajei, bo nie miałam pojęcia, jak to najlepiej zorganizować.

Wampir niestety okazał się uczestniczyć w kolejnym przeszukaniu otaczającego wyspę lasu, a gdy już wrócił, to złapanie go bez towarzystwa było praktycznie niemożliwe. Mnie jednak czas naglił i byłam żądna jakichkolwiek postępów, dlatego desperacko zaczęłam szukać innej drogi, by się skontaktować z dziewczynami. Krążyłam przy swoim namiocie, zastanawiając się, kto miał dostęp do chowańców, które nosiły listy do Kwatery, i dało się go złapać samego. Leiftan odpadał z oczywistych względów, Nevra niestety też, więc może...

Wtedy moje spojrzenie spoczęło na Ezarelu, który siedział na kamieniu w pewnej odległości od obozu i grzebał patykiem w trawie. Wyglądał na tak przygnębionego i zamyślonego, że przez dłuższą chwilę się wahałam, czy aby na pewno chciałam mu teraz zawracać głowę, ale w końcu się przywołałam do porządku. Rozumiałam, że był smutny i robił sobie wyrzuty, ale miałam zbyt ważną informację do przekazania, by z tym zwlekać... musiałam po prostu się postarać, by zachować się wobec niego taktownie.

Dla większej pewności siebie poprawiłam ubranie i włosy, po czym ostrożnie podeszłam do Eza, trochę jak do dzikiego zwierza.

– Hej, Ez... – powiedziałam, gdy już byłam blisko.

– Hm? – mruknął elf, nawet nie unosząc głowy, by na mnie spojrzeć.

– Potrzebuję wysłać wiadomość do Kwatery – oznajmiłam, chcąc dać mu jasny znak, że nie zamierzałam go wypytywać o nastrój, czy powody, dlaczego tak się izolował. Widziałam już, jak strasznie go to denerwowało i byłabym na straconej pozycji, gdyby choć przez chwilę pomyślał, że właśnie po to przyszłam. Zastygł na chwilę w bezruchu z patykiem uniesionym tuż nad trawą, jakby nad czymś się zastanawiał, po czym wrócił do swojego dzieła zniszczenia.

– Idź z tym do Leiftana – oznajmił tonem, który mógłby skończyć każdą, nawet najważniejszą rozmowę, ale byłam zbyt zdeterminowana, by się dać tak łatwo spławić.

– Tylko że to... prywatna sprawa – powiedziałam, licząc, że choć trochę go to zaintryguje. – A wiesz, jakim służbistą jest Leiftan.

– To jest jeszcze Nevra – odparł niechętnie Ezarel. – On uwielbia prywatne sprawy.

– Nevra jest zajęty, a to bardzo pilne – zaprotestowałam.

– Też jestem zajęty – burknął Ezarel, nie przerywając dłubania w trawie, a ja przewróciłam oczami. Mogłam się spodziewać, że ta rozmowa będzie tak właśnie wyglądała.

– Proszę cię, to tylko jeden krótki list – powiedziałam błagalnie, ale nie spotkało się to z żadną reakcją ze strony elfa. – Będę tu nad tobą stała, dopóki się nie zgodzisz – zmieniłam po chwili front, tym razem uderzając w groźny ton. To nadal nic nie dało, ale tym razem uznałam, że już pozostanę przy tym pasywno–agresywnym naruszaniu jego osobistej przestrzeni, bo jeśli cokolwiek miało pomóc z kimś, kto w ogóle nie chciał rozmawiać, to chyba tylko to.

Domyśliłam się, że wszystko zmierzało w dobrym kierunku, gdy spostrzegłam, że Ez zerknął na mnie przez ramię. Najpierw raz, jakby dla upewnienia się, że rzeczywiście dalej tu stałam, później drugi i trzeci raz już z irytacją, aż w końcu westchnął, emanując frustracją.

– No dobra, chodź – burknął, wstając i rzucając gdzieś w bok swój patyk. Starałam się zachować kamienną twarz, ale wytrzymałam tylko do momentu, aż Ezarel mnie wyminął i już nie mógł zobaczyć mojego triumfalnego uśmieszku.

Podeszliśmy razem do miejsca, gdzie odpoczywało kilka pięknych, śnieżnobiałych sowige. Ezarel przystanął przy prowizorycznym pulpicie z papierem i atramentem, który miał służyć do wygodnego pisania listów.

– To jaka ma być ta wiadomość? – zapytał, kładąc na podstawce kawałek podłużnego papieru.

– Mogę sama napisać? – odpowiedziałam pytaniem, wymownie wyciągając dłoń po pióro, za które już zdążył złapać.

– Nie – odparł oschle, przeszywając mnie spojrzeniem pełnym irytacji i niechęci. Cholera, nie byłam na coś takiego przygotowana...

– Um... – wymamrotałam, intensywnie myśląc, jak zawoalować moją wiadomość, by dziewczyny ją zrozumiały, a Ezarel nie.

– Zapomniałaś, co chciałaś przekazać? – zapytał niewinnie elf.

– Nie, nie, skądże znowu – zaprotestowałam, po czym odchrząknęłam nerwowo. Miałam wrażenie, że w oczach Ezarela na chwilę błysnęło zadowolenie, jakby wbrew sobie dobrze się bawił. Może ja też nie powinnam się spinać, tylko pozwolić sobie zażartować? Nie zaszkodziło spróbować, skoro i tak już stałam pod ścianą. – Napisz: „Karenn, na wyspie grasuje żelkożerca” – podyktowałam mu powoli, postanawiając pójść w kompletny absurd. Pióro zgrzytało po papierze, aż się zatrzymało, gdy wypowiedziałam ostatnie słowo.

– Żartujesz sobie ze mnie – odezwał się Ezarel, unosząc głowę, by wymownie na mnie spojrzeć.

– Nie śmiałabym żartować w kwestii żelków – powiedziałam ze śmiertelną powagą, a Ezarel zmierzył mnie wzrokiem, po czym wzruszył ramionami.

– Jestem w stanie to zrozumieć – odparł, po czym dokończył pisanie wypowiedzianego przeze mnie zdania.

– „Być może przypłynął tu razem z nami z Kwatery, dlatego proszę sprawdź, czy moje żelki w skrytce pod łóżkiem są bezpieczne” – dyktowałam dalej, myśląc o dzwoneczku Ashkore'a, który tam ukryłam.

– Teraz ja też wiem o skrytce – powiedział Ezarel, stawiając kropkę.

– A myślisz, że dlaczego chciałam napisać to sama? – odparłam tonem, jakbym była urażona, że zostałam zmuszona okolicznościami do wyjawienia swojej najpilniej strzeżonej tajemnicy. – Czy to trafi prosto do Karenn?

– Może – oznajmił Ezarel, machając liścikiem, by atrament szybciej wyschnął.

– Czy to wyłudzenie łapówki?

– Może? – powtórzył się elf, zwijając wreszcie papier w rulon, który następnie wsunął do fiolki z mlecznego szkła, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy nie wolałam go jednak, jak był ponury...

– Dogadamy się w Kwaterze, bo tu nie mam żadnego miodu do zaoferowania – powiedziałam, przewracając oczami. Z historii Alajei już wiedziałam, że miód stanowił jedyną kartę przetargową w negocjacjach z Ezarelem, która otwierała wszystkie drzwi.

– Zgoda – odparł elf, magicznie przypieczętowując do korka zatykającego fiolkę karteczkę z imieniem Karenn. Nawet nie wiedziałam, kiedy zdążył ją napisać, ale to oznaczało, że ta część dyskusji była już tylko typowym dla Eza droczeniem się. Ucieszyłam się w duchu, że udało mu się choć na chwilę rozchmurzyć.

Fiolka trafiła w pazurki sowige, który zaraz po tym odleciał w kierunku Kwatery.

– Wielkie dzięki – powiedziałam, uśmiechając się do Ezarela, który już zdążył na powrót sposępnieć.

– Nie ma sprawy – odparł i odszedł. Potem z zawodem zobaczyłam, że niestety wrócił do niszczenia trawy. Miałam wrażenie, że teraz jeszcze mocniej się garbił.

***
Szukałam okazji, by przekazać Nevrze zdobytą przeze mnie informację i było kilka takich chwil, gdy mogłam to zrobić, ale ostatecznie jednak wolałam poczekać, aż będziemy mogli wymienić więcej niż parę zdań. Pozwoliłam sobie na tę zwłokę, bo miałam przeczucie, że dopóki niczego nie odkryjemy, to Ashkore się ograniczy tylko do obserwacji. Zresztą podobno sam Ezop mówił, że między znikaniem żelków, a aktywnością Nieznajomego mijał jakiś czas.

Może to było dla niego niezbędne do działania paliwo? Rozbawił mnie ten pomysł. Od chwili, gdy na to wpadłam, oczekiwanie na rozmowę z Nevrą umilałam sobie wyobrażeniami Ashkore'a napędzanego nienawiścią do Straży i żelkami, i od razu humor mi się jakoś poprawiał. Po tak długim czasie zadręczania się brakiem postępów dobrze było pomyśleć o czymś innym.

Odpowiednia okazja wreszcie się nadarzyła, ale dopiero następnego dnia, gdy zostałam przydzielona Nevrze do pary. Ucieszyłam się, bo mieliśmy ponownie przeszukać częściowo zawalony budynek starożytnej Akademii, a tam było pełno wnęk, które stwarzały szanse na spokojną i długą rozmowę na osobności.

– Jak ci się podoba wyspa? – zagaił Nevra, gdy oddaliliśmy się od obozu w kierunku Akademii.

– Spodziewałam się, że będzie tu coś więcej niż trochę kup kamieni i parę ledwo stojących budynków... – wyznałam, mogąc wreszcie otwarcie wylać z siebie frustrację, jaka mi się nazbierała w ostatnich dniach. Przy nikim innym nie odważyłam się tego zrobić.

– Ta, ja też – odparł Nevra, kopiąc kamyk, jaki mu się nawinął pod nogę. Minęliśmy inną parę poszukiwaczy, którzy właśnie wracali z obchodu i skinęliśmy im głowami na przywitanie. Dopiero po tym wampir podjął wypowiedź. – Ale nie bez powodu coś cię tu przywoływało.

– Niby tak, ale trudno w to uwierzyć po paru dniach bez żadnych postępów – powiedziałam zniechęcona. Dotarliśmy wreszcie do budynku.

– Mamy jeszcze dość zapasów, by spędzić tutaj co najmniej tydzień, może tyle wystarczy, by przerwać ten impas – stwierdził pocieszająco Nevra, a ja się rozejrzałam w poszukiwaniu odpowiedniego miejsca na rozmowę. Musiałam bardzo ostrożnie je wybrać, skoro wyspa była ciągle badana przez innych i w każdej chwili ktoś mógł tu do nas dołączyć. Całe szczęście, że Akademia została rozświetlona naszymi pochodniami i dziurą w suficie, bo przez to interesujące mnie ciemniejsze zakątki bardziej się wyróżniały.

Wreszcie moje spojrzenie przykuła wnęka w murze po prawej stronie od wejścia. Wydawało mi się, że właśnie czegoś takiego szukałam, bo osłaniałyby nas tam dodatkowo regały z książkami, które od przybycia wyprawy na wyspę, zostały dokładnie przetrząśnięte w poszukiwaniu wskazówek.

– Chodźmy tam – powiedziałam, wskazując wybrane przeze mnie miejsce.

– W porządku – odparł Nevra, przytakując dodatkowo ruchem głowy. Zastanawiałam się, czy się domyślał, że chciałam z nim o czymś porozmawiać. – Hm, tego kawałka muru chyba jeszcze nie badałem – stwierdził z udawanym entuzjazmem, gdy podeszliśmy bliżej. We wnęce było miejsce tylko na jedną osobę. – Mogę pierwszy?

– Proszę bardzo – oznajmiłam, zapraszając go ruchem ręki. Poprawił szal i wślizgnął się między kamienie. – Przynieść ci jakąś pochodnię?

– Co prawda nie ma tu zbyt wiele do oglądania, ale nie pogardziłbym dodatkowym światłem – powiedział Nevra, przykucając, by zacząć przeszukiwanie muru od samego dołu.

Bez słów spełniłam jego prośbę i już chwilę później stałam nad nim z pochodnią, starając się jak najlepiej mu wszystko oświetlać. Po dłuższej chwili wreszcie odetchnęłam głośno i rozejrzałam się, czy aby na pewno nikogo nie było w Akademii, po czym zasłoniłam sobą wejście do wnęki.

– Muszę ci coś powiedzieć – oznajmiłam cicho.

– Tak czułem – mruknął Nevra, wstając. – Na pewno jest czysto? – zapytał, a ja się rozejrzałam jeszcze raz dla pewności.

– Czysto – odparłam wreszcie, a wampir zbliżył się do mnie i ujął moją dłoń, po czym czule pogładził kciukiem jej wierzch.

– Co się stało?

– Na wyspie jest Ashkore.

– Co? – wyrwało się mu głośniej, niż prawdopodobnie zamierzał. Cofnął się lekko. – Jesteś pewna?

– Tak – odparłam, wymieniając z nim spojrzenia.

– Widziałaś go? – zapytał, zaczynając mi się przyglądać, jakby chciał sprawdzić, czy Ashkore zrobił mi jakąś krzywdę.

– Nie.

– To skąd wiesz? – zapytał zaskoczony, marszcząc przy tym brew.

– Pewnie wyda ci się to głupie, ale ktoś ukradł Valarianowi zapas żelków.

– Chyba... chyba nie widzę związku – odparł Nevra wyraźnie zdezorientowany, przeczesując włosy dłonią.

– Wiemy od Ezopa, że znikające żelki to niechybna oznaka pojawienia się Ashkore'a – oznajmiłam, starając wyglądać na pewną swego, choć trudno było ukryć, że żelki znacznie obniżały powagę rozmowy, o czym już sama przecież się przekonałam, gdy opowiadała o tym Karenn. Że też ten cholerny zamaskowany typ nie mógł mieć słabości do czegoś... mniej mięciutkiego?

– Żelki? – powtórzył za mną ogłupiały Nevra, po czym potrząsnął głową, puszczając przy tym moją dłoń. – A co jeśli zrobił to ktoś inny?– odezwał się, tym razem już z powątpiewaniem.

– Nie, to może być tylko on – odparłam, choć niestety pod wpływem jego uwagi sama zaczęłam czuć niepewność. – To musi być on – dodałam, starając się odsunąć od siebie wszelkie wątpliwości.

– Dlaczego? – zaciekawił się Nevra.

– Bo posłałam już Karenn wiadomość o tym, wraz z informacją, gdzie schowałam dzwoneczek, by sprawdziły z Alajeą sekretne przejście pod wiśnią – odparłam, nieco się obawiając, jak wampir na to zareaguje, skoro nie był przekonany. Obawy niestety się potwierdziły, bo nie przyjął tego najlepiej.

– Co zrobiłaś? – powiedział, starając się zachować w miarę spokojny i cichy ton, ale mnie nie mógł oszukać. Wiedziałam, że był zły. – Kiedy?

– Wczoraj.

– Cholera – mruknął Nevra jeszcze bardziej zły, bo gdyby nawet teraz poszedł wysłać kolejną wiadomość, to prawdopodobnie dotarłaby do Karenn już za późno. – Dlaczego najpierw nie omówiłaś tego ze mną?

– Byłeś zajęty – oznajmiłam w samoobronie. – I wiecznie ktoś przy tobie był.

– To powinnaś poczekać – burknął, opierając się łokciem o ścianę... i ku naszemu zaskoczeniu, coś kliknęło, a potem zgrzytnęło w głębi wnęki.

Wampir odwrócił się powoli, a ja zerknęłam mu przez ramię. Przed nami stało otwarte na oścież przejście do ciemnego, kamiennego korytarza, z którego wiało chłodem.

– Co do... – mruknął zaskoczony Nevra. – Jednak wszystko trzeba sprawdzać samemu – wymamrotał pod nosem z niezadowoleniem.

– Chodźmy to sprawdzić – zaproponowałam, unosząc wyżej pochodnię. Tak się ucieszyłam, że wreszcie coś się dzieje, że natychmiast zapomniałam o toczącej się kłótni. Nevra przyglądał mi się przez chwilę.

– Dobra – zgodził się, ale zanim się ruszył w stronę korytarza, to jeszcze pogroził mi palcem. – Dokończymy naszą rozmowę później.

– Niech będzie, chodźmy już – odparłam, zbywając go niecierpliwym machnięciem ręką. Liczyłam, że właśnie staliśmy u progu ważnego przełomu w naszej wyprawie i każda sekunda zwłoki mnie irytowała.

Nevra położył w przejściu kamień, który miał zablokować zamknięcie się go na powrót i dopiero wtedy weszliśmy w ciemny korytarz. Ten na szczęście okazał się dość szeroki, byśmy mogli iść ramię w ramię.

– Czy powinnam dobyć noża? – zapytałam po paru krokach. Jeszcze chwilę temu przepełniała mnie determinacja, ale tutejszy gęsty mrok i dziwny, niepokojący zapach, którego nie potrafiłam z niczym skojarzyć, były wyjątkowo onieśmielające.

– Raczej nie. Ezarel gruntownie przebadał wyspę i poza niewielką tutejszą fauną, nie znalazł żadnych śladów życia – oznajmił Nevra, odciągając na bok lepką pajęczynę, żebyśmy mogli przejść dalej. – Ale oczywiście możesz, jeśli dzięki temu poczujesz się lepiej.

– To chyba jednak wolałabym, żebyś złapał mnie za rękę – odparłam, oglądając ściany w poszukiwaniu ewentualnych pułapek. Nevra bez dyskusji ujął moją dłoń. – Dzięki.

– Nadal jestem na ciebie zły – burknął, w ogóle nie patrząc w moją stronę.

– Jestem pewna, że to Ashkore – odburknęłam niezadowolona jego uwagą.

– I niby jak miałby się tu znaleźć? Przyfrunął?! Ciągle patrolujemy tę cholerną wyspę i nie została znaleziona żadna obca łódź, która by zdradzała, że oprócz nas ktoś tu jeszcze jest – powiedział z pretensją. Tutaj już nie musiał się hamować.

– I niby czego to ma być dowodem? Po Kwaterze przecież też chodzi, jakby był u siebie – oznajmiłam z przekąsem. – Nie wspominając już o tym, że wśród uczestników wyprawy też mogą być spiskowcy – dodałam, a Nevra spojrzał na mnie z ukosa.

– Wiem – wycedził przez zęby. – To cię jednak nie tłumaczy, Gardienne, bo w Kwaterze też mogą być spiskowcy pilnujący sekretnego przejścia pod nieobecność Ashkore'a.

– Wątpię, by to był ktokolwiek, komu dziewczyny nie dałyby rady – odparłam oburzona.

– Nie zapominasz przypadkiem, że obie mają po szesnaście lat?

– No i co to zmienia? Niby masz więcej, a jak przyszło co do czego, to kto odkrył, co się dzieje w Kwaterze, hm?! – powiedziałam, dając upust złości, a Nevra zamilkł. Ścisnął jedynie mocniej moją dłoń i wtedy do mnie dotarło, że właśnie przesadziłam. Dobrze wiedziałam, że Leiftan bardziej uważał przy Nevrze niż przy mnie, czy dziewczynach, bo w jego oczach to on stanowili realne zagrożenie. To co powiedziałam, było okropnie niesprawiedliwe... – Słuchaj, prze... – zaczęłam, ale urwałam w pół słowa, gdy Nevra nagle uniósł wolną dłoń w geście nakazującym bezwzględne milczenie.

– Czuję krew – oznajmił, puszczając moją dłoń, by złapać za rękojeść swojego noża.

– Świeżą? – zapytałam zaniepokojona, również sięgając do broni, którą miałam przypiętą do uda. Wytężyłam wzrok i wydawało mi się, że daleko na końcu korytarza dostrzegałam zarys drzwi.

– Nie.

Przeszliśmy resztę korytarza, ostrożnie stawiając kroki. Oprócz dziwnego zapachu, który teraz stał się intensywniejszy, to w powietrzu wisiało coś jeszcze... coś nieokreślonego, co całkiem skutecznie wywoływało u mnie gęsią skórkę. Szybko odwróciłam wzrok, gdy na jednym z kamieni natknęłam się na ślad jakby po darciu paznokciami. Usilnie starałam się tego widoku nie analizować, ale trudno było nie pomyśleć, że to wyglądało, jakby ktoś tędy wleczony w desperacji szukał czegoś, czego mógłby się złapać...

Wreszcie przystanęliśmy o krok od niepokojących drzwi i musiałam zasłonić usta i nos bluzą, bo ciężki, lepki zapach stawał się dla mnie nie do zniesienia. Mimo to ani przez chwilę nie rozważałam wycofania się – po prostu musiałam się dowiedzieć, co się za nimi kryło. Nevra zgodził się, byśmy weszli razem tylko dlatego, że mieliśmy jedną pochodnię i innymi rozwiązaniami były zostawienie mnie samej w kompletnej ciemności lub szukanie samemu wszystkiego po ciemku. Nawet wampir nie brał pod uwagę odwrotu.

Za drzwiami znajdowało się spore pomieszczenie, do którego weszliśmy, ostrożnie stawiając kroki. Kiedy się rozejrzałam i zaczęło do mnie docierać, na co patrzyłam, to przeszło mi przez myśl, że tego akurat chyba jednak wolałam nie wiedzieć...

Aparatura alchemiczna, klatka, mnóstwo narzędzi chirurgicznych i... ciemne plamy na ścianach. W swoim ziemskim życiu widziałam za dużo seriali kryminalnych, by nie wiedzieć, że takie charakterystyczne rozbryzgi zawsze oznaczały krew… Bałam się podejść do krat w obawie, że dostrzegę za nimi kości.

– To tutaj musiała eksperymentować ta porywaczka... – wymamrotał oszołomiony Nevra, przystając przy tacy z narzędziami chirurgicznymi. Przełknęłam głośno ślinę.

– Chyba tak – powiedziałam cicho, nie wiedząc, gdzie podziać wzrok, by nie natrafić na kolejne ślady dokonywanych tutaj okrucieństw. Zamykanie oczu nic nie dawało, a wręcz tylko pogarszało sprawę, bo wtedy moja wyobraźnia pracowała na jeszcze wyższych obrotach.

– Chodźmy stąd – zarządził Nevra, podchodząc do mnie, po czym znowu złapał mnie za rękę. Od razu splotłam z nim palce.

– D–dobrze – wydukałam przytłoczona. Dałam wampirowi się poprowadzić z powrotem do korytarza. – Ez nie powinien tego widzieć – powiedziałam słabym głosem. Nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie teraz o nim pomyślałam.

– Wiem – zgodził się Nevra. – Załatwię to z Leiftanem. Co by o nim nie powiedzieć, jego dyskrecja potrafi być całkiem przydatna.

Resztę drogi przeszliśmy w milczeniu. Dobrze, że Nevra mnie prowadził za rękę, bo pochłonięta myślami o tym, co przed chwilą zobaczyłam, mogłabym się zgubić nawet w takim miejscu, gdzie dało się iść tylko w przód albo w tył. Dobrze też, że prawie u wyjścia się zatrzymał nagle i bardzo mocno mnie przytulił. Mimo najszczerszych chęci powstrzymania się zmoczyłam mu szal łzami.

– Jak ktoś mógł zrobić coś tak potwornego? – wymamrotałam w jego pierś.

– Nie wiem – powiedział, przytulając twarz do moich włosów. – Ale mamy ją. I już nikogo nie skrzywdzi.

– Tak, mamy ją – potwierdziłam, choć wcale nie poczułam się przez to lżej. Takie rzeczy po prostu nie powinny się dziać. Nie i już. – Wracajmy do obozu – poprosiłam wreszcie. Nawet wtulona w Nevrę miałam wrażenie, że czułam na sobie ten plugawy zapach miejsca kaźni. Musiałam to z siebie zmyć.

***

Zgodnie z obietnicą Nevra bardzo dyskretnie załatwił sprawę tajnego przejścia. Uwaga Ezarela ani na chwilę nie została przyciągnięta, a miejsce „eksperymentów” z całą pewnością wnikliwie zbadano. Dość powiedzieć, że wraz z niewielką grupą poszedł w stronę Akademii Mathyz, którego tak bardzo nic nie ruszało, że chyba by się nawet nie obraził, gdyby kazano mu jeść śniadanie w kostnicy.

Próbowałam nie myśleć o tym, co dzisiaj zobaczyłam, ale nieustannie odnosiłam w tym porażki. W końcu zapadła noc, a ja poszłam do swojego namiotu, ale i tam nie znalazłam spokoju. Przewracałam się z boku na bok, mimowolnie odtwarzając w głowie te same obrazy i żałując, że nie mogłam w tak trudnej dla siebie chwili uciec w ramiona Nevry.

Musiało być już dobrze po północy, gdy obozową ciszę przerwał jakiś dźwięk, który rozbrzmiewał niedaleko mojego namiotu. Coś jakby... trzepot skrzydeł? Przez chwilę go ignorowałam, sądząc, że to tylko senne majaki, ale odgłos nie ustawał, więc w końcu się wysunęłam ze śpiwora, zamierzając sprawdzić, co było jego źródłem. Nie chcąc paradować półnago po obozie, pośpiesznie się ubrałam i dopiero po tym odsłoniłam połę namiotu. Moim oczom ukazał się draflayel, który uporczywie machał skrzydełkami, by się utrzymać na wysokości mojego wzroku.

Wyszłam z namiotu i wyciągnęłam rękę do smoczego chowańca, a ten na niej usiadł jak oswojony, choć nie przypominałam sobie, by należał do któregokolwiek z uczestników wyprawy. Rozejrzałam się w poszukiwaniu kogoś, kto byłby na nogach, ale wyglądało na to, że kto mógł, to spał, a nocna warta akurat gdzieś odeszła.

– Skąd tu się wziąłeś? – zapytałam, kierując wzrok z powrotem na draflayela. Ostrożnie drugą ręką pogładziłam go po łepku, a ten otworzył pyszczek i wydał z siebie coś, co prawdopodobnie byłoby potężnym ryknięciem, gdyby tylko miał odpowiednie gabaryty. Po tym uniósł się z powrotem w powietrze i odleciał parę kroków. Już myślałam, że ucieknie, ale on się nagle przysiadł na czyimś namiocie i spojrzał w moją stronę... zupełnie jakby na mnie czekał. – Mam iść za tobą? – odezwałam się, marszcząc brwi, a chowaniec ponownie odpowiedział mi tym swoim śmiesznym ryknięciem. Wobec tak postawionej sprawy nie miałam innego wyboru, jak rzeczywiście za nim pójść.

Idąc za draflayelem, kompletnie się zapatrzyłam na jego skrzydełka. Były małe i drobne, ale w ich ruchach odznaczała się swego rodzaju majestatyczność, przez którą łatwo uwierzyć, że to stworzenie mogło się wywodzić od smoków. W tym widoku było również coś tak hipnotyzującego, że już raptem po chwili nie potrafiłam i wcale nie chciałam odrywać od niego wzroku.

– Dokąd mnie prowadzisz? – zapytałam zaciekawiona, idąc pod górę w stronę klifu, na którym kiedyś musiała stać jakaś świątynia, ale zmyła ją woda. – Co jest na klifie? – pytałam dalej, choć zdawałam sobie sprawę, że to głupie, bo chowaniec nie mógł mi odpowiedzieć. Nie umiałam się jednak przed tym powstrzymać.

– Gardienne? – usłyszałam za sobą głos Leiftana. Machnęłam ręką w jego kierunku.

– On mnie prowadzi – powiedziałam, nie przerywając marszu. Usłyszałam za sobą kroki, także to chyba nie wystarczyło, by dał mi spokój... ale przejmowałam się tym tylko przez chwilę, bo chowaniec nieco przyspieszył, przez co i ja musiałam zwiększyć tempo, by go nie zgubić. Obawiałam się, że drugi raz już się nie zatrzyma.

Dotarłam na klif i tam aż wyrwał mi się okrzyk zachwytu, gdy zobaczyłam całe stado draflayelów. Ich skrzydełka pięknie się mieniły w świetle księżyca i oczarowywały mnie jeszcze bardziej. Chciałam do nich dołączyć i uczestniczyć w ich osobliwym tańcu w powietrzu.

– Gardienne, uważaj... – powiedział za mną Leiftan.

– Spokojnie, nic mi nie grozi – odparłam, szczerze w to wierząc. Tak piękne i majestatyczne stworzenia nie mogłyby mi zrobić krzywdy.

– ... ale koniec klifu... – zaprotestował Leiftan. – Nie, nie idź tam! – zawołał, a ja nie rozumiałam, o co mu chodziło, bo przecież draflayel nie zaprowadziłby mnie gdzieś, gdzie groziłoby mi niebezpieczeństwo. Byłam coraz bliżej chowańców i miałam poczucie, że zaraz mnie otoczą, bym mogła wraz z nimi odfrunąć. – Nie!

To ostatnia rzecz, jaką usłyszałam, zanim poczułam, że spadam.

***

– Polana Yvoni? – zapytałam na głos, nie kryjąc zdumienia.

Gdy otrzymałam wiadomość od Gardienne, to nie wahałam się ani chwili – razem z Alajeą, którą niemal oderwałam od obiadu, dostałyśmy się do jej pokoju, licząc, że nie będzie miała nam za złe wyłamanego zamka. Zgodnie z listem znalazłyśmy dzwoneczek w szkatułce pod łóżkiem i po tym zostało już tylko poczekać do nocy, by niepostrzeżenie się zakraść pod wiśnię. Jak już tam trafiłyśmy i otworzyłyśmy sekretne przejście, to ciemny korytarz, jaki stanął przed nami otworem, nie wyglądał zbyt zachęcająco. Jednak ruszyłyśmy nim bez obaw, a na jego końcu chwilę nam zajęło zrozumienie, dokąd nas zaprowadził.

– Ale dlaczego tutaj? – zastanowiła się na głos Allie, patrząc po drzewach wokoło, które teraz szumiały cicho, trącane nocnym wiatrem.

– Może Yvoni z nimi współpracowała? – zasugerowałam. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy.

– Nie mam pojęcia, jakie motywy mogłyby kierować hamadriadą, by dołączyła do takiego spisku – stwierdziła Alajea z powątpiewaniem. Coś mi się przypomniało.

– A może nie dołączyła do nich dobrowolnie? – odparłam, a w mojej głowie zaczęły się dopasowywać fakty. Lubiłam to uczucie, jak wszystko zaczęło mi się zgrywać. – Pamiętaj, że Yvoni połknęła kawałek Kryształu i to ją całkowicie spaczyło.

– Sugerujesz, że to Leiftan albo Ashkore podsunęli jej ten kawałek Kryształu?

– Tak, tak właśnie sugeruję – stwierdziłam, krzyżując ręce na piersi. Nie miałam wątpliwości, że ich obu byłoby stać na podobną bezwzględność. I Chrome z nimi współpracował... – Po wchłonięciu Kryształu zaczęła powoli tracić zmysły i zgodziła się na współpracę… – zaczęłam mówić, by nie dać się rozproszyć wspomnieniem tego cholernego wilkołaka.

– … a gdy straciła głowę do reszty, to się jej pozbyli rękami Straży – dokończyła Alajea, idealnie wczuwając się w mój tok myśli. – To okropne – dodała po chwili, przysłaniając usta dłonią.

– Zachowujesz się, jakbyś zapomniała, z kim mamy do czynienia – odparłam z przekąsem, a Allie jedynie przewróciła oczami. – Stąd Ashkore może iść wszędzie – stwierdziłam po chwili, patrząc na jedną z leśnych ścieżek majaczących wśród drzew.

– I jego kryjówka musi być w jakimś dobrze ukrytym miejscu, skoro podczas przeszukiwania lasu nikt nic nie znalazł – stwierdziła Alajea.

– Albo miejsce, gdzie się ukrywa, sprawdzali tylko spiskowcy, którzy z założenia mieli nic nie znaleźć – powiedziałam, znowu głośno myśląc. – Wydaje mi się, że powinnyśmy wreszcie się skupić na wyśledzeniu wspólników Leiftana i Ashkore’a.

– Masz rację, że powinnyśmy, tyle że z naszą obecną wiedzą tylko byśmy błądziły po omacku.

– Ykhar wykryła jednego – odparłam urażona.

– I to tylko przypadkiem – powiedziała Alajea, znowu przewracając oczami. – Jeśli uda się nam odkryć tożsamość Ashkore’a, to być może dzięki temu wyśledzimy również jego potencjalnych popleczników – dodała, a ja przez chwilę z zaciśniętymi ustami trawiłam jej słowa, aż w końcu z żalem stwierdziłam, że nie miałam do czego się przyczepić.

– No dobra – przyznałam wreszcie z westchnięciem. – Spadajmy stąd, szukanie po ciemku dobrze ukrytej kryjówki nie ma sensu – dodałam, a Alajea skinęła głową.

Wróciłyśmy się do włazu ukrytego w trawie, który zablokowałyśmy grubą gałęzią, żeby się nam przypadkiem nie zamknął, bo nie miałyśmy pojęcia, czy chroniło go to samo hasło. Wolałyśmy nie musieć wracać stąd na piechotę do Kwatery i potem się jeszcze tłumaczyć przy Bramie, jakim cudem znalazłyśmy się w środku nocy w lesie. Spory kawałek przeszłyśmy w milczeniu.

– A co jeśli nie odkryjemy tożsamości Ashkore’a? – zapytałam, dając upust męczącym mnie myślom.

– To możemy się skupić na poszukiwaniach jego kryjówki w lesie… a jak ją znajdziemy, to sprawdzimy, kto tam bywał podczas przetrząsania okolicy, gdy Yvoni oszalała. Ykhar na pewno ma gdzieś w bibliotece rozpiski z tamtych dni.

– Brzmi jak świetny pomysł – powiedziałam, przyklaskując przy tym. – Dlaczego nie spróbujemy tego już teraz?

– Bo mamy ze trzy tony dokumentów do przekopania w bibliotece – stwierdziła chłodno Alajea, chyba już się domyślając, co chodziło mi po głowie.

– Oj weź, wyskoczę tylko na jeden dzień – poprosiłam, szturchając ją lekko łokciem. – Wiesz przecież, że niczego nie przegapię.

– Tak, jesteś mistrzynią wsadzania wszędzie swojego nosa – odparła Alajea obrażona, po czym westchnęła. – Żałuję, że to zaproponowałam, ale dobra, niech ci będzie... ale tylko jeden dzień! Jak nic nie znajdziesz, to wracasz do biblioteki i siedzisz tam, dopóki nie znajdziemy pisma pasującego do Ashkore’a.

– Dobra, dobra – odparłam ze śmiechem, sięgając do kieszeni po dzwoneczek, by otworzyć przejście, od którego dzieliło nas już tylko parę kroków. – Możemy się tak umówić – dodałam, po wypowiedzeniu magicznego hasła w języku smoków.

Sekretne przejście otworzyło się przed nami i obie z Alajeą zastygłyśmy w bezruchu, bo pod wiśnią, naprzeciwko wejścia siedział ze skrzyżowanymi nogami Valkyon i patrzył prosto na nas.

– Chyba będziecie miały mi sporo do wyjaśnienia – oznajmił, niespiesznie podnosząc się z ziemi.

Advertisement