Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Dzisiaj mam dla Was nowy rozdział Aniołków, który napisałam w rekordowym (jak dla mnie) czasie XD. Nie muszę chyba już wspominać, że znowu nie wyszło mi krótko, ale tym razem się pochwalę, że zmieściło się wszystko, co zaplanowałam XD. Postęp! \o/. Ze względu na obecność lekkiego motywu 18+, umieściłam ostrzeżenie w tytule wpisu, ale nie oczekujcie zbyt wiele XD. Co do następnego rozdziału, to chyba trzeba będzie na niego poczekać do czasu po premierze 21 odcinka na fr, bo raczej nie wyrobię się przed.

Standardowo pozdrawiam Najlepszą Duszę, którą czasem coś gryzie w różnych dziwnych miejsach (xD), a także szacowny testowy DreamTeam w składzie Lady of the Foxes, Rossea i Setnefer. Lady dodatkowo pozdrawiam za dom, Rosseę za omleta, a Setnefer za kapelusz <3 XD.

Link do wszystkich części

Miłej lektury! <3.




Feng Zifu dołożył wszelkich starań, by jak najlepiej pokazać mi świątynię. Na początku miałam problemy ze skupieniem się na tym, co mówił, bo jeszcze trzymały mnie emocje po rozmowie w pokoju Huang Hua, ale wraz z odwiedzanymi miejscami, coraz bardziej się odprężałam. Fenghuang sypał różnymi historiami jak z rękawa i nie dość, że wszystkie były ciekawe, to jeszcze naprawdę świetnie je opowiadał.

Dotychczas postrzegałam Feng Zifu jako osobę, która wiecznie miała wetknięty kij w pewną część ciała, a teraz miałam okazję poznać go z innej strony. Co prawda nadal był lekko wyniosły, a także czułam sporą różnicę wieku między nami, ale teraz zachowywał się znacznie swobodniej i od czasu do czasu zdarzało mu się błysnąć intrygującym komentarzem czy subtelnym żartem. Zastanawiałam się, z czego wynikała ta różnica w zachowaniu, bo przecież nie miał żadnych wyraźnych powodów, by nagle mnie polubić. Może jako gość wolał trzymać się sztywnych reguł, a tutaj u siebie, mógł sobie pozwolić na trochę więcej?

Byłam naprawdę oczarowana świątynią i mimo powodu, który mnie tutaj sprowadził, cieszyłam się, że mogłam ją zobaczyć na własne oczy. To straszne, że ktokolwiek odważył się zaatakować i zniszczyć coś tak pięknego. Serce mi się krajało, gdy odwiedzaliśmy miejsca, których jeszcze nie odbudowano. Już naprawdę dawno temu usłyszałam o trwających pracach i zastanawiałam się, dlaczego to zajmuje im tak długo. Czy świątynia naprawdę ucierpiała aż tak bardzo, że potrzeba było całych miesięcy, by przywrócić jej choć część dawnego blasku? Zapytałam o to fenghuanga.

– W niektórych częściach świątyni możemy używać tylko rytualnie poświęconych kamieni, a to niestety wydłuża proces odbudowy – wyjaśnił ze spokojem. – Najbardziej cierpi na tym Brama Odnowienia, bo tam potrzebujemy tych kamieni najwięcej – uzupełnił, a ja pokiwałam głową ze zrozumieniem. Rzeczywiście to miejsce, o którym wspomniał, nosiło najmniej śladów jakichkolwiek napraw. Kiedy jednak otwierałam usta, by to jakoś skomentować, zaburczało mi w brzuchu na tyle głośno, że przemilczenie tego nie wchodziło w grę.

– Przepraszam – wymamrotałam. – Właśnie sobie uświadomiłam, że przez ostatnie wydarzenia ominął mnie obiad...

– Najmocniej przepraszam, panienko Gardienne, że nie zaproponowałem ci posiłku już wcześniej – odparł Feng Zifu, kłaniając mi się lekko.

– Nic nie szkodzi, wcześniej chyba i tak miałam zbyt ściśnięty żołądek, by coś zjeść – uspokoiłam go. Po moich słowach fenghuang zmienił trasę naszej wędrówki i nieznacznie przyspieszył kroku. Nie chciałam, by się jakoś szczególnie gryzł tą sytuacją, bo właściwie aż do teraz kompletnie nie czułam głodu.

Wreszcie dotarliśmy do stołówki, której dotychczas nie miałam okazji zobaczyć. Zdziwiło mnie, że kuchnia w żaden sposób nie została oddzielona od jadalni. Mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak się tutaj odnajdzie Karuto. Zawsze miałam wrażenie, że satyr cieszył się z obecności lady, która wyznaczała granicę jego jednoosobowego królestwa. Za to tutaj każdy mógł podejść do kuchenki, zajrzeć do garnków, czegoś spróbować i to potem skomentować. Karuto mógł tak sobie wyobrażać piekło.

Zaproponowałam, że sama z chęcią coś sobie przygotuję, ale Feng Zifu nawet nie chciał o tym słyszeć. Nakazał mi zasiąść przy stole i poczekać, aż jedzenie będzie gotowe. Podobnie jak w pokoju Huang Hua, tak i tutaj miejsca do siedzenia znajdowały się jedynie na podłodze. Z lekką obawą usiadłam na poduszce, nie będąc do końca pewną, jaką pozycję przyjąć. Powinnam przycupnąć na kolanach, a może ułożyć nogi po turecku? Ostatecznie zdecydowałam się na to drugie i okazało się, że to całkiem wygodne rozwiązanie, szczególnie że blat stołu przy takim ustawieniu ciała znajdował się na odpowiedniej wysokości, bym mogła na nim jeść.

Zanim Feng Zifu zaczął przygotowywać posiłek, wypytał mnie najpierw, czy miałam ochotę na coś konkretnego, a gdy nie umiałam się określić, to zadał parę pytań o smaki, jakie lubiłam. To zadziwiające, z jaką cierpliwością wysłuchał moich uwag, w których starałam się być jak najbardziej zwięzła, nie chcąc nadużywać jego gościnności. Naprawdę mu zależało, by odpowiednio o mnie zadbać, co wydało mi się całkiem rozczulające.

Przez to połączenie kuchni z jadalnią i możliwość rozmawiania z kucharzem w trakcie przygotowywania jedzenia miałam wrażenie, że w porach posiłku musiała tutaj panować prawdziwie rodzinna atmosfera. Wyobrażałam sobie, jak wszyscy się tutaj zbierali i pomieszczenie wypełniało się szmerem rozmów, ponad którymi od czasu do czasu było słychać „kto jeszcze nie dostał?”, „komu dokładkę?”, „nie, Lawrence, ty już swoje zjadłeś”. Zupełnie jak u mnie w domu.

Moi rodzice dość często zapraszali znajomych i mama narzekała, że jako gospodyni sporo traciła z tych spotkań przez siedzenie w kuchni. Ten problem się rozwiązał, gdy firma taty zaczęła prosperować na tyle dobrze, że rodzice zdecydowali się na budowę własnego domu. Wtedy właśnie mama we współpracy z architektem stworzyła swoją wymarzoną kuchnię z jadalnią. Tutaj poczułaby się jak u siebie...

Te sielankowe wspominki o dawnych czasach zostały mi nagle przerwane przez znajomy, ostry ból w piersi. Trwał tylko chwilę, ale to wystarczyło, bym zachłysnęła się powietrzem. Feng Zifu na szczęście był zbyt zajęty, by to zauważyć, więc spokojnie doszłam do siebie, nie musząc usilnie udawać, że nic się nie stało.

Wreszcie pojawił się przede mną talerz z puszystym omletem, do którego zaraz potem dołączył kubek z aromatyczną, ziołową herbatą. Na sam widok poczułam napływającą do ust ślinę, co mnie trochę zdziwiło, bo aż do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jaka zdążyłam się zrobić głodna. Co prawda, samo danie trochę się rozleciało przy przekładaniu na talerz, ale to nie było nic, na co warto by zwrócić uwagę.

– Nie jestem tak dobrym kucharzem jak szanowny Karuto, ale mam nadzieję, że ten posiłek cię zadowoli – powiedział fenghuang, kłaniając mi się już po raz kolejny tego dnia. Podziękowałam najpiękniej, jak umiałam i zabrałam się do jedzenia.

Omlet tak mi zasmakował, że nabrałam ochoty pospierać się z Feng Zifu na temat jego umiejętności kulinarnych. Nie wiedziałam jednak, czy mogłam sobie w ogóle pozwolić na takie uwagi wobec niego. Ostatecznie zdecydowałam się nie ryzykować i jak przystało na gościa, nie wychodzić poza sztywne ramy uprzejmości.

– Dziękuję, najadłam się do syta – oznajmiłam, biorąc w obie dłonie kubek z herbatą.

– Miło mi to słyszeć, panienko – odparł i chyba się do mnie uśmiechnął. Nie byłam do końca pewna, czy dobrze odczytałam wyraz jego twarzy. W tym momencie do kuchni przyszedł młody mężczyzna i poinformował, że Huang Hua pilnie wzywała samego Feng Zifu. Fenghuang spojrzał na mnie, lekko zdezorientowany wykluczającymi się prośbami jego ulubienicy, bo przecież miał się mną opiekować. Wstałam pospiesznie i ukłoniłam mu się.

– Dziękuję za oprowadzenie mnie po świątyni, to była bardzo rozwijająca wędrówka, a także sama przyjemność – oznajmiłam, dając mu do zrozumienia, że już nie musiał mi towarzyszyć. Feng Zifu odpowiedział ukłonem, po czym po prostu pożegnał się ze mną i odszedł.

Zostałam w stołówce jeszcze parę chwil, by dopić herbatę, a potem umyłam po sobie naczynia. Rozbawiło mnie, że zrobiłam to tak zupełnie dobrowolnie, bo w domu zawsze się migałam od zmywania, a gdy wyprowadziłam się na studia, to ignorowałam problem, dopóki nie zużyłam ostatniej czystej łyżeczki i kubka. Mama, widząc mnie teraz przy zlewie, pewnie otrąbiłaby swój sukces wychowawczy.

Z braku pomysłu na jakieś konkretne zajęcie, postanowiłam jeszcze raz się przejść po świątyni. Nawet nie liczyłam na spotkanie Nevry, bo skoro Feng Zifu został tak pilnie wezwany, to narada prawdopodobnie jeszcze trwała. Karenn pewnie zaabsorbowało podsłuchiwanie, więc jej towarzystwo także nie wchodziło w grę. Cóż, samotny spacer jeszcze nikomu nie zaszkodził.

Kiedy dotarłam na główny plac, usłyszałam, że ktoś krzyknął moje imię. Rozpoznałam głos Chrome'a i instynktownie przyspieszyłam kroku. Po ostatnim naszym spotkaniu, nie mogłam się teraz zdecydować, czy miałam ochotę z nim w ogóle rozmawiać.

– Gardienne, proszę, poczekaj – zawołał za mną, brzmiąc, jakby mu naprawdę na tym zależało. Westchnęłam i przystanęłam w końcu. Nie mogłam przecież się na niego gniewać za to, że robił swoje... Odwróciłam się, dopiero gdy wilkołak podszedł.

– Ale nie będziesz mnie już bił? – zapytałam, krzyżując ręce przed twarzą w obronnym geście.

– Bardzo śmieszne – wymamrotał, patrząc gdzieś w bok. – Nie było wcześniej okazji, a chciałbym cię przeprosić... za tamto – powiedział i wyglądał na naprawdę zawstydzonego. Mnie właściwie też się zrobiło głupio, bo przecież wcale nie byłam od niego lepsza. – Po prostu nie dałaś mi innego wyboru. Mam nadzieję, że to rozumiesz.

– Niestety rozumiem, bo niewiele cię dzieliło od tego, żebyś sam usnął snem sprawiedliwego – odparłam i tym razem to ja uciekłam wzrokiem.

– Nie rozumiem.

– Może to i lepiej – ucięłam temat, bo wolałam się nie chwalić posiadaniem środka nasennego. – W każdym razie przeprosiny przyjęte. Chciałeś coś jeszcze ode mnie, czy już mogę sobie iść?

– Chciałbym ci coś dać, żeby wynagrodzić tamtego guza – powiedział, nadal wyglądając na skrępowanego.

– Oby tylko to nie było nic przeklętego jak ostatnio...

– Znowu nie rozumiem – przyznał Chrome, marszcząc nos. Zdziwiłam się, bo choć o tym nie rozmawialiśmy, to byłam przekonana, że wiedział, co mi się przytrafiło przez pierścień Yeu. Nawet przez chwilę podejrzewałam, że dał mi go specjalnie, a tu się nagle okazywało, że nie miał o niczym pojęcia... – Coś mnie ominęło? – zapytał, uważnie studiując moją twarz. Chyba lepiej, że nie wiedział... nie chciałam, by dręczyły go wyrzuty sumienia.

– Nie, nic, tak sobie tylko zażartowałam – powiedziałam, machnąwszy ręką. Chrome przyglądał mi się podejrzliwie. – No co? Nie wszystkie żarty mi wychodzą – dodałam ze wzruszeniem ramion.

– Powiedzmy, że ci wierzę – odparł wilkołak, ale nawet nie próbował ukrywać, że prawda była zupełnie inna. – Nie, nic przeklętego. W świątyni jest kobieta, która tworzy talizmany. Chciałbym ci taki dać, jednak musiałabyś pójść ze mną do niej.

– Ale na miejscu się nie okaże, że ta kobieta to przebrany w damskie fatałaszki Ashkore? – zapytałam, po czym ugryzłam się w język. Jak już coś powiem...

Chrome otworzył usta ze zdziwienia.

– Więc go rozpoznałaś? – zapytał, po czym zmartwiony potarł czoło. – Cholera – mruknął, wyraźnie zły na siebie, że nie dopilnował swoich obowiązków. – Czekaj, naprawdę go poznałaś? – uniósł nagle głowę i zbladł, jakby sobie uświadomił, że moja odpowiedź mogła być pułapką, w którą właśnie wpadł. Postanowiłam wyprowadzić go z błędu, skoro i tak już się wygadałam.

– Tak. Nie wiedziałeś, że miałam parę razy wątpliwą przyjemność spotkania się z nim? – uspokoiłam wilkołaka i nie mogłam nie zauważyć, jak odetchnął z ulgą. To głupie, ale zrobiło mi się miło, że choć przez chwilę naprawdę wierzył, że mogłabym być na tyle przebiegła, by uciekać się do takich sztuczek.

– Wiem tyle, ile potrzebuję wiedzieć – burknął i miałam wrażenie, że to dla niego drażliwy temat. – Swoją drogą, powiedziałaś o tym wszystkim Karenn?

– Tak.

– To w takim razie dziwne, że jeszcze żyję – stwierdził szczerze zaskoczony.

– Nie musisz dziękować – odpowiedziałam ze śmiechem. – Ale to nie było łatwe.

– Teraz tym bardziej uważam, że należy ci się ten talizman – powiedział Chrome. – To jak, idziemy?

– No dobrze, chodźmy.

***

Robiliśmy już chyba trzecie okrążenie wokół świątyni i jej okolic, ale nie spotkaliśmy żadnej kobiety robiącej talizmany. Dotychczas umilałam nam czas ciekawostkami, które usłyszałam od Feng Zifu, jednak po tak długich, bezowocnych poszukiwaniach, zaczęłam nabierać podejrzeń, że wilkołak mnie okłamał. Tylko po co miałby to robić?

– Obiecała nigdzie nie odchodzić! – powiedział Chrome, jakby instynktownie wyczuwając, o czym właśnie myślałam. – Spróbujmy jeszcze raz w Ogrodach Żurawia, tam ją spotkałem – zaproponował, drapiąc się po głowie. Ja w odpowiedzi wzruszyłam ramionami i skierowałam swe kroki we wskazaną przez niego stronę.

Ku mojemu zdumieniu, tym razem rzeczywiście zobaczyliśmy tam jakąś kobietę. Jej strój miał wiele kieszeni i już z daleka widziałam, że przynajmniej większość z nich była pełna. Cóż, skoro nosiła wszystko przy sobie, to nic dziwnego, że nie przywiązywała się do żadnego miejsca.

– Widzisz, ona istnieje – oznajmił Chrome teatralnym szeptem, łapiąc moje ramię. Pociągnął mnie w jej kierunku. – I zdecydowanie nie jest Ashkorem – dodał tym razem już naprawdę cicho, a ja mimowolnie zachichotałam. Paręnaście minut temu, gdy o tym rozmawialiśmy, jedynie żartowałam z tym Nieznajomym. Teraz jednak uwaga Chrome'a uruchomiła moją wyobraźnię i naprawdę zobaczyłam Ashkore'a w sukience, i z ogromnym kapeluszem, pod którym próbowałby ukryć maskę. Wilkołak zwolnił kroku i spojrzał na mnie z ukosa, gdy próbowałam zdławić śmiech. – Znowu masz jakieś hermetyczne, ziemskie skojarzenie, którego nie zrozumiem?

– Tak jakby – odparłam, starając się zachować powagę.

– Mam nadzieję, że kiedyś jeszcze znajdziesz czas, by mi opowiedzieć coś więcej o Ziemi – powiedział i dziwna melancholia w jego głosie wybiła mnie ze śmiesznych wyobrażeń o Nieznajomym w za ciasno związanym gorsecie.

– Na pewno – obiecałam z uśmiechem, a Chrome westchnął.

Wreszcie dotarliśmy do kobiety od talizmanów. Była fenghuangiem i właściwie nie wiedziałam, dlaczego mnie to zdziwiło.

– Myślałem, że już nigdy pani nie znajdę – odezwał się wilkołak, gdy już się przywitaliśmy.

– Długo nie przychodziłeś, to poszłam się przejść po świątyni – wyjaśniła ciepłym, miłym dla ucha głosem. Bardzo mi on pasował do jej twarzy, wyrażającej teraz uprzejme zainteresowanie.

– Musieliśmy się w takim razie jakoś niefortunnie mijać – wtrąciłam, a kobieta pokiwała głową.

– Czy to ty jesteś przyjaciółką tego chłopca, dla której mam zrobić talizman? – zapytała fenghuang, zmieniając temat. Chrome drgnął na dźwięk określenia, którym go nazwała, ale nic nie skomentował. Dałabym jednak głowę, że miał już coś na końcu języka. Mnie z kolei zrobiło się miło, że zostałam przedstawiona przez wilkołaka jako przyjaciółka.

– Tak – odpowiedziałam krótko, a Chrome dodatkowo to potwierdził samym skinieniem głowy, chyba nadal powstrzymując się od jakiejś złośliwej uwagi za tego "chłopca". Kobieta uważnie obejrzała mnie od stóp do głów. Czułam się, jakbym miała wypisane na twarzy, jakim byłam człowiekiem i ona właśnie teraz to oceniała.

– Przypomnij mi, proszę, w jakiej intencji ma działać ten talizman? – zapytała, nie odrywając ode mnie tego swojego przeszywającego spojrzenia. Teraz tak pomyślałam, że w podobny sposób patrzyła na mnie Purriry, gdy zastanawiała się, jaki strój by mi pasował.

– Żeby przestała się pojawiać w niewłaściwych miejscach w niewłaściwym czasie – odpowiedział Chrome bez najmniejszego zająknięcia, a ja z trudem powstrzymałam parsknięcie. Czemu sama wcześniej na to nie wpadłam?

– Ach, no tak. Nie wiem, jak mogłam zapomnieć tak niecodzienną intencję – stwierdziła fenghuang, szukając czegoś po kieszeniach. Chwilę później miała już w dłoniach kilka rzemieni, ciemnoróżową wstążkę i kilka okrągłych kamieni, których nie znałam, ale były podobnego koloru co moje oczy. Postanowiłam później spytać Chrome'a o ich nazwę, bo nie chciałam teraz przeszkadzać kobiecie. – Połóż swoje ręce na moich – odezwała się niespodziewanie, unosząc dłonie. Wykonałam tę prośbę bez najmniejszego zawahania.

Gdy moja skóra zetknęła się z materiałami, z których miał zostać wykonany talizman, fenghuang zamknęła oczy i zaczęła mamrotać pod nosem inkantację w nieznanym mi języku. Nawet samo jego brzmienie nie kojarzyło mi się z niczym, jakby pochodził z innej planety. Nie wiedziałam, czy to jakieś omamy, ale w miarę recytacji, coraz wyraźniej czułam dziwne mrowienie w koniuszkach palców. Wraz z chwilą, gdy kobieta przestała mówić, ustało także to niecodzienne wrażenie.

– Możesz już opuścić ręce – oznajmiła i zajęła się łączeniem przedmiotów. Zupełnie oczarowana przyglądałam się, jak zwinnie plotła bransoletkę z wybranych przez nią materiałów. Robiąc to ani na chwilę nie przestała inkantować tajemniczych wersów. Wreszcie talizman był gotowy i kobieta zawiązała go na moim nadgarstku bez pytania, a mi nawet nie przyszło do głowy, by zaprotestować. Na koniec uścisnęłyśmy sobie mocno dłonie i znowu poczułam to dziwne mrowienie. – Oby ci służył, Gardienne.

– Dz–dziękuję – powiedziałam, jeszcze lekko oszołomiona tym wszystkim, co widziałam. Kątem oka zauważyłam, że Chrome potrząsnął głową, jakby również potrzebował się wybudzić.

– Ile jestem pani winien?

– Tworzę talizmany za darmo – odparła fenghuang, unosząc dłoń w geście odmowy. – Jeśli jednak czujesz, że moja praca zasłużyła na zapłatę, złóż datek na odbudowę świątyni – dodała po chwili, kłaniając się nam obojgu, po czym po prostu odeszła.

– Na pewno to zrobię, dziękuję – zawołał za nią Chrome. Ja nic już nie dodałam, bo byłam zajęta oglądaniem z bliska bransoletki. Nie mogłam się nadziwić, jak z kilku niepozornych materiałów, można zrobić coś tak ładnego. Nie wiedziałam jeszcze, czy wierzyłam w rzekomo tchniętą w ten talizman intencję, ale właściwie to mogłam go nosić z samych względów estetycznych. Zresztą, dlaczego miałabym temu nie zaufać? Eldarya to magiczna kraina, tutaj taki przedmiot mógł rzeczywiście działać... Nagle uniosłam głowę, bo coś sobie uświadomiłam.

– Chrome, mówiłeś jej, jak mam na imię? – zapytałam, a wilkołak najpierw się zdziwił, a potem zamyślił.

– Prawdę powiedziawszy, nie pamiętam, ale wydaje mi się, że nie – odparł wreszcie i minę miał równie zmieszaną co ja, więc chyba do niego też już dotarło, co się wydarzyło.

– Ja na pewno się nie przedstawiałam... – powiedziałam w zadumie. Obróciliśmy głowy w kierunku, w którym odeszła tamta kobieta.

– To było dziwne... – wymamrotał Chrome, a ja to potwierdziłam ruchem głowy.

***

Gdy rozstawaliśmy się z wilkołakiem przy Ołtarzu Ognia, była już dość późna godzina. Chrome odszedł do jakichś swoich spraw, o które wolałam nie pytać, by nie popaść w paranoję, a ja przed pójściem spać, zapragnęłam zobaczyć Nevrę. Na pewno narada już się skończyła, więc może udałoby mi się go spotkać? Co prawda nadal nie umiałabym mu czegokolwiek wyznać, ale to nie zmieniało faktu, że chciałabym tak po prostu spędzić z nim chociaż chwilę.

Pokręciłam się chwilę po świątyni, ale nigdzie go nie spotkałam, więc pomyślałam, że może już poszedł się położyć. Nie bez kłopotów odnalazłam korytarz, w którym według Feng Zifu miał się znajdować pokój wampira. Nie, żebym specjalnie o to wypytywała, ale jakoś od słowa do słowa wyszło, że to tutaj ulokowano Szefów. Nie wiedziałam, dlaczego fenghuang użył liczby mnogiej, bo jechał z nami tylko jeden Szef Straży, ale założyłam, że użył po prostu jakiejś nomenklatury, której nie znałam.

Stanęłam pod pokojem, który wydawał mi się tym właściwym i zapukałam, zanim zdążyłam się rozmyślić. Cierpliwie odczekałam swoje, a gdy wreszcie otworzyły się drzwi, to zamarłam. Zamiast Nevry, stał w nich Leiftan.

– Gardienne? – tak jak ja byłam przerażona, tak on wyglądał na zaskoczonego naszym spotkaniem. Poczułam znowu to okropne zimno i mimowolnie objęłam się ramionami w obronnym geście. Cholera, talizman od Chrome'a chyba jednak nie działał... Ucieczka nie wchodziła w grę, więc musiałam się zmierzyć ze swoim strachem.

– Ja... przepraszam... – wydukałam, opuszczając wzrok, by uniknąć jego demonicznego spojrzenia. Lepiej nie ryzykować ataku paniki, którego przecież byłam blisko u Huang Hua. – Myślałam... Myślałam, że to pokój Karenn – wyjaśniłam, szukając odpowiednich słów. To już samo w sobie nie było łatwe, a wewnętrzna walka, by nie uciec z krzykiem dodatkowo mi utrudniała sprawę.

– Nic nie szkodzi – odpowiedział i kątem oka zauważyłam, że się uśmiechnął. Później gdy o tym pomyślałam, uznałam, że nie wzdrygając się wtedy, dowiodłam swojego heroizmu.

– To... to ja już pójdę – stwierdziłam i obróciłam się na pięcie, chcąc jak najszybciej stąd odejść. Wpływ Yeu kompletnie we mnie umarł, co było dobrą wiadomością, ale zastąpił go czysty strach, a to już niedobrze, bo nie wiedziałam, jak długo uda mi się to ukrywać.

– Gardienne, poczekaj – poprosił Leiftan, wychodząc z pokoju. Starannie zamknął za sobą drzwi. Zacisnęłam zęby i zwróciłam ku niemu twarz, starając się nie okazywać, że zrobiłam to z najwyższą niechęcią. Unikałam kontaktu wzrokowego, jak tylko mogłam. – Chciałbym cię jeszcze raz przeprosić za tamtą sytuację w jaskini.

– Nic się nie stało, Leiftan, po prostu zapomnijmy o tym – odparłam, licząc, że w ten sposób uda mi się szybko zakończyć tę rozmowę. Usilnie chciałam zrobić dobrą minę do złej gry, więc w duchu zamiast się bać, próbowałam się skupić na dumie z samej siebie, że wypowiedziałam tak długie zdanie bez zbędnych przerw.

– To, co wtedy powiedziałem... Gardienne, zależy mi na naszej przyjaźni i nie chciałbym, żebyś mnie teraz unikała – kontynuował i w jego głosie brzmiało tak wyraźne zmieszanie, że aż zaryzykowałam krótkie spojrzenie na twarz, której wyraz potwierdził moje odczucie. Czy naprawdę można było coś takiego tak dobrze udać? Zaczęłam powoli powątpiewać w teorię Karenn, choć bardzo tego nie chciałam.

– Postaram się dla ciebie, ale przyznam, że czuję się przy tobie niezręcznie – wyznałam, właściwie niezbyt daleko odchodząc od prawdy. – Daj mi czas, proszę.

– Dam ci cały czas tego świata, Gardienne – zapewnił i w innej sytuacji pomyślałabym, że to całkiem romantyczne, ale teraz tylko przebiegł mnie nieprzyjemny dreszcz wzdłuż kręgosłupa.

– Dziękuję – wymamrotałam. – A teraz już naprawdę pójdę, bo jest późno, a ty pewnie jesteś zmęczony.

– Ty też już powinnaś iść spać, miałaś dzisiaj ciężki dzień – poprosił, otwierając sobie drzwi.

– Taki mam zamiar – odpowiedziałam szybko i mimowolnie rzuciłam okiem do wnętrza pokoju. Na wieszaku przy szafie, wisiało coś, co przypominało mi szal i kimono Nevry. Cholera, dzielili ze sobą pokój? Tak jakby za mało mi było tych problemów. – Dobranoc – dodałam i czym prędzej odeszłam.

***

Kiedy przyszłam do pokoju, jeszcze się trzęsłam po rozmowie z Leiftanem. Ewelein już spała, więc najciszej jak potrafiłam, przebrałam się w koszulę nocną, ciągle analizując to niespodziewane spotkanie. Dobrze, że poprosiłam demona o czas, może dzięki temu naprawdę się wycofa chociaż na trochę. Nie byłam tylko pewna, czy udało mi się ukryć, że mnie przerażał. Teraz jednak mogłam już tylko mieć nadzieję, że jeśli Leiftan zauważył moje dziwne zachowanie, to uznał je za objaw skrępowania. Położyłam się na łóżku i przykryłam kołdrą pod samą brodę, licząc, że w ten sposób uda mi się odgonić wrażenie tego okropnego zimna. Czy już zawsze będzie mnie ono prześladować, ilekroć tylko spotkam tego zielonookiego demona?

Jeszcze chwilę temu wystarczyłoby mi samo zobaczenie Nevry, ale teraz koniecznie potrzebowałam się do niego przytulić. Jego ramiona były jedynym pewnym miejscem, które dawało mi ukojenie. Wiedziałam to już od dawna, ale dzisiaj mogłam tego doświadczyć i już zdążyłam za tym zatęsknić... Nie mogłam jednak na to liczyć, szczególnie że Nevra najwidoczniej dzielił pokój z Leiftanem, więc pozostało mi się skupić na powolnym oddechu i to w nim spróbować odnaleźć spokój.

Nie wiedziałam, czy to podszept mojej stęsknionej wyobraźni, czy rzeczywiście wyczułam na pościeli charakterystyczny zapach perfum wampira. Wtuliłam twarz w materiał i wzięłam głęboki wdech, by to sprawdzić. Po tym „teście” zachciało mi się śmiać z własnej głupoty. Przecież on tutaj jedynie siedział przez dłuższą chwilę i to parę godzin temu. Nie miał jak zostawić po sobie takiego śladu... ale może miałby, gdybym tylko nie była cholernym tchórzem?

Co by się wydarzyło, gdybym przejęła inicjatywę albo przynajmniej coś powiedziała? Pocałowalibyśmy się? Na pewno tak by się stało, w końcu dobrze widziałam, że pragnął tego równie mocno jak ja. A może doszłoby do czegoś więcej? Oboje przecież jesteśmy dorośli i nie ma powodu, byśmy się ograniczali... Na samą myśl o tym, zapiekły mnie policzki, ale nie ze skrępowania, jak to miałam w zwyczaju, a z ekscytacji. Czułam, że z Nevrą naprawdę chciałabym dać się ponieść i rozmyślając o tym, wreszcie udało mi się odgonić chłód Leiftana.

Nie nacieszyłam się jednak tą wizją zbyt długo, bo zaraz odnalazł mnie wstyd, gdy sobie przypomniałam o przyjściu Karenn. Wyobraziłam sobie, jak wampirzyca zastaje nas całujących się i aż ukryłam głowę pod kołdrą, bo zapadnięcie się pod ziemię nie wchodziło w grę.

Przez jedną długą chwilę leżałam w całkowitej ciemności, skutecznie nie dopuszczając do siebie żadnych grzesznych myśli i świeżego powietrza. Lubiłam towarzystwo wampirzycy, ale w tym wypadku akurat mi ono przeszkadzało. Szybko przestałam mieć czym oddychać, nie wspominając już, jak bardzo zrobiło mi się gorąco, więc w końcu musiałam skapitulować i się odkryć. Wzięłam haust chłodnego powietrza i nagle mnie olśniło.

A gdyby tak Karenn nie przyszła? Skoro już zaczęłam roztrząsać wariant wydarzeń, w którym byłam znacznie odważniejsza, to mogłabym pójść o krok dalej i założyć, że nikt by nam nie przerywał...

Niespokojnie poruszyłam się na łóżku, gdy pomyślałam o tym, jak usta Nevry złączyłyby się z moimi. Ten dotyk już znałam i łatwo go przywołam z pamięci, by móc się nim wreszcie odpowiednio nacieszyć. Co by jednak Nevra zrobił dalej? Namiętnie przesunąłby wargami po moim policzku i brodzie, a potem jak przystało na wampira, pieściłby każdy centymetr szyi? A może nie przerywając pocałunku, sięgnąłby pod moje ubranie i odnalazł piersi? A może czekałby, aż pierwsza wykonam ruch? To chyba jedyna sytuacja, gdy rozważanie kolejnych „a może” sprawiało mi przyjemność.

W rozkosznych rozmyślaniach, pomiędzy gorącymi pocałunkami zrzuciłam bluzkę i zerwałam Nevrze koszulkę. On pozbawił mnie spodni, po czym powoli odciągnął materiał mojej bielizny, by otworzyć sobie drogę do najczulszego punktu, w którym już na niego czekałam. Słyszałam swój własny szept, błagający o więcej i kompletnie pogubiłam się w rachubie, ile razy wampir wypowiedział moje imię. Oczami wyobraźni widziałam, jak szarpałam się z paskiem jego spodni, bo u mnie nic nie mogło być proste, a już na pewno nie pod naporem pieszczot, z którymi nic nie mogłoby się równać. Kiedy wreszcie pozbyłam się dołu jego ubrania i już tylko pozostało mi zdecydować, jak chciałabym, żeby mnie wziął, zrozumiałam nagle, że... potrzebowalibyśmy zabezpieczenia.

Mój powrót na ziemię chyba jeszcze nigdy nie był tak szybki jak teraz. Dlaczego nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy, by z kimkolwiek poruszyć ten temat? Powinnam zapytać Ewelein... ale przecież jej teraz nie obudzę! Tylko czy się powstrzyma od komentarza, skoro wiedziała, że coś się działo między mną a Nevrą? Czułam, że tak. Elfka miała klasę i potrafiła się zachowywać taktownie.

Zresztą nie było innej osoby, od której mogłabym się tego dowiedzieć. Bo niby kto? Karenn? Zakryłam dłonią usta, by zdławić parsknięcie. Nevra? Doprawdy, trzymały się mnie teraz żarty, nie ma co... Huang Hua? No to już jakiś trop, ale z moim wyczuciem chwili, to pewnie na jakimś większym spotkaniu wypaliłabym do niej „hej, macie może w Eldaryi jakieś gumki?”...

Nie, Ewelein to zdecydowanie najlepszy i właściwie jedyny wybór. Zapytam ją o to jutro, a teraz pozostało mi jedynie się skupić na zaśnięciu. Tylko jak tu spać, gdy wyobrażenia sprzed chwili, jeszcze czerwieniły moje policzki? Myśl o zabezpieczeniu wróciła mnie na ziemię, ale to nie znaczyło, że nagle o wszystkim zapomniałam.

Nie miałam pojęcia, jak długo się przewracałam z boku na bok, starając się uciec przed podszeptami wyobraźni. W końcu udało mi się zasnąć, ale pod wpływem tych wszystkich emocji, śniłam na okrągło o dziwnej lekcji wychowania seksualnego, na której nauczycielka kazała uczniom ćwiczyć na bananach nakładanie prezerwatyw. Co za bezsens, nikt normalny nie przeprowadziłby czegoś takiego w szkole...

Gdy obudziłam się rano, Ewelein już krzątała się po pokoju. Obserwowałam ją przez chwilę spod półprzymkniętych powiek, zastanawiając się jak zacząć z nią rozmowę. Od razu przejść do rzeczy, czy najpierw zagaić jakiś bezpieczny temat? Właściwie to chyba nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się rozmawiać z kimś o antykoncepcji tak zupełnie otwarcie. Szkoły nie liczyłam, bo tam wolałam słuchać, niż się odzywać. Nie powinnam jednak zapominać, że byłam dorosła, a dorośli czasem omawiali takie rzeczy. Nie miałam czym się krępować, więc nie było powodu, by owijać w bawełnę. W końcu zebrałam się na odwagę i poruszyłam na łóżku, by zwrócić na siebie uwagę elfki.

– Przepraszam, nie chciałam cię obudzić – odezwała się z przepraszającym uśmiechem.

– Nie, nie obudziłaś... a nawet jeśli, to nic nie szkodzi, bo i tak mam do ciebie sprawę – odparłam, unosząc się na łokciu, by usiąść. Ewelein spoważniała. Na początku nie zrozumiałam dlaczego, ale zaraz do mnie dotarło, że mogła obawiać się pytań o moje osłabnięcia. Musiała wiedzieć, jak bardzo jej kłamstwo było nieprzekonujące.

– Zamieniam się w słuch – powiedziała elfka z wymuszonym uśmiechem, przysiadając na swoim łóżku. Postawiłam stopy na ziemi i potarłam czoło, po raz kolejny zastanawiając się, jak ugryźć ten temat. To nawet zabawne, że ona się stresowała, a ja zupełnie co innego miałam w głowie. Pora jednak wreszcie coś z siebie wykrztusić.

– Uprzedzam tylko, że to będzie dziwny temat na rozmowę z rana – oznajmiłam i Ewelein zaintrygowana przechyliła głowę. – Jak w Eldaryi się zabezpieczacie? – odezwałam się w końcu, a elfka zmarszczyła brwi, najwidoczniej nie rozumiejąc, o co mi chodziło. – No wiesz, przed ciążą i tak dalej – dodałam zaraz potem. Ewelein popatrzyła na mnie zdezorientowana, jakby analizując, co właśnie usłyszała, po czym uśmiechnęła się, tym razem już zupełnie szczerze. Usta jej lekko drżały od powstrzymywanego śmiechu, ale zachowała pełny profesjonalizm i się nie roześmiała.

– Ogółem używamy ziół, tylko że trzeba je przyjmować przez jakiś czas, by zabezpieczenie było pewne – odpowiedziała ze spokojem.

– To tak jak na Ziemi – stwierdziłam nie bez zdziwienia.

– Tak, pod względem zasad użytkowania nasze zioła po odpowiednim spreparowaniu do postaci eliksiru są bardzo podobne do specyfików, które używają kobiety na Ziemi – potwierdziła elfka. – To dość ciekawe, bo samo ich działanie na organizm opiera się na zupełnie innych mechanizmach niż to co jest stosowane na Ziemi, ale to akurat dość skomplikowany proces i musiałabym ci go rozrysować – kontynuowała, rozglądając się, prawdopodobnie za kartką i czymś do pisania.

– Nie, nie musisz tego robić, wystarczy mi, że działa – powiedziałam, unosząc ręce, jakbym chciała ją przed czymś powstrzymać. Trochę się zaczęłam niecierpliwić, bo w tym momencie interesowało mnie jakieś szybsze rozwiązanie. Nie chciało mi się wierzyć, że nie mieli tutaj żadnej doraźnej metody...

– Jeśli zaś chodzi o coś działającego od razu... – oznajmiła nagle Ewelein, a ja na nowo się zainteresowałam. Kącik ust elfki drgnął, gdy zobaczyła moją minę. Mimo wszystko ciągle trzymała fason i naprawdę byłam jej za to wdzięczna. – To nie wymyśliliśmy nic lepszego od ludzi, dlatego korzystamy z ich rozwiązań. Poczekaj chwilę – dodała, po czym wstała, by sięgnąć po kosmetyczkę. Wyciągnęła z niej coś, po czym podeszła i usiadła obok mnie. Na wyciągniętej dłoni pokazała mi znajome, foliowe paczuszki. Miały na sobie wzór kociej łapki, niechybnie wskazujący na producenta.

– Po prostu nie wierzę – zaśmiałam się na ich widok. Spodziewałam się wszystkiego w Eldaryi, ale chyba nie odpowiedników ziemskich prezerwatyw.

– Jeśli coś się świetnie sprawdza, to nie ma powodu, by na siłę szukać innych rozwiązań – odparła elfka z rozbawieniem. – Weź je – powiedziała, zachęcająco podsuwając rękę w moją stronę.

– Nie chciałabym uszczuplać twoich zapasów...

– Nie martw się, mam tego sporo – uspokoiła mnie, po czym parsknęła, a ja spojrzałam na nią bez zrozumienia. – Przepraszam, ale to zabrzmiało, jakbym rzeczywiście tyle tego potrzebowała, a to po prostu zboczenie zawodowe każe mi robić zapasy wszystkiego, co może się przydać w pracy.

– Nie wnikam do czego mogą ci się przydać prezerwatywy w naszym zawodzie – odparłam z rozbawieniem.

– W tej pracy czasem trzeba być kreatywnym, Gardienne – stwierdziła elfka i puściła do mnie oczko. – W każdym razie możesz je spokojnie wziąć, nie ubędzie mi od tego.

– Dziękuję – powiedziałam, zgarniając trzy paczuszki z jej dłoni. Wrzuciłam je do szuflady przy moim łóżku.

– Nie ma sprawy, cieszę się, że mogłam pomóc – mówiąc to, elfka poklepała mnie koleżeńsko po udzie, po czym wstała. – A jak tam, miałaś może jeszcze wczoraj jakieś niepokojące objawy? – zapytała nagle. Widziałam, że starała się, by to pytanie brzmiało niewinnie, ale i tak gdzieś uleciała ta wesołkowata atmosfera sprzed chwili.

– Nie, nie zauważyłam nic niepokojącego – oznajmiłam, postanawiając przemilczeć atak, jaki miałam przy Feng Zifu. Czułam się teraz trochę, jakbym rozmawiała z Chrome. Niby mogłyśmy powiedzieć sobie wszystko, ale z przyczyn niezależnych od nas, nie robiłyśmy tego. To dziwne uczucie. Nigdy bym się nie spodziewała, że doznam go właśnie przy Ewelein.

– To dobrze. Jeśli jednak coś cię zaniepokoi...

– ... to przyjdę z tym do ciebie – dokończyłam za nią. Elfka skinęła głową.

– Właśnie tak – stwierdziła. – Pora na mnie, pamiętaj, by się nie przepracowywać – dodała, podchodząc już do drzwi – Cześć!

– Miłego dnia! – zawołałam za nią.

Gdy zostałam sama w pokoju, spojrzałam na szafkę, w której schowałam prezerwatywy i pomyślałam, że chyba zabrałam się do problemu od złej strony. Co z tego, że się przygotowałam na wypadek, gdybyśmy z Nevrą dali się ponieść, skoro na razie nawet nie było najmniejszych szans, by w ogóle do tego doszło?

Advertisement