Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Po krótkiej przerwie nadeszła pora na następny rozdział Aniołków. Tym razem wreszcie dałam upust pewnemu zagadnieniu, które już od dawna chciałam poruszyć w tekście, ale dopiero teraz znalazłam ku temu odpowiednią wymówkę oraz okoliczności :D. Mam nadzieję, że się spodoba <3.

Standardowo pozdrawiam Najczujniejszą Duszę za czujność zawsze i wszędzie, a także za wieczne zdziwienie "ale ja nic nie zrobiłam", gdy jej za coś dziękuję (XD), Setnefer za powstrzymanie mojego wewnętrznego emo i Rosseę, że zechciała zostać moim obiektem testowym <3. Lady of the Foxes tym razem co prawda nie zawracałam głowy, ale i tak pozdrawiam <3.

Btw, zmieniłam numerację notek, bo "XL" wygląda śmiesznie XD

Link do poprzedniej części.

Miłej lektury!



Nie za bardzo wiedziałam, jak powinnam się teraz zachować. Czy Ewelein miała rację? Czy rzeczywiście moje serce mogło być już zajęte... przez Nevrę? Jakoś podskórnie czułam, że tak.

– Jak się czujesz? – spytał zmartwiony wampir, przerywając ciszę, która już zdążyła wydać mi się niezręczna.

– Lepiej jak ostatnio – odparłam, uśmiechając się do niego słabo. Trochę skołowała mnie liczba przygód, jaka przytrafiła mi się tylko dzisiaj, nie wspominając już nawet o ostatnich dniach... A teraz jeszcze na dokładkę przybył kompletny bałagan w sercu.

– Dobrze to słyszeć – wyznał z wyraźną ulgą. Nie wiedziałam, gdzie podziać wzrok, więc po prostu opuściłam głowę.

– Niestety nic nie pamiętam od momentu dotknięcia Kryształu...

– To nic, przypomnisz sobie – pocieszył mnie wampir. Delikatnym ruchem założył mi włosy za ucho, po czym przesunął palce pod moją brodę, by ją lekko pchnąć do góry. Gdy zebrałam się w sobie, by na niego spojrzeć, odkryłam, że uśmiechał się, jakby chciał mi dodać otuchy. Zaraz jednak spoważniał. – Mam nadzieję, że moja siostra zdążyła na czas? – zapytał trochę ciszej. Z trudem powstrzymałam się przed wzdrygnięciem na myśl, że dzisiaj prawie pocałowałam Leiftana.

– Na szczęście tak – odpowiedziałam, a Nevra odetchnął.

– Kolejna dobra wiadomość – wyrwało mu się, chyba trochę głośniej, niż zamierzał. Nachylił się i jego twarz znalazła się na wysokości mojej. Starałam się już nie uciekać wzrokiem, zresztą nie bardzo miałam teraz gdzie, bez zwracania uwagi wampira. Na jedną krótką chwilę pozwoliłam sobie zerknąć na jego usta. Podobał mi się ich kształt. Gdyby to nie Leiftan, a Nevra przyszedł na plażę, by mnie uratować, to może wolałabym kontynuować pocałunek… bo właściwie, dlaczego by nie? – Gardienne, to co zrobiłaś na korytarzu było naprawdę sprytne, ale już tak nie ryzykuj – odezwał się nagle wampir, znowu przerywając dziwną ciszę między nami. Kiedy to usłyszałam, zachciało mi się śmiać z samej siebie. Ja tu odpłynęłam w romantyczne rozważania, a Nevra cały czas twardo stał na ziemi i chyba właśnie zamierzał udzielić mi reprymendy. Zawstydzona własnymi myślami i jego słowami, mimowolnie uciekłam wzrokiem w bok. – Hej, hej, Gardienne, popatrz na mnie – gdy to mówił, położył mi dłoń na policzku. Miłe ciepło jego ręki było dostatecznie przekonujące, by spojrzeć na niego z powrotem. – Nie zrozum mnie źle, pomysł był naprawdę dobry, ale niestety dostarczyłaś przy tym informację, którą Wiadomo Kto mógłby łatwo sprawdzić, gdyby tylko coś go zaniepokoiło, a tego byśmy nie chcieli. Na szczęście Sever wisiał mi przysługę, więc nie musisz się już o to martwić – tłumaczył szybko, starając się nie podnosić zanadto głosu.

– Masz rację – przyznałam cicho, kiwając głową. Nawet nie przyszło mi do głowy, że Leiftan mógłby w jakiś sposób wykorzystać moją niewinną wiadomość. Wprowadzenie Nevry do konspiracji było naprawdę dobrym pomysłem.

– Tam na korytarzu zauważyłem, że działo się z tobą coś dziwnego, ale zgodziłaś się na rozmowę na osobności, więc nie miałem jak ci pomóc się wykręcić. Tak czy inaczej, poszedłbym po Karenn – wyznał. Na początku strasznie mnie to zaskoczyło, ale zaraz przypomniałam sobie, że przecież widziałam, jak Nevra uniósł brew ze zdziwieniem, gdy Leiftan się do mnie zbliżył. Wystarczyła mu tylko chwila, by to dostrzec... – Gardienne, masz całą moją uwagę i nie pozwolę, by coś ci się stało – dodał z ciepłym uśmiechem, jakby w odpowiedzi na to, o czym właśnie myślałam. Na końcu dla potwierdzenia swych słów, delikatnie ucałował mnie w czoło. Robił to już wiele razy, ale teraz gdy zaczęłam sobie zdawać sprawę z własnych uczuć, sprawiło mi to większą przyjemność i aż na chwilę przymknęłam oczy. Bystry, troskliwy i czuły... Gdyby nie udawał takiego flirciarza, to z łatwością zaliczyłby się do tego rodzaju mężczyzn, których życzą swoim córkom wszystkie... matki.

Ta myśl była jak kubeł zimnej wody wylany prosto na moją głowę. Mama. Kiedy ostatnio tak naprawdę myślałam o swojej? Obiecałam przecież spróbować wybaczyć... ale nie zapomnieć, a tymczasem nieustannie dałam się porywać kolejnym wielkim wydarzeniom, byleby tylko nie wspominać swoich bliskich. Bliskich, których ostatecznie odebrał mi ten, który właśnie stał przede mną. Nevra. Czy w ogóle mogłam czuć coś do niego, skoro tak bardzo mnie skrzywdził?

Usłyszałam nagle męski głos, który wydawał się pochodzić z bardzo daleka. Dopiero po chwili zorientowałam się, że to wampir do mnie mówił.

– Co? – zapytałam odruchowo, otrząsnąwszy się z zamyślenia.

– Pytałem, czy wszystko w porządku, bo zrobiłaś się nagle nieobecna – powiedział, znowu okazując zmartwienie. Tyle razy już widziałam u niego tę minę... Od czasu obietnicy, rzeczywiście robił wszystko, by mi wynagrodzić krzywdę i zawalczyć o moje wybaczenie, ale czy to wystarczało?

– Tak, tak, po prostu jestem już zmęczona dzisiejszym dniem – odpowiedziałam wymijająco. – Chyba się jeszcze zdrzemnę – dodałam po chwili, a Nevra znowu się uśmiechnął. Nie byłam pewna, czy go przekonałam.

– Dobrze, zatem odpoczywaj, a ja już pójdę – odparł, cofając się. Ukłonił mi się szarmancko, chyba by mnie choć trochę rozweselić, a potem wyszedł z przychodni, gestem pozdrawiając Ewelein. Nawet dobrze drzwi nie zdążyły się za nim zamknąć, gdy elfka podeszła do mnie z chytrym uśmieszkiem.

– Ewidentnie coś wisi w powietrzu – stwierdziła wesoło, jakby nie zauważając, że nie byłam w najlepszym nastroju.

– Mhm – mruknęłam i położyłam się z powrotem na leżance. To chyba trochę otrzeźwiło Ewelein, bo mina jej zrzedła. – Przepraszam, ale mogłybyśmy dokończyć później? Chciałabym się zdrzemnąć, jestem wykończona.

– Jasne, Gardienne – odpowiedziała szybko, zbita z tropu. – Choć prawdę powiedziawszy wyglądasz bardziej na strapioną niż zmęczoną – oznajmiła chwilę potem, nie chcąc tak łatwo odpuścić.

– Bo jestem strapiona – wyznałam szczerze, wiedząc, że nie uda mi się jej oszukać.

– Jeśli przez to, co ci powiedziałam... – zaczęła elfka. Wyglądała na naprawdę zmieszaną. Nie chciałam, żeby miała wyrzuty sumienia.

– Nie, pewnie masz rację i rzeczywiście coś czuję do Nevry – przerwałam jej. Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. – Ale nie wiem, czy powinnam. Przepraszam – z ostatnim słowem odwróciłam się do niej plecami, chcąc dać do zrozumienia, że uważałam ten temat za zakończony. Ewelein stała jeszcze chwilę za mną, chyba nie bardzo wiedząc, jak się zachować. Ostatecznie odeszła po cichu. Najwyraźniej doszła do wniosku, że i tak nic więcej jej nie powiem. Słusznie.

Trochę się bałam zamknąć oczy, bo sądziłam, że wtedy na pewno dopadną mnie wszystkie nagromadzone myśli i rozszarpią. Kiedy się w końcu na to odważyłam, okazało się, że zmęczenie nie było jedynie wymówką. Ledwie tylko przymknęłam powieki na dłużej, a już zasnęłam.

***

Kiedy się obudziłam, zbliżało się późne popołudnie. Nawet nie liczyłam, że po odpoczynku poczuję się lepiej, więc udało mi się uniknąć zawodu. Ewelein taktownie nie wracała już do rozmowy sprzed drzemki, ale ciągle była wyraźnie skrępowana tym, że zapomniała o dość istotnym fakcie z mojej relacji z Nevrą. Nie miałam do niej żalu, w końcu sama też nie chciałam o tym pamiętać.

Próbowałam sobie przypomnieć wizję z Sali Kryształu, ale miałam pustkę w głowie. Powtarzałam tylko to, o czym mówiłam już wcześniej – było ciemno i gdzieś szłam z trudem. No dobra, dołączyło do tego jeszcze przeczucie, że umykało mi coś bardzo ważnego.

– Przepraszam, że nie potrafię być bardziej użyteczna – powiedziałam, poddając się.

– Nie miej do siebie o to pretensji, pewnych rzeczy nie da się ani przeskoczyć, ani na sobie wymusić – odparła pocieszająco Ewelein i czułam, że ta wypowiedź miała drugie dno, ale postanowiłam to przemilczeć. – Na pewno ci się przypomni – dodała i poprosiła bym pozwoliła się jeszcze zbadać.

– Mogę już iść? – zapytałam, gdy elfka skompletowała wszystkie interesujące ją wyniki.

– Tak, nie zatrzymuję cię – odpowiedziała, kreśląc coś w notesie. – Mam nadzieję, że następnym razem przyjdziesz do przychodni na własnych nogach.

– Też na to liczę. Do jutra – mówiąc to wstałam z krzesła i udałam się do drzwi.

– Gardienne? – odezwała się nagle Ewelein, gdy miałam już rękę na klamce. Spojrzałam na nią przez ramię.

– Tak?

– Jeśli będziesz chciała porozmawiać, to pamiętaj, że możesz na mnie liczyć – oznajmiła z pełnym przekonaniem.

– Dziękuję – odparłam krótko, bo więcej słów nawet nie było potrzebnych. Elfka skinęła mi głową na pożegnanie i dopiero wtedy wyszłam.

W Sali Drzwi było chłodniej niż w przychodni i to mi uświadomiło, że nie miałam swojej bluzy. No tak, przecież zostawiłam ją w piwnicy razem z bransoletkami... Nie miałam pojęcia, co pocznę ze sobą i ze swoimi myślami przez resztę dnia, ale wyprawa po ubranie to zawsze jakiś początek... Czułam gdzieś wewnątrz siebie, że nieprzypadkowo temat mojej straty wypłynął właśnie teraz.

Zeszłam po schodkach na parter i już miałam iść do piwnicy, gdy ktoś zawołał za mną.

– TY! – głos okazał się należeć do Karenn, która zbliżyła się tak szybko, że aż owionął mnie chłodny powiew i tym bardziej zapragnęłam odzyskać bluzę. Zaraz za nią podeszła Alajea. – Musimy porozmawiać – oświadczyła konspiracyjnym szeptem.

– O czym? – zapytałam lekko zdezorientowana tym powitaniem.

– O wydarzeniach z Sali Kryształu – wyjaśniła bez ogródek. Westchnęłam. Nie miałam teraz do tego głowy. Jeden, jedyny raz nie chciałam przedkładać cudzych problemów nad swoje.

– Porozmawiajcie z Nevrą, on wszystko wie na ten temat – odpowiedziałam, a dziewczyny popatrzyły na mnie ze zdumieniem. – Przepraszam, ale ja naprawdę nie potrafię się teraz na tym skupić, zresztą nic nie pamiętam od momentu jak dotknęłam Kryształu. Lepiej będzie, jak zapytacie twojego brata – dodałam spokojnie.

– Ale... – chciała dyskutować Karenn.

– Nie – wcięłam się jej w zdanie. – Potrzebuję odetchnąć i przez to wątpię, by był ze mnie jakiś pożytek.

– Coś cię gryzie? – zapytała Alajea wyraźnie zmartwiona. Druga osoba, u której zobaczyłam dzisiaj tę minę i znowu chodziło o mnie...

– Można tak powiedzieć – odparłam. – Do jutra – rzuciłam już przez ramię, bo skierowałam się w stronę zejścia do piwnicy.

– Ale wiesz, że jakby coś, to możesz z nami o tym pogadać? – zawołała za mną Karenn.

– Wiem – odkrzyknęłam i ruszyłam w dół.

***

To głupie, ale schodząc w głąb piwnicy, czułam się jakbym schodziła także w głąb siebie. Z każdym kolejnym pokonanym schodkiem przypominałam sobie, o jak wielu rzeczach wolałam nie myśleć. O rodzinie, o przyjaciołach, o moich planach na przyszłość i życie w ogóle. Czy dałam sobie czas na żałobę? Nie.

Najpierw za radą Leiftana próbowałam się zmusić do wybaczenia, a smutek tylko w tym przeszkadzał. To rozwiązanie było jednak podchodzeniem do problemu od najgorszej możliwej strony. Tak jak zbliżanie się do konia od tyłu kończy się kopnięciem, tak tłumienie na siłę poczucia krzywdy i straty musiało spowodować wybuch. Taki jak mój na plaży. Właściwie do teraz nie mogłam zrozumieć, dlaczego wtajemniczonych w sprawę eliksiru to tak zaskoczyło. Przecież ta historia ewidentnie zmierzała w tym kierunku od momentu, gdy wszyscy łącznie ze mną postanowili udawać, że nic się nie stało.

Być może Lśniącej Straży było potrzebne wybaczenie, by uspokoić sumienia, ale nie zgrywało się to z moimi potrzebami. Mi zależało jedynie na przetrwaniu tego najtrudniejszego okresu, by czas mógł wreszcie zacząć działać i uleczyć rany.

Nic dziwnego, że naturalnie poczułam wtedy potrzebę nowego celu, skoro te stare, jeszcze ziemskie, się zdezaktualizowały. Zapragnęłam stać się KIMŚ. Kimś, samodzielnym i silnym, kogo warto słuchać. Kimś, kto nie zostanie już nigdy skrzywdzony, ani nie dopuści, by innych w podobny sposób zraniono. Postanowiłam zacząć od Balenvii, a potem już poszło. Ratowanie mykonidów, atak Naytili, poznanie prawdziwej tożsamości Leiftana i nieplanowana konspiracja, a potem jeszcze opętanie przez Yeu. Działo się w moim życiu, nie mogłam na to narzekać.

Nie mogłam, ale może powinnam, bo choć to zajmowało moje myśli i tym samym pomagało mi przetrwać, to ciągle nie rozwiązywało problemu poczucia straty. Może zastanowiłabym się nad tym wcześniej, po rozmowie z Nevrą o ziemskim życiu, ale przecież zaraz potem zaatakowano Kwaterę, a to raczej niezbyt dobry moment na podobne rozmyślania. Teraz też nie był, ale kiedy już na poważnie wróciłam myślami do rodziny i bliskich, nie potrafiłam z powrotem tego odsunąć na dalszy plan. Zaczęłam czuć wyrzuty sumienia, że przez tyle czasu nie dopuszczałam do siebie myśli o bliskich i o dawnym życiu. Przez ten cały czas funkcjonowałam, jakbym się urodziła dopiero w momencie wkroczenia w grzybowy krąg, a wszystko co przedtem to tylko mgliste wspomnienia z poprzedniego wcielenia. Rodzina i przyjaciele już o mnie nie pamiętali, ale przecież nie dlatego, że tak chcieli. Nie zasługiwali na to, bym ja o nich zapomniała z premedytacją.

Doszłam na sam dół piwnicy i z łatwością odnalazłam swoje rzeczy. Leżały dokładnie w tym samym miejscu, w którym je zostawiłam, tak jakby później nikt tu już nie zaglądał. Założyłam bluzę i przysiadłam na schodku, by zapiąć bransoletki. Nagle zamglił mi się wzrok. Zamrugałam, a potem uniosłam dłoń, by otrzeć oczy, ale wtedy pierwsza łza wydostała się poza krawędź powieki i spłynęła po policzku. Zaraz dołączyły do niej następne. Wiedziałam, że już tego nie zatrzymam i nawet nie próbowałam. Mój cichy szloch niósł się echem w górę piwnicy. Wątpiłam jednak, by ktoś to usłyszał.

Kiedy ostatnio płakałam? Wtedy na plaży... Nie, przy Nevrze. Wtedy jednak płakałam ze złości i krzywdy. Teraz było mi po prostu smutno. Czułam się, jakbym po latach unikania, wreszcie odwiedziła grób ukochanej osoby. Może upływ czasu wreszcie sprawił, że byłam gotowa przebyć żałobę, ostatecznie pogodzić się z utratą i żyć dalej już naprawdę?

Gdy zabrakło mi łez, mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, co powinnam teraz począć z wampirem. Jak to możliwe, że coś do niego poczułam? Owszem, starał się i od czasu obietnicy stał się dla mnie prawdziwym wsparciem, czego dowód dał nawet dzisiaj, ale przecież to nie zmniejszało jego winy. Ciągle był tą osobą, która podała mi eliksir... jednak już od dawna nie myślałam o nim w ten sposób. Przecież odsunęłam od siebie wszystko, co związane z mnemosyne, w tym także żal do Nevry. I co mi wtedy pozostało? Tylko to, co czułam jeszcze przed tym wydarzeniem, a przecież już wtedy z wampirem było jakoś inaczej. Pamiętam, jak kiedyś wrócił z bardzo długiej misji. Stęskniona rzuciłam mu się na szyję, a potem przez chwilę naprawdę miałam ochotę go pocałować. Wtedy, o dziwo, nie dało to mi do myślenia, ale teraz... To ciągle był mężczyzna, który odebrał mi wszystko i to tymi samymi ustami, które wcześniej tak mnie przyciągały.

Przypomniały mi się słowa Ewe z przychodni, gdy wychodziłam: "Pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, ani na sobie wymusić". Nie wiedziałam, która część zdania miała odnosić się do mnie, ale właściwie obie pasowały. Decyzja, czy mogłabym wybaczyć Nevrze byłaby zarówno wymuszeniem, jak i próbowaniem przeskoczenia problemu. Musiałam pozwolić rzeczom dziać się naturalnie, tak jak właśnie dopuściłam do siebie żałobę.

Zaczęłam już się czuć zmęczona tymi myślami. Dzisiaj poświęciłam sprawie eliksiru o wiele więcej uwagi niż przez ten cały czas jaki upłynął od przeprosin wampira. Potrzebowałam jakiejś odskoczni, a znałam tylko jeden niezawodny sposób, który mógłby mi to zapewnić. Musiałam poszukać sobie jakiegoś zajęcia.

Zwykle robiłam to, by uciec od problemów, ale tym razem to nieprawda. Już nie pozwolę sobie zapomnieć o moim ziemskim życiu i żałoba będzie ciągle ze mną, dopóki ostatecznie nie pogodzę się ze stratą. Nie chciałam jednak poddać się temu kompletnie, bo to by uczyniło mnie bezużyteczną. A ja przecież cały czas pragnęłam stać się KIMŚ. To się nie zmieniło.

Otarłam ślady łez z twarzy i stanęłam na nogi. Pora wracać.

***

– Wiem, że to dziwna pora, ale masz może jakąś misję, której mogłabym się podjąć? – zapytałam wprost. Ykhar zmierzyła mnie czujnie od stóp do głów. Zanim przyszłam do biblioteki, dokładnie umyłam twarz i ochlapywałam oczy chłodną wodą tak długo, aż przestały być tak mocno czerwone. Nie wstydziłam się swojej chwili słabości... nie, żałoba to nie słabość. Tak czy inaczej nie wstydziłam się, ale wolałam, żeby nie wszyscy wiedzieli o tym, co właśnie przeżywałam. Po załamaniu na plaży postanowiłam nie myśleć o swoich problemach między innymi dlatego, że nie chciałam współczucia. Teraz też go nie potrzebowałam. – Cokolwiek?

– A już czujesz się dobrze? – odpowiedziała pytaniem, gdy skończyła lustrować mnie wzrokiem. No tak, zapomniałam, że brownie znała wydarzenia z Sali Kryształu.

– Tak, już wszystko w porządku – potwierdziłam, a Ykhar odetchnęła. Dopiero teraz zauważyłam, jaka była zmęczona. Obecna sytuacja musiała naprawdę dać jej w kość.

– Właściwie to z nieba mi spadłaś, bo po dzisiejszym trzęsieniu ziemi brakuje rąk do pracy. Niemal wszyscy coś robią, a przydałby się ktoś do pomocy przy badaniu poziomów maany w różnych miejscach Kwatery – powiedziała, przekopując papiery na biurku. – Nie mam czasu, by ci wytłumaczyć jak działa potrzebne do tego urządzenie, ale na pewno przydasz się przy zbieraniu próbek.

– Brzmi ciekawie. Do kogo i gdzie powinnam się zgłosić? – zainteresowałam się. Naprawdę lubiłam dowiadywać się nowych rzeczy o Eldaryi i ta misja zdawała się idealnie pasować do tego, czego właśnie dla siebie szukałam.

– Chrome pewnie już zaczął badania przed murami Kwatery. Bariera dzisiaj trochę szalała, ale na szczęście już można wychodzić poza nią – odparła, a ja po pierwszym jej słowie ścisnęłam usta w wąską linię. No to wpadłam... Chciałam tylko się zająć czymś prostym, a nie od razu wracać do akcji!

– Chrome? – zapytałam dla pewności, chwytając się nadziei, że może się przesłyszałam. Nic innego mi nie pozostało, bo po takim wstępie jaki zrobiłam, nie było już możliwości odmowy.

– Tak, Chrome. Jest w tym naprawdę dobry, także nie wyobrażam sobie, by komuś innemu powierzyć to zadanie. We dwójkę na pewno szybko się z tym uwiniecie – stwierdziła, uśmiechając się szeroko na koniec. Chociaż ona była zadowolona...

– W porządku, idę.

***

Mijałam właśnie targ i ciągle nie mogłam się zdecydować, jak powinnam zachowywać się przy Chrome. Ostatnio niby udało się nam wypracować pewną formę rozejmu, ale wtedy wchodziła w grę nieszkodliwa misja, przy której nie mógł zbyt wiele narozrabiać. Za to teraz mogło chodzić o coś o wiele ważniejszego i bałam się, że wilkołak będzie próbował coś kombinować. Jednej rzeczy jednak byłam bardzo pewna – następnym razem zastanowię się dwa razy zanim powiem, że wezmę cokolwiek...

Gdy dotarłam do schroniska, zaczepiła mnie kobieta, w której dopiero po chwili poznałam matkę Mery'ego.

– Gardienne... Widziałaś może mojego syna? – zapytała bez przywitania. Wyglądała na zaniepokojoną.

– Niestety nie, a coś się stało? – przystanęłam, by z nią porozmawiać.

– Nakazano nam tymczasowo opuścić schronisko, do czasu wyjaśnienia tego trzęsienia ziemi i niedługo powinniśmy wyruszać, a Mery gdzieś zniknął – wyjaśniła. Coś mnie poruszyło w sposobie, w jakim wypowiedziała ostatnie słowa.

– Poszukam go – zaoferowałam. Twylda z chęcią przystała na moją propozycję. Cóż, nic się nie stanie jak Chrome jeszcze chwilę poczeka. Cierpliwość to cnota.

Czułam, że Mery wcale nie odszedł za daleko, dlatego ruszyłam w głąb schroniska. Przetrząsnęłam każdy otwarty domek i sprawdziłam wszystkie miejsca, które choćby na pierwszy rzut oka wyglądały mi na dobrą kryjówkę. Kiedy zauważyłam, że jeden z większych krzaków podejrzanie się zatrząsł, wiedziałam już, że moje przeczucie było słuszne. Stanęłam tyłem do rośliny.

– Ciekawe, gdzie się mógł schować Mery – powiedziałam na głos, ale tak, jakbym mówiła do siebie. – Nie ma mocnych na tego małego spryciarza! – dodałam chwilę później, łamiąc ręce nad tym, że przechytrzył mnie kilkulatek. Krzak zachichotał. Szybkim ruchem odwróciłam się i odgarnęłam gałęzie. – Mam cię! – zawołałam z szerokim uśmiechem. Mery najpierw krzyknął zaskoczony, a potem się roześmiał. – Co tu robisz?

– Ostatnio ciągle wyjeżdżamy, a ja chcę zostać! – gdy to mówił, przybrał obrażoną minę.

– I myślałeś, że jak się schowasz w krzaku, to nie pojedziecie?

– Tak! – odparł bez ogródek. Dziecięca szczerość i prostota w pojmowaniu świata zawsze mnie rozbrajała.

– Mery, wyjeżdżacie dla waszego bezpieczeństwa. To naprawdę bardzo ważne – powiedziałam, starając się nie brzmieć jak stara nauczycielka. – Poza tym twoja mama bardzo się zaniepokoiła twoim zniknięciem. Nie powinieneś jej tak martwić – dodałam i poczułam się dziwnie wypowiadając te słowa. Czy w tych rzadkich chwilach, gdy myślałam o swoich bliskich, zastanawiałam się kiedykolwiek, jak oni się czuli po moim zaginięciu?

– Masz śmieszną minę – sprowadził mnie na ziemię głos Mery'ego.

– Całkiem możliwe – przyznałam, śmiejąc się, by ukryć zmieszanie. – Chodź, zaprowadzę cię do mamy – wyciągnęłam do niego rękę, a chłopiec choć niechętnie, ostatecznie wygramolił się spośród gałęzi.

Ledwie tylko spotkałam Twyldę, przekazałam jej Mery'ego i odeszłam szybko, bez wchodzenia w dłuższą dyskusję. Spostrzeżenie, którego dokonałam przy chłopcu było ważne, ale potrzebowałam czasu, by to dobrze przemyśleć, a teraz go nie miałam. Musiałam się skupić na misji z Chrome, a potem będę mogła rozmyślać do woli.

***

Gdy wyszłam poza mury, wilkołak już tam rzeczywiście był. Trzymał w rękach dziwne urządzenie i przystawał z nim co kilka kroków. Wyglądał na zaciekawionego i zakłopotanego jednocześnie.

– Hej – przywitałam się, podchodząc bliżej. Niedaleko w trawie widziałam torbę, z której wystawały woreczki i rękawiczki. Chrome uniósł głowę.

– Hej – odparł, po czym z powrotem spojrzał na wykazy urządzenia.

– Ykhar przysłała mnie, bym ci pomogła – oznajmiłam, bo poczułam się co najmniej zignorowana. Wilkołak drgnął.

– W porządku – mruknął po chwili obojętnie, rozluźniając się. Trochę mnie zaskoczyła ta reakcja.

– Muszę ci patrzeć na ręce, czy wykonasz swoją pracę jak należy? – zapytałam wprost. Nie byłam w nastroju do bawienia się w szpiegowskie gierki.

– Zgłosiłem się na tę misję, bo interesują mnie takie zjawiska i trochę się na tym znam – odparł lekko urażony Chrome.

– Nie pytałam o twoje zainteresowania, tylko czy wszystkie wyniki i uwagi znajdą się w raporcie – powiedziałam, przewracając oczami, choć wiedziałam, że wilkołak mówił prawdę. Zresztą Ykhar też o tym wspomniała, a jej nie podejrzewałabym o przynależność do spisku.

– Trochę więcej zaufania – burknął. Wskazał mi na torbę w trawie, którą zauważyłam już wcześniej – Domyślam się, że nie miałaś czasu nauczyć się obsługi urządzenia do mierzenia poziomu maany, więc prosiłbym cię o zbieranie próbek – dodał po chwili, wyraźnie chcąc zmienić temat.

– Mam powód, żeby ci nie ufać – stwierdziłam z wyrzutem, nie dając się spławić. Chrome westchnął ciężko, opuszczając przy tym ramiona z rezygnacją.

– Czy na pewno? Tak się akurat składa, że w tej sytuacji jesteśmy dla siebie nawzajem zakładnikami, więc nawet wypadałoby, byśmy oboje w miarę możliwości stawiali na szczerość – oznajmił, brzmiąc przy tym jakoś tak dziwnie dorosło. Zawsze był taki dojrzały, czy po prostu wcześniej tego nie pokazywał? Zmarszczyłam brwi. – Jak coś ci się nie spodoba, to zawsze możesz iść do Miiko i na mnie donieść – dodał zaraz potem.

– Tak, tak, a jak tobie coś nie podpasuje, to możesz z tym iść do Ashkore'a i Leiftana – powiedziałam, by mu pokazać, że zrozumiałam, co miał na myśli. Chrome jedynie przytaknął ruchem głowy. – Prawdę powiedziawszy masz lepsze karty w rękawie. Miiko może mi nie uwierzyć.

– A ja musiałbym się przyznać, że dałem się porwać i przesłuchać przez trzy wariatki. Uwierz mi, wolałbym tego uniknąć – zaśmiał się wilkołak, a jego śmiech okazał się całkiem zaraźliwy. Wreszcie udało mi się rozluźnić. – Właściwie to trochę się cieszę, że wiesz o wszystkim, przynajmniej nie muszę już przed tobą niczego udawać. Nawet nie wiesz, jaki to komfort – dodał po chwili, gdy skończył odczytywać coś z magicznego ekranu urządzenia. Jeszcze nie dalej jak kilka godzin temu sama z radością stwierdziłam, jaka to ulga, że Nevra poznał prawdę o Leiftanie... a teraz nawet nie miałam pojęcia, co w ogóle myśleć o wampirze. – Po twojej minie widzę, że coś cię gryzie, chcesz o tym pogadać? – zmartwił się wilkołak. To już będzie trzecia osoba dzisiaj. Nie wiedziałam, co sądzić o ich trosce o mnie. Nevra przy przeprosinach powiedział, że mogę mieć rodzinę także tutaj, jeśli tylko zechcę. Ale czy chciałam? – Jeśli oczywiście to nie jest nic związanego z twoją, hm, stroną barykady. Sama mówiłaś, że ciągle jestem twoim przyjacielem – dodał niezrażony moim milczeniem.

– Nie wiem, czy chcę o tym rozmawiać – odparłam, a w głowie znowu miałam hałas, ponad który wzbiło się pytanie, które zadałam sobie przy Merym. Naprawdę nie powinnam tego teraz roztrząsać. Musiałam się skupić. Wilkołak tylko wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć "przynajmniej próbowałem". – Lepiej mi powiedz, co dokładnie mam robić. I obiecuję nie gapić ci się na ręce.

Advertisement