Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Uff, szybko poszło! Mam nadzieję, że ten rozdział okaże się równie zaskakujący i mocny, co poprzedni ;). Niestety nie mogę na razie się zdecydować, czy będę pisać dalej Aniołki, czy zrobię przerwę na Menhisa :<.

Pozdrawiam Devis, bez której co najmniej dwa dialogi w tym tekście brzmiałyby zupełnie inaczej (gorzej xD) ❤ i Setnefer za konsultację medyczną ❤.

Link do wszystkich części

Miłej lektury! <3


Przez długą chwilę patrzyłam na Leiftana, który z zaciętym wyrazem twarzy studiował w milczeniu księgę, i po prostu nie mogłam uwierzyć w to wszystko, co tu zobaczyłam. Gdybym tylko mogła, to właśnie szczypałabym się zawzięcie w policzek, by się obudzić z tego absurdalnego snu. Wreszcie zrozumiałam, że to po prostu za dużo, bym dała radę to przetrawić na raz i poczułam potrzebę przewietrzenia się, o ile to w ogóle było możliwe dla ducha.

Zebrałam się w sobie i opuściłam ten przeklęty pokój, do ostatniej chwili zerkając przez ramię z obawą, że zaraz wydarzy się coś jeszcze bardziej szokującego. Wróciłam do zbrojowni, ale tam już nie zastałam ani Karenn, ani Nevry, co oznaczało, że albo ja tak długo byłam u Leiftana, albo oni zebrali się znacznie szybciej, niż się spodziewałam. Żałowałam, że nie mogłam ich odprowadzić, dlatego postanowiłam poczekać, aż wrócą i ich przywitać. W końcu i tak nie miałam nic ważniejszego do roboty jako duch, a ciałem nie musiałam się martwić, skoro opiekowała się nim Ewelein.

W pierwszej chwili skierowałam się do Głównej Bramy, ale gdy mijałam ogród ze stuletnią wiśnią, to zmieniłam plan i poszłam właśnie tam. Podejrzewałam, że Karenn i Nevra raczej woleli tymczasowo utrzymać swoją wyprawę w tajemnicy, a to oznaczało opuszczenie Kwatery i późniejszy powrót do niej sekretnym przejściem. Przysiadłam na trawie tak, bym mogła zarówno obserwować mur, jak i widzieć kawałek nieba pomiędzy gałęziami wiśni. W tej ciszy i samotności zaczęłam wreszcie jakoś sobie układać w głowie myśli o wydarzeniach w pokoju Leiftana.

Nie podobało mi się, że to właśnie on znalazł jakiś sposób, by ponownie związać mojego ducha z ciałem i bardzo mu zależało na dokonaniu tego, ale w obecnej sytuacji chyba nie powinnam wybrzydzać. Tyle że to z kolei budziło we mnie poczucie, że traktowałam go w tej chwili zbyt przedmiotowo, choć przecież jego rozterki, których byłam świadkiem, czyniły go tak bardzo podmiotowym... Ale czy ktoś taki jak on, kto stał za większością problemów Kwatery i bez kogo być może nigdy by nie doszło do obecnej sytuacji, zasługiwał na traktowanie jako osobę?

Czemu właściwie zadawałam sobie takie pytanie? Nie mnie przecież o tym decydować! I do tego wszystkiego jeszcze to rozjaśnienie końcówek jego skrzydeł... Co to mogło w ogóle oznaczać? O ile to nie było tylko przywidzenie…

Gdyby nie to, że ręce mi przenikały nawet przez moje własne eteryczne ciało, to właśnie złapałabym się za głowę. To naprawdę dla mnie za dużo...

***

Zarówno w zbrojowni, jak i idąc przez Kwaterę, a później przez tajne przejście, nieustannie rozmawialiśmy z Nevrą przyciszonymi głosami. Niby nie widzieliśmy się tylko kilka dni, ale były one tak wypełnione wydarzeniami, że mieliśmy sobie naprawdę wiele do opowiedzenia. On aż się zjeżył, gdy usłyszał o tym, jak mnie i Alajeę złapał Valkyon, ale trochę się rozluźnił po wytłumaczeniu, jak to niefortunne wydarzenie zaowocowało zebraniem wielu ważnych informacji. Mnie z kolei najtrudniej było uwierzyć w pierwszej chwili, że Gardienne miała w sobie krew dawno zapomnianej rasy, ale po chwili zastanowienia stwierdziłam, że właściwie to nie powinno mnie to dziwić. Skoro z takim pechem nadal żyła, to naprawdę musiała być wyjątkowa...

Jednak gdy wreszcie wyszliśmy na polanę Yvoni, to zgodnie zostawiliśmy te wszystkie sprawy za nami i skupiliśmy się na czekającym nas zadaniu. Byłam naprawdę podekscytowana tym wszystkim. Co prawda najtrudniejszą część naszego ataku miał przeprowadzić mój brat, a ja tylko go ubezpieczałam, ale niestety wąskie gardło wejścia do kryjówki mocno utrudniało bardziej złożoną dwuosobową akcję.

Dotarliśmy na miejsce już pod osłoną nocy. O tym, że się zbliżaliśmy do włazu, ostrzegłam Nevrę odpowiednio wcześniej, byśmy oboje szli jeszcze uważniej. W końcu nie wiedzieliśmy, ile środków bezpieczeństwa przedsięwziął Lance przy przygotowaniu tej kryjówki, także lepiej było nie ryzykować, że odgłos naszych kroków w jakiś sposób go zaalarmuje.

Gdy wreszcie podeszliśmy odpowiednio blisko, Nevra rozejrzał się wokoło i skierował się do najbliższego drzewa, rosnącego kilka kroków dalej od pokrywy włazu. Przy nim zrzucił z ramienia zabraną ze zbrojowni linę i obwiązał ją solidnie wokół pnia. Miała mu pomóc w szybkim zejściu na sam dół. Chcieliśmy wykorzystać przewagę zaskoczenia, więc każdy ułamek sekundy był na wagę złota.

Po tym jak lina została już pewnie zamocowana, Nevra zajął się poprawianiem dodatkowych ochraniaczy na rękach, klatce piersiowej i goleniach, które także zabrał ze zbrojowni. Sprawdzał je z tak wielkim namaszczeniem i skupieniem, że aż mimowolnie skontrolowałam własne, bo również dodatkowo się zabezpieczyłam na tę wyprawę. Może te ochraniacze nie dawały zbyt wielkiej ochrony ogółem, ale przy walce w zwarciu mogły się okazać niesamowicie pomocne.

Wreszcie nadeszła pora na akcję. Wyciągnęłam z kieszeni dwa woreczki – jeden z bombą hukową, a drugi błyskową. Użyte razem potrafiły wywołać naprawdę porządne zamieszanie i właśnie czegoś takiego było nam potrzeba. Umówiliśmy się już wcześniej z Nevrą, że zapalę je i wyrzucę na jego znak, także czekałam w gotowości.

Ten moment nastąpił, gdy lekko i ostrożnie uchyliliśmy pokrywę. Zapaliłam ładunki i pewnie wrzuciłam je przez szczelinę. Odtąd dalsze wydarzenia potoczyły się niezwykle szybko.

Gdy tylko rozbrzmiał pierwszy huk, Nevra kopnął w pokrywę tak, że całkiem odskoczyła i odsłoniła studnię robiącą za wejście do kryjówki. Wrzucił do niej zwiniętą linę, którą zaraz potem zgodnie z planem użył do szybkiego zsunięcia się na sam dół. Niecierpliwie z nożami w pogotowiu nasłuchiwałam odgłosów walki, czy czegokolwiek innego, ale po ustaniu huków bomby, słyszałam już tylko niepokojącą ciszę.

– Pusto – zawołał wreszcie Nevra, a ja najpierw odetchnęłam, że nic mu się nie stało, po czym zaklęłam pod nosem. Ze wszystkich możliwych wariantów brak Lance’a w kryjówce uznawałam za gorszy nawet od tego, w którym nas pokonywał i zabijał. – Użyj liny.

– Dobra – odparłam, chowając broń, po czym zaczęłam schodzić. W słabym świetle z dołu zauważyłam, że niektóre metalowe pręty służące za drabinę połyskiwały dziwnie, jakby były czymś posmarowane.

– Uważaj, na wejściu jest rozpięta linka – powiedział Nevra, gdy już wisiałam mniej jak metr nad podłożem. Oświetlał sobie magicznym kamieniem stertę nadpalonych dokumentów na stoliku, który chyba miał tu robić za biurko. Oprócz tego, w tym niewielkim pomieszczeniu o ścianach z uklepanej ziemi znajdowały się jeszcze małe łóżko z siennikiem zamiast materaca, jedną poduszką i kocem, stołek oraz wąski regał z paroma półkami. Przez to wszystko było tu dość ciasno i niewygodnie, ale do krótkiego pomieszkiwania jak najbardziej się nadawało.

Na wejściu rzeczywiście została nisko rozpięta niemal niewidoczna żyłka, a gdy powiodłam wzrokiem po pomieszczeniu, w poszukiwaniu dokąd mogłaby prowadzić, to zobaczyłam na regale naładowaną kuszę.

– Może i Lance jest osłabiony, ale ciągle ma pazury – burknęłam pod nosem, a Nevra tylko mruknął coś niewyraźnego w odpowiedzi. Ostrożnie przeszłam przez pomieszczenie do regału, by rozbroić pułapkę. – Dlaczego go tu nie ma? – zapytałam po chwili skupienia, gdy usuwałam bełt.

– Trudno powiedzieć – odezwał się Nevra z lekkim opóźnieniem. Wyraźnie był skupiony na przeglądaniu nadpalonych papierów, chyba licząc na znalezienie czegoś przydatnego. – Musiał z jakiegoś powodu uznać, że ta kryjówka jest już spalona. Może obawiał się, że któryś ze spiskowców w Kwaterze go zdradzi? – mówił, ciągle nie odrywając wzroku od dokumentów.

Pokiwałam głową i zaczęłam przeglądać stojące na półkach buteleczki, które z całą pewnością pochodziły z naszej przychodni. Obok regału leżało potłuczone szkło, przez co podejrzewałam, że musiał tutaj czegoś szukać w wielkim pośpiechu. Może roztrzęsiony pilnie potrzebował czegoś, co poprawiłoby jego stan? Przykucnęłam i delikatnie potarłam palcem ziemię pomiędzy szkłem, po czym powąchałam jego czubek – to zdecydowanie pachniało jak eliksir wzmacniający.

– Wszystko dokładnie spalone – stwierdził z niezadowoleniem Nevra.

Wśród butelek na regale znalazłam w końcu jedną dość nietypową flaszkę, bo podłużną o pofalowanej powierzchni szkła, a w jej wnętrzu mienił się ciemnofioletowy płyn. Ani ja, ani mój brat nie kojarzyliśmy, byśmy kiedykolwiek coś takiego widzieli w przychodni albo Laboratorium, więc postanowiliśmy to ze sobą zabrać, podejrzewając, że to mógł być jakiś trop. Może uda się to później podrzucić Purroyowi do zbadania.

Przez następnych kilka minut zaglądaliśmy w dosłownie w każdy kąt tej cholernej kryjówki i to po parę razy w nadziei, że znajdziemy coś przydatnego. Powoli zaczęła narastać we mnie frustracja połączona z obawą, że ta wyprawa okaże się fiaskiem.

– Hm – mruknął nagle Nevra, gdy przesunął stół o kilka centymetrów i oświetlił kamieniem podłogę.

– Hm? – odpowiedziałam, podchodząc do niego, gdy przykucnął, by coś podnieść. Jak zobaczyłam, co to było, na moje usta mimowolnie wpłynął wredny uśmiech.

Guzik Leiftana! Musiał przypadkiem go tu zgubić podczas którejś z wizyt, a Lance prawdopodobnie nawet o tym nie wiedział! To jednak wystarczający dowód na to, że Leiftan tu był, a stąd już niedaleko do udowodnienia współpracy, szczególnie gdy podeprzemy się innymi dowodami, choć co prawda już nie tak oczywistymi. Gdy Nevra się odwrócił do mnie i wymieniliśmy spojrzenia, to wiedziałam, że myślał dokładnie o tym samym.

Dla pewności jeszcze przetrzepaliśmy kryjówkę do samego końca, ale już nic więcej nie znaleźliśmy. Byłam zawiedziona, że nie udało się w środku spotkać Lance’a i go pojmać, ale przynajmniej nie wracaliśmy z niczym.

Wdrapaliśmy się z powrotem na górę po linie, bo jakoś nie mieliśmy ochoty się przekonywać, czym Lance mógł wysmarować uchwyty, jednak gdybym miała strzelać, to prawdopodobnie czymś równie żrącym co wrednym. Po opuszczeniu kryjówki przez chwilę się zastanawialiśmy, czy był sens zamykania jej, ale ostatecznie postanowiliśmy jednak to zrobić, by nie ryzykować, że do środka wpadnie jakiś dziki chowaniec. Jednak po opuszczeniu pokrywy ona z powrotem lekko odskoczyła, przez co jej zarys ciągle nieco się wyróżniał w trawie. Na ten widok zmartwiałam.

Po odkryciu kryjówki nie zamknęłam włazu, tylko docisnęłam go nogą, sądząc, że to wystarczy… Jeśli wtedy, gdy odbiegałam pośpiesznie do Kwatery, stało się tak samo jak teraz, to…

– Niech to szlag! – warknęłam, łapiąc się za głowę.

– Co się stało? – zaniepokoił się Nevra. Kątem oka widziałam, że próbował się zorientować, na co patrzyłam.

– To przeze mnie Lance się domyślił, że kryjówka została odkryta! – zawołałam, wściekła na siebie tak bardzo, że miałam ochotę rwać sobie włosy z głowy. – Jak zobaczyłam smoka, to pobiegłam szybko do Kwatery i nie sprawdziłam, czy pokrywa się domknęła! – mówiłam dalej, czując, jak ze złości zaczęły mnie palić policzki. Taka głupota przekreśliła naszą wielką szansę! Cholera! Cholera! Cholera!

– Owszem, trzeba było to sprawdzić – stwierdził Nevra z niesamowicie irytującym spokojem, po czym poczułam jego rękę na ramieniu. Chciałam ją strząsnąć, ale mi na to nie pozwolił, wręcz przeciwnie, przyciągnął mnie do siebie i przytulił. – Ale za dużo od siebie wymagasz Karenn. W takiej sytuacji mało kto zachowałby zimną krew. Pewnie sam też nawet nie pomyślałbym, że pokrywa może się nie domykać – mówił powoli i z niezachwianą pewnością, nie zważając na to, że na początku się szarpałam ze złości. Jego słowa do mnie trafiały, bo gdy je wypowiadał, to aż się czuło, że naprawdę tak myślał. Gdy już się uspokoiłam, pogładził mnie po głowie. – Jeszcze zdążymy go dorwać, a tymczasem zajmiemy się czymś innym – dodał, a ja w końcu uniosłam głowę, którą dotychczas dociskałam do jego piersi. Jeszcze raz pokazał mi guzik Leiftana. – Jedno z głowy – zaśmiał się.

Miał rację. Lance’a jeszcze zdążymy dorwać. Trzeba było się skupić na zwycięstwach, a nie porażkach. Zamierzałam jednak zapamiętać tę nauczkę na przyszłość.

– Chodźmy już stąd – powiedziałam, jak gdyby nigdy nic poprawiając potargane ubranie.

***

Powiedzieć, że Miiko się wściekła, to jak nic nie powiedzieć. Mathyz nie miał żadnych dowodów na Nevrę poza rzekomymi słowami Lance'a, które równie dobrze mógł zmyślić, ale to wystarczyło kitsune, by po zadaniu jeszcze paru niewiele zmieniających pytań, niemal wyszarżować z więzienia z zamiarem postawienia co najmniej połowy Kwatery na nogi. Biegnąc za nią po schodach, miałam wrażenie, że chwyciła się tego oskarżenia tak żarliwie, bo po prostu desperacko potrzebowała kogoś obwinić za wszystko, nieważne kogo. Mimo że ledwo za nią nadążałam i bałam się, że zaraz z hukiem się sturlam z powrotem na dół, to wolałam jej towarzyszyć, by obserwować rozwój sytuacji.

Pierwszą osobą, na którą wpadła Miiko, był Ezarel, który właśnie schodził do Sali Drzwi z Laboratorium. Informację o zdradzie Nevry przyjął z uniesionymi brwiami, co wzbudziło we mnie nadzieję, że nie dał temu wiary, ale bez dyskusji zgodził się towarzyszyć przy sprawdzaniu, czy wampir był w swoim pokoju. Nie znaleźli go tam, więc elf został oddelegowany do zorganizowania przeszukania Kwatery, bo rozeźlona Miiko nawet nie brała pod uwagę, że Nevra mógł się nigdzie nie ukrywać, tylko po prostu pójść się przejść albo wybrać się z jakąś sprawą do innej części budynku.

Sytuacja robiła się zbyt poważna, żeby zwlekać, dlatego postanowiłam przypomnieć o swojej obecności Miiko, by mnie oficjalnie odprawiła, bo chciałam natychmiast pójść poszukać Karenn. Jednak zanim się odezwałam, szefowa Straży została zawołana przez kogoś, kogo nie dało się pomylić z nikim innym – Leiftana. Wyszedł ze swojego pokoju. Dyskretnie stanęłam za Miiko tak, by nie zwracać na siebie uwagi i jednocześnie móc dość dobrze go widzieć.

– Dobrze, że jesteś – powiedziała kitsune zamiast przywitania, gdy demon podszedł do niej na korytarzu.

– Znalazłem sposób, by uratować Gardienne – odpowiedział, również darując sobie jakieś uprzejmości. Gdybym potrafiła, to pewnie zastrzygłabym uszami, bo to była bardzo ważna informacja, która mogła nas wszystkich postawić w dość niekomfortowej sytuacji. Bo jak teraz go wydać, skoro wiedział, jak uratować Gardienne?

– Och, świetnie – stwierdziła Miiko, wykonując przy tym gest, jakby kompletnie chciała zbyć ten temat. Leiftan patrzył na jej dłoń z dziwnym wyrazem twarzy… Nie wiedziałam, co oznaczał, ale mój instynkt najwidoczniej był przekonany, że nic dobrego, bo poczułam, jak uniosły mi się włoski na karku ze zgrozy. – Zajmiemy się tym później, teraz priorytetem jest odnalezienie Nevry.

– Nevry? – odezwał się wyraźnie zbity z tropu Leiftan, dzięki czemu już nie wzbudzał we mnie takiej wewnętrznej obawy i mogłam w duchu odetchnąć.

– Mathyz go wskazał jako sojusznika Lance’a – wyjaśniła pokrótce Miiko. – Podam więcej szczegółów, jak już go znajdziemy.

Leiftan przez chwilę patrzył na Miiko, jakby zaczęła do niego mówić w jakimś obcym, egzotycznym języku i oczekiwała, że i tak ją zrozumie. Jakkolwiek byłam zestresowana tą całą sytuacją, to naprawdę chciałabym wiedzieć, co sobie teraz myślał. Po chwili potrząsnął lekko głową i wyglądał, jakby obudził się z długiego snu.

– Przepraszam, jestem trochę zszokowany – powiedział uprzejmie.

– To zrozumiałe, ten drań nas wszystkich oszukał – odparła, uderzając kijem w ziemię, jakby z potrzeby wyładowania złości.

– Tak, zdecydowanie – zgodził się usłużnie Leiftan. – Zostały już podjęte jakieś działania?

– Tak, Ezarel już się zajął organizacją poszukiwań, ale każda osoba do pomocy się przyda – oznajmiła Miiko z już nieco większym profesjonalizmem w głosie. Może dzięki tej „obławie” miała poczucie, że panowała nad sytuacją?

– Dobrze, natychmiast dołączę do grupy poszukiwawczej – powiedział Leiftan i lekko się ukłonił, po czym poszedł w stronę Sali Drzwi. Uznałam, że teraz już koniecznie musiałam natychmiast powiadomić o wszystkim Karenn i Nevrę.

– Umm… Miiko? – odezwałam się ostrożnie, czując rosnący we mnie pośpiech. Kitsune spojrzała na mnie i miała przez chwilę minę, jakby właśnie sobie przypomniała o moim istnieniu.

– Tak, Alajeo?

– Czy mogę już iść? – zapytałam uprzejmie, lekko się odchylając z obawy, że Miiko zaraz wybuchnie.

– Tak, tak, idź – odparła, znowu wykonując ten spławiający ruch ręką. Ukłoniłam się podobnie jak Leiftan i odeszłam po zdawkowym pożegnaniu, zastanawiając się, gdzie mogłabym zacząć poszukiwania Karenn.

Sprawdziłam po kolei wszystkie miejsca, o których wiedziałam, że wampirzyca je lubiła i bywała, ale nie znalazłam jej nigdzie. Wyglądało na to, że w ogóle nie było jej w Kwaterze... a z podsłuchanych przeze mnie tu i ówdzie rozmów strażników wynikało, że Nevry również nie odnaleziono, więc to mogło oznaczać tylko jedno – poszli razem sprawdzić kryjówkę Ashkore’a. A niech to, mieli wyczucie…

Z braku pomysłów co dalej udałam się do Ykhar, żeby poinformować ją o sprawie i zapytać o poradę. Nie wymyśliłyśmy jednak nic mądrzejszego od zaczajenia się pod wiśnią na powrót rodzeństwa. Według aktualnych informacji nie zanotowano ich wyjścia przy Bramie, więc musieli skorzystać z tajnego przejścia, logicznym więc było, że także nim wrócą. Poszłam tam sama.

Kilkukrotnie pod wiśnię zapuścili się strażnicy, najwidoczniej licząc, że może tym razem Nevra się tu magicznie zmaterializował. Usłyszałam też strzępek rozmowy o tym, że mimo wszystko wyprawiono jakąś grupę poszukiwawczą poza Kwaterę. To trochę mnie zaniepokoiło, ale pocieszałam się, że to trochę potrwa, zanim zawędrują dość głęboko w las, by w ogóle mieć szansę spotkać wampirze rodzeństwo, a może do tego czasu zdążą już zniknąć w tajnym przejściu.

Wreszcie usłyszałam ciche zgrzytnięcie, którego nie przegapiłam tylko dlatego, że bardzo intensywnie na nie czekałam. Obejrzałam się przez ramię na wejście do ogrodu, a gdy nie zauważyłam tam nikogo, to doskoczyłam do muru. W tajnym przejściu stanęli Karenn i Nevra, a ja rzuciłam się, by ich tam z powrotem wepchnąć.

– Co jest? – mruknął zaskoczony Nevra, odskakując do tyłu.

– Allie, czyś ty zwariowała? – zawołała Karenn, którą jako jedyną udało mi się odepchnąć.

– Cicho, dajcie drzwiom się zamknąć! – burknęłam do nich, starając się mówić jak najciszej.

Po chwili ukryte przejście na powrót się schowało i w korytarzu zapadła ciemność, którą zaraz potem rozjaśnił magiczny kamień trzymany przez Nevrę. Musiał być już na wyczerpaniu, bo dawał dość mało światła, ale na ten moment tyle w zupełności wystarczało. Milczałam jeszcze przez chwilę, zastanawiając się, od czego w ogóle zacząć. Czekając na nich, miałam taki zamęt w głowie, że nie przygotowałam sobie żadnej przemowy.

– To o co chodzi? – zapytała niezadowolona Karenn, krzyżując ręce na piersi. To ponaglenie wreszcie mnie odblokowało.

– Mamy problem.

– Noooo? - znowu mnie popędziła, tym razem dodatkowo wykonując dłonią gest zachęcający do mówienia dalej.

– Mathyz cię oskarżył o uczestnictwo w spisku – powiedziałam, patrząc na Nevrę.

– Co? – wykrztusił ogłupiały.

– Jak to? – odezwała się zaraz potem Karenn.

W największym skrócie opowiedziałam im zeznanie Mathyza i to, jak bardzo źle zareagowała na to Miiko.

– Cholera – mruknął Nevra, przeczesując dłonią włosy.

– Co za gnój! – zawołała Karenn. – Własnoręcznie go uduszę! Jak mógł tak bezczelnie skłamać! Pewnie Leiftan kazał mu to zrobić!

– To kłamstwo ma zbyt krótkie nogi, by to była robota Leiftana – powiedział Nevra, odwracając się do nas plecami. Zaczął chodzić wzdłuż korytarza, wyraźnie nad czymś się zastanawiając. – Zresztą wydaje mi się, że Mathyz nie kłamał, mówiąc, że nie wie, kto jest sojusznikiem Lance'a. W końcu Leiftan pozwolił go zamknąć bez mrugnięcia, a wtedy na plaży mógł z łatwością pomóc mu się wykpić, więc to pojmanie nie zagrażało w żaden sposób jego pozycji – mówił dalej, wyraźnie głośno myśląc. – Mi to brzmi, jakby Mathyz chciał jeszcze na koniec namieszać.

– No to mu nie wyszło – oznajmiła butnie Karenn. – Po prostu rzucimy Miiko w twarz wszystkimi dowodami, jakie mamy i po sprawie.

– Myślę, że nie ma co z tym zwlekać – zgodził się Nevra, kończąc przy nas swój spacer po korytarzu. Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że nie spodoba im się kolejna rzecz, jaką miałam im do przekazania.

– Jest też drugi problem… – odezwałam się nieśmiało.

– Co jeszcze jest nie tak? – jęknęła Karenn, z frustracją ciągnąc się za kitki.

– Leiftan znalazł sposób na uratowanie Gardienne – powiedziałam, wbijając wzrok w podłogę.

– Kurwa – mruknął Nevra i uderzył pięścią w ścianę. – Nie możemy w takim razie wsadzić go teraz do więzienia.

– Niby dlaczego? Równie dobrze może ją uratować zza krat, kto mu zabroni? – burknęła niezadowolona Karenn.

– A czy ty na jego miejscu nie wykorzystałabyś tego jako karty przetargowej? Może nas zaszantażować, że nie uratuje Gardienne, dopóki nie wypuścimy go na wolność – oznajmił Nevra, gestykulując przy tym gwałtownie, przez co nasze cienie zatańczyły nerwowo na ścianach. Niestety zgadzałam się z jego obawami. – Musimy tak to rozegrać, by się nie zorientował, że ma pętlę na szyi. A jak już zrobi swoje, to może sobie wisieć do woli.

– Nie wiem, do czego zmierzasz, ale już czuję, że to mi się nie spodoba – powiedziała Karenn, najwidoczniej domyślając się, że jej brat miał już jakiś plan. I znałam ją na tyle dobrze, by rozpoznać po jej minie, że była raczej przestraszona niż niezadowolona.

– Poddam się. Pójdę do więzienia – oznajmił Nevra ze spokojem, jakby właśnie oświadczył, że wybiera się na spacer.

– Co?! Nie ma mowy, nie zgadzam się! – zaprotestowała od razu Karenn.

– Wiem, co robię, zaufaj mi – powiedział, po czym zwrócił się do mnie. – Alajeo, przekaż Ykhar, żeby na spotkaniu Lśniącej upierała się, by najpierw zająć się sprawą Gardienne, a ja postaram się być dostatecznie upierdliwy, by się na to z chęcią zgodzili – kontynuował prezentację planu Nevra. – Karenn, skoro mnie szukają, to ciebie pewnie też. Przekradnij się do Kwatery i daj się zobaczyć dopiero w środku, najlepiej niedaleko twojego pokoju. Wiesz, jak się wykpić?

– Oczywiście, że wiem – odparła urażona wampirzyca. – Ale nie podoba mi się to wszystko – dodała, patrząc na brata spode łba.

– Mi również, ale nie mam lepszego pomysłu, a uratowanie Gardienne to priorytet – stwierdził, rozkładając ręce. Przez długą chwilę wymieniali spojrzenia, aż Karenn w końcu westchnęła.

– Odprowadzę cię chociaż na polanę Yvoni – powiedziała, opierając dłonie na biodrach, by pokazać, że przynajmniej w tym nie zamierzała ustąpić.

– W porządku, to chodźmy – powiedział Nevra, chyba lekko rozbawiony.

Pożegnałam ich z ciężkim sercem. Wątpiłam, by wampirowi groziło coś konkretnego, w końcu Straż już dawno się pożegnała z kontrowersyjnymi metodami przesłuchań, ale i tak przytłaczała mnie waga tego, co zamierzał zrobić.

Postanowiłam pójść najpierw do Ykhar, by przekazać jej wiadomość od Nevry, zanim zostanie zwołane nadzwyczajne spotkanie po jego pojmaniu. Miałam wrażenie, że w głowie aż mi się gotowało od rozważania wszelkich możliwych scenariuszy, jak dalej się potoczy ta historia. Liczyłam, że dowody, które znaleźliśmy, wystarczą, by zrobić z nich naprawdę solidną pętlę na szyję Leiftana.

Wchodząc po schodach do biblioteki, dotarło do mnie, jak bardzo byłam już tym dniem wyczerpana. A może jeszcze czułam zmęczenie po zaburzeniu mojej energii przez eksplozję? Tak czy siak, zamierzałam szybko przekazać wiadomość i pójść spać.

– Mamy kolejny problem, Ykhar – oznajmiłam, jak tylko zamknęłam za sobą drzwi do biblioteki. – Nevra postanowił dać się pojmać i… – powiedziałam, po czym zauważyłam, że brownie miała dziwną minę i jakby lekko kiwała głową na nie. – … prosił... by… – dopowiedziałam jeszcze z rozpędu, po czym zrobiło mi się zimno, bo zza regału niedaleko biurka Ykhar wyszedł Ezarel.

***

– Naprawdę jesteś tego pewien? – zapytała Karenn z miną, jakby nie wiedziała, czy mnie przytulić, czy szarpiąc za szal z powrotem zaciągnąć do Kwatery.

– Tak – odparłem ze spokojem. – Nie martw się, nic mi nie będzie.

– Nie wiesz, co może strzelić Miiko do głowy, skoro zamierza cię zamknąć na podstawie jednego i to niepewnego zeznania – burknęła, krzyżując ręce na piersi.

– Wiem jak z nią rozmawiać – powiedziałem, tarmosząc przy tym jej włosy.

– Ej! – zawołała, odsuwając się pośpiesznie. – Nie wiem, co ty się tak uparłeś, by dać się zamknąć.

– Uparłem się, bo nie da się przewidzieć, jak Leiftan się zachowa po zapędzeniu go pod ścianę – powiedziałem, również krzyżując ręce. Niech wie, że wcale nie zapraszałem jej do dyskusji. – Wolę nadstawić karku i poczekać, aż zrobi swoje, niż ryzykować, że po wydaniu zrobi coś nieprzewidywalnego.

– A jeśli zacznie coś podejrzewać? Musi wiedzieć, że jesteś niewinny.

– Tak jak mówiłem już wcześniej, musi być cholernie pewny zabezpieczenia swojej pozycji, skoro po zdradzie Lance’a i zamknięciu Mathyza nadal siedzi w Kwaterze jak gdyby nigdy nic – stwierdziłem, wsuwając ręce do kieszeni. – Może nawet jest tak pewny siebie, że w ogóle nie weźmie pod uwagę, że to właśnie na niego zastawiam pułapkę. Pycha kroczy przed upadkiem.

– A jeśli jednak? – nie odpuszczała Karenn ani trochę nieuspokojona moją wypowiedzią.

– To co mi zrobi? Zabije mnie? Daj spokój – powiedziałem, na chwilę wysuwając jedną rękę z kieszeni, by nią lekceważąco machnąć. – To wytrawny intrygant, a nie pierwszy lepszy zbój. Niezależnie od powodów, jakie mam, moje dobrowolne pójście do więzienia to dla niego okazja, by Miiko dostała swojego winnego i go skazała, dzięki czemu Straż już całkiem straci czujność – dodałem, ale miałem wrażenie, że moja siostra dalej nie wiedziała, dokąd zmierzałem, więc postanowiłem kontynuować. – Raczej sfałszuje dowody, niż mnie zabije… ale to wymaga czasu, więc odłożenie śledztwa na rzecz sprawy Gardienne będzie mu na rękę. Tyle że jak już ją uratuje, to będzie dla niego za późno.

Karenn otworzyła usta, by najprawdopodobniej znowu coś zanegować, ale po tym je zamknęła i popatrzyła na mnie krzywo.

– Nie wierzę, że w tak krótkim czasie zdążyłeś to sobie tak przeanalizować – powiedziała niezadowolona.

– Wiem, że nie wyglądam, ale jak trzeba, to potrafię naprawdę szybko myśleć – odparłem z szelmowskim uśmieszkiem.

– Lepiej, żebyś się nie przeliczył – stwierdziła, przewracając oczami. – W końcu pycha kroczy przed upadkiem, nie? – dodała, a ja się zaśmiałem. Faktycznie mogłem brzmieć zbyt pewnie... i dobrze, że mi to uświadomiła.

– Tym się nie martwię – oznajmiłem, kładąc dłoń na jej ramieniu. Spojrzała na mnie z zaciekawieniem. – Bo wiem, że gdzieś tam ciągle będziesz w gotowości, by w razie czego solidnie walnąć mi w łeb – dokończyłem, a ona tylko na mnie popatrzyła, po czym przytuliła mocno.

– Ani chwili się nie zawaham! – powiedziała bardziej z groźbą w głosie niż obietnicą.

Tuż przed pożegnaniem przekazałem Karenn guzik Leiftana, by nie został przy mnie znaleziony podczas przeszukania. Potem już tylko się objęliśmy, po czym każde poszło w swoją stronę.

Po drodze do Kwatery starałem się niewiele myśleć. Ot stawiałem krok za krokiem, nasłuchując nocnych odgłosów lasu. Syciłem się tym na zapas, domyślając się, że przez następne dni raczej nie będę miał okazji tego zaznać. Nie miałem jednak wątpliwości, że to się opłaci. W końcu obiecałem dołożyć wszelkich starań, by Gardienne wróciła i sądziłem, że zabezpieczenie jej powrotu w taki sposób było najlepszym wkładem, jaki mogłem z siebie dać. W tej kwestii byłem niesamowicie spokojny.

Tak naprawdę miałem w głowie tylko jedną niepokojącą myśl, która jak na ironię w ogóle nie dotyczyła ani Gardienne, ani naszej konspiracji, ani mojego uwięzienia. Po prostu nie mogłem zignorować, że pomimo dwóch dawek krwi, ciągle czułem się dziwnie głodny, choć taka ilość powinna mi wystarczyć co najmniej na tydzień. Co prawda to jeszcze nie wpływało na moją siłę czy sprawność, ale to tylko kwestia czasu, jeśli ten stan się utrzyma... Zacząłem podejrzewać, że Ewelein jednak miała rację i eksplozja namieszała w moim organizmie bardziej, niż chciałbym to przyznać.

W końcu dotarłem do murów Kwatery. W pierwszej chwili nieco się zdziwiłem, że tak po prostu zostałem przepuszczony przez Wielką Bramę, ale gdy niedługo później wyprzedził mnie chowaniec jednego z jej strażników, to zrozumiałem, że Miiko szykowała specjalne powitanie. To oskarżenie musiało naprawdę głęboko zajść jej za skórę…

Od przekroczenia Bramy czułem obecność Gardienne. Wiedziałem też, że była pod wiśnią, gdy rozmawialiśmy z Alajeą, więc na pewno o wszystkim wiedziała. Chciałbym móc z nią teraz porozmawiać, nawet jeśli skończyłoby się to wysłuchiwaniem, jak bardzo beznadziejny był mój plan. Brakowało mi jej oburzonego głosu i zmarszczonych brwi – bez tego ta karkołomna akcja wydawała się niekompletna… ale już niedługo ona wróci. Spojrzałem w kierunku, z którego ją wyczuwałem, i się uśmiechnąłem pocieszająco.

Przy kiosku już na mnie czekał komitet powitalny składający się z Miiko, Leiftana i kilku uzbrojonych osób z Obsydianu. No tak, mogłem się spodziewać, że ten demon chciał przy tym być.

– A cóż to za zgromadzenie? – zapytałem jak gdyby nigdy nic, zbliżając się do nich. Na czoło grupy wyszła Miiko z groźnym wyrazem twarzy. Miałem wrażenie, że po jej kosturze pełzały wyładowania elektryczne.

– Nevra, jesteś aresztowany – powiedziała, starając się zachować poważny i spokojny ton, choć wyraźnie miała ochotę krzyczeć. – Jesteś oskarżony o uczestnictwo w spisku przeciwko Straży Eel i wszystkim mieszkańcom Eldaryi – dodała, zanim zdążyłem w ogóle wyrazić jakieś zdziwienie.

W milczeniu popatrzyłem na nią, po czym powoli wysunąłem ręce z kieszeni i bez słowa podniosłem je nad głowę.

***

Mina Ezarela była jednoznaczna – z całą pewnością oznaczała, nie da się go spławić byle czym, także nie wchodziło w grę wykpienie się żartem, pomyłką czy przesłyszeniem. No to nieźle wdepnęłam...

– Nevra postanowił dał się pojmać? – zapytał elf, a jego wnikliwe spojrzenie zdawało się przebijać mnie na wylot. – Co to w ogóle znaczy? – dopytał, gdy nie odpowiadałam. Po tym jak niemal wygadałam wszystko przy Valkyonie, nie chciałam znowu się mierzyć z podobną sytuacją, szczególnie że tym razem nie miałam pod ręką Karenn, która by mnie powstrzymała. Niestety sama chęć nie wystarczała, by jakoś błyskotliwie się wybronić z sytuacji bez zdradzania niczego. – Mowę ci odebrało?

– Alajeo, Ezarel nie wierzy w winę Nevry – odezwała się ostrożnie Ykhar.

– Skąd wiesz? – powiedziałam, przenosząc na nią wzrok. Zastanawiałam się, co chciała mi tym zasugerować. Że Ezarel nie wzbudzał żadnych podejrzeń? Wiedziałam to, w końcu przez całą konspirację nie znaleźliśmy niczego, co rzucałoby na niego choćby najmniejszy cień. Ale czy to oznaczało, że można mu było zaufać?

– Przyszedłem sprawdzić księgę korespondencji, bo widziałem, jak Nevra przed zajściem z Mathyzem dostał oficjalnym kanałem jakiś list – niespodziewanie odpowiedział mi Ezarel. – Podejrzewam, że to ten list tak go rozzłościł, a reszta jest tylko zbiegiem okoliczności, dlatego chciałem sprawdzić, co takiego w nim przeczytał, skoro cała oficjalna korespondencja jest odnotowywana w księdze – dodał obojętnym głosem. Jak tak go słuchałam, to zaczęłam powoli się łamać. Może jednak warto byłoby mu zaufać i powiedzieć o wszystkim? Jak widać samodzielne myślenie nie było mu obce. Ykhar musiało się zrobić naprawdę gorąco, gdy wytłumaczył, po co tu przyszedł... – Już? Wystarczy? Właściwie, dlaczego to ja się tłumaczę?

Rozdrażniony ton jego ostatniej wypowiedzi w połączeniu z moim fizycznym wyczerpaniem i sfrustrowaniem tym ciągłym zastanawianiem się, komu wierzyć, a komu nie, zaowocował prawdopodobnie najbardziej bezczelnym zdaniem, jakie kiedykolwiek opuściło moje usta.

– Bo to ty musisz udowodnić, że jesteś godny zaufania, a nie my – oznajmiłam oschle. Ezarel wydawał się zaskoczony tonem mojej wypowiedzi.

– Jeśli cokolwiek wiecie o spisku... – powiedział, groźnie mrużąc oczy i dyskretnie przenosząc dłoń w kierunku rękojeści broni. Ta naturalna reakcja przesądziła o wszystkim. Postanowiłam mu o wszystkim powiedzieć, bo tak jak stwierdziła sama Miiko, pomoc każdej osoby się przyda. W tej chwili zgadzałam się z nią jak cholera.

– Oczywiście, że wiemy, tropimy go już od jakiegoś czasu – oznajmiłam, a Ykhar w pierwszej chwili spojrzała na mnie wystraszona, ale zaraz potem skinęła głową na zgodę. Prawdopodobnie sama powiedziałaby Ezarelowi o wszystkim, gdyby ten się uparł drążyć wątek listu, którego przecież nie zanotowała w księdze.

Wzięłam głęboki wdech, po czym zaczęłam mówić. O konspiracji, która się zawiązała kilka miesięcy temu. O prawdziwej tożsamości Leiftana. O tajemnym przejściu pod wiśnią i kryjówce. O odkryciu, kim był Ashkore. Aż wreszcie o decyzji Nevry. Mówiłam spokojnym i cichym głosem, gotowa w każdej chwili zamilknąć, gdyby ktoś przyszedł.

Ezarel słuchał tego wszystkiego bez przerywania mi. Najpierw stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi, trochę chyba nie dowierzając w moją opowieść. Gdy doszłam do dzwoneczka Ashkore'a i tego, co z nim zrobiłyśmy, to przysiadł na krześle przy biurku Ykhar. Na końcu historii już siedział pochylony z twarzą ukrytą w dłoniach.

– Nie wierzę, że tyle się działo tuż pod moim nosem – stwierdził, bardziej do siebie niż do nas. Po tym chyba wreszcie wziął się w garść, bo się wyprostował, a na jego twarzy malował się spokój. – To czego Nevra chciał od Ykhar? – zapytał znienacka i potrzebowałam chwili, by zrozumieć, o co mu chodziło.

– Żeby Ykhar przekonała resztę Lśniącej, że uratowanie Gardienne jest ważniejsze od śledztwa w jego sprawie.

– Dlaczego? – zaciekawił się elf.

– Leiftan znalazł sposób, by ją uratować i Nevra się obawiał, że jeśli teraz go wydamy, to może tego użyć jako karty przetargowej.

– Dość rozsądna obawa – stwierdził Ezarel, kiwając przy tym lekko głową. – Ale dlaczego w ogóle tak… och – zaczął mówić, po czym przerwał i popatrzył gdzieś w bok, jakby sobie nagle coś uświadomił. – Są razem? – zapytał znienacka, a ja na chwilę się zawahałam.

– Tak.

– No to teraz już wszystko jasne – powiedział Ezarel z rozbawieniem, wstając. – W porządku, też poprę ratowanie Gardienne – dodał już poważniej.

– A może po prostu powinniśmy powiedzieć o wszystkim Miiko? – odezwała się nieśmiało Ykhar. Właściwie to wydało mi się dość rozsądną propozycją, skoro już prawie cała Lśniąca wiedziała. To by sporo ułatwiło...

– Absolutnie odpada – oznajmił Ezarel i obie spojrzałyśmy na niego zaskoczone. – Jeśli Leiftan ma się niczego nie domyślić, to Miiko nie może wiedzieć – wyjaśnił, ale ja w sumie nadal nie rozumiałam jego punktu widzenia i Ykhar chyba też. Przewrócił oczami. – Ktoś musi robić przedstawienie, nie? – powiedział wreszcie tak, że zrozumiałam. No tak, Miiko raczej nie potrafiłaby udać tak naturalnej furii, jaką teraz okazywała. To rzeczywiście mogłoby wzbudzić w Leiftanie niepokój.

Nagle usłyszeliśmy jakieś hałasy dobiegające z Sali Drzwi. To brzmiało, jakby przemaszerowało przez nią co najmniej kilkanaście osób.

– To chyba Nevra – stwierdził Ezarel. – Powinniśmy już iść, Ykhar.

– Masz rację – przyznała brownie, wstając od biurka. Zamknęła księgę, która leżała przed nią, po czym zgarnęła z biurka notatnik i długopis. Wyszłam z nimi na korytarz. – Zajmiemy się tym – powiedziała niespodziewanie, kładąc mi rękę na ramieniu. Uśmiechnęła się do mnie pocieszająco.

– Wiem – odparłam z westchnięciem, dobrze zdając sobie sprawę, że zrobiłam tyle, ile mogłam, i już pozostało mi tylko zdać się na nich.

***

W milczeniu obserwowałam, jak Nevra uniósł ręce w poddańczym geście, po czym dał się rozbroić, przeszukać, skuć i poprowadzić prosto do więzienia, nie stawiając przy tym żadnego oporu. To był bolesny i przygnębiający widok, nawet wiedząc, że krył się za tym większy plan.

Gdy już został zamknięty, to przeniknęłam przez kraty, by znaleźć się jak najbliżej niego. Na początku byłam tym wszystkim po prostu wstrząśnięta, ale jak w końcu ten pierwszy szok minął, to miałam ochotę już tylko krzyczeć z wściekłości.

Co to za karkołomny plan! Dlaczego musiałam być duchem? Dlaczego nie mogłam mu powiedzieć, że niepotrzebnie to robił? Po tym co widziałam u Leiftana w pokoju, wątpiłam, by za kratami zmienił swoje postanowienie uratowania mnie... Do cholery, to wszystko było już zbyt frustrujące! Miałam ochotę nakopać wszystkim po kolei – Lance’owi, Leiftanowi i Mathyzowi, a na koniec zostawić sobie Miiko jak wisienkę na torcie. Jak ona mogła uwierzyć w takie oskarżenie? Przecież wystarczy mieć więcej niż dwie komórki mózgowe, by się zorientować, że coś tu śmierdzi!

– Wiem, że jesteś zła, ale to najlepsze rozwiązanie – powiedział cicho Nevra, a ja nabrałam ochoty dopisania go do listy osób, którym należało nakopać. Nie zasługiwałam nawet na połowę jego poświęceń, a on i tak dalej uparcie to robił! Dlaczego ten jeden raz nie mógł pomyśleć o sobie i od razu wydać Leiftana?

Być może chciał coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy rozległy się kroki na schodach i niedługo potem w więzieniu po kolei pojawili się Miiko, Leiftan, Ezarel, Ykhar i Ewelein. Kitsune przystanęła najbliżej krat.

– Mathyz oskarżył cię o współpracę z Ashkorem – oznajmiła z powagą, patrząc na niego z wrogością. – Co masz na swoją obronę?

– Nic – odparł Nevra ze wzruszeniem ramion.

– Jak to... nic?! – odezwała się Miiko nieco piskliwie, wyraźnie z trudem kontrolując złość.

– Nic na mnie nie macie, trudno z tym polemizować.

– Mamy zeznanie Mathyza! Wskazał cię jako winnego! – warknęła Miiko jakby z niedowierzaniem, że Nevra w ogóle ośmielił się z nią dyskutować.

– Słowo przeciwko słowu – powiedział Nevra, kompletnie nieprzejęty reakcją szefowej. – Przyjdźcie z jakimiś dowodami, wtedy pogadamy.

– Ty chyba się zapominasz, Nevra – oznajmiła Miiko, a jej oczy zalśniły niebezpiecznie. – Jesteś więźniem, nie ty tu dyktujesz warunki!

– Wszystko zależy od punktu widzenia – stwierdził wampir, wsuwając ręce do kieszeni. – A z mojego punktu widzenia to ty jesteś za kratami – dodał, po czym jak gdyby nigdy nic dmuchnął w niesforny kosmyk włosów, jaki zsunął mu się na twarz.

Miiko aż się zagotowała przez tę odpowiedź i wyglądała, jakby chciała się rzucić na niego mimo krat. Powstrzymał ją przed tym Leiftan, który położył rękę na jej ramieniu.

– Miiko, nic tu dzisiaj nie ugramy – powiedział spokojnym głosem. Że ze wszystkich to akurat on zareagował, uznawałam za wyjątkowo nieśmieszną ironię losu. – Powinnaś najpierw ochłonąć.

– Jak mam ochłonąć, jak on bezczelnie śmieje mi się w twarz?! – zawołała, strząsając dłoń Leiftana. – Może lepiej powiedz, co robiłeś za murami? – powiedziała atakującym tonem do Nevry.

– Wykonałem swoje polecenia, więc jak przystało na szefa zwiadu, sam się wybrałem na poszukiwania Lance’a – powiedział usłużnie Nevra ze wzruszeniem ramion.

– Akurat! – warknęła rozsierdzona Miiko. Nawet ja nie miałam wątpliwości, że traktowała tę sytuację zbyt osobiście. – Ufaliśmy ci!

– Lepiej stąd chodźmy, bo jeszcze zarządzi powieszenie go bez sądu – mruknął Ezarel z przekąsem do Ewelein, ale zrobił to tak, by wszyscy go dobrze usłyszeli. Ta złośliwa uwaga otrzeźwiła Miiko, choć w pierwszej chwili wyglądała, jakby miała teraz ochotę go powiesić w miejsce Nevry.

– Macie rację, nic tu po nas, skoro więzień nie chce współpracować – oznajmiła, prostując się dumnie, jakby w końcu sobie przypomniała, jak powinna się zachowywać jako szefowa Straży. – Ale jeszcze wrócimy, Nevra.

– Mhm, nie spieszcie się – odparł, po czym położył się na pryczy. – Mam czas! – zawołał, za odchodzącymi członkami Lśniącej Straży. Po chwili w więzieniu została tylko Ewelein.

– Przysłać ci kolejną dawkę krwi? – zapytała bez ogródek. Zdziwiłam się i Nevra chyba też, bo gwałtownie usiadł.

– Skąd wiesz? – zapytał, a elfka westchnęła wymownie.

– Przecież to widać – powiedziała, a ja w pierwszej chwili nie zrozumiałam, o co jej chodziło, ale po tej uwadze przyjrzałam się uważniej Nevrze i dotarło do mnie, że mimo zdenerwowania, które starał się maskować, jego twarz była zupełnie blada. Nie zwróciłam też wcześniej uwagi, ale jego kły wydawały się wystawać nieco bardziej niż zwykle. Zrobiło mi się wstyd, że sama tego nie zauważyłam. – Jednak coś jest nie tak po eksplozji?

– Chyba tak – przyznał niechętnie.

– Przyślę krew innej grupy, może to coś da – oznajmiła spokojnym głosem.

– Dzięki – odparł Nevra, a Ewelein po prostu się odwróciła i odeszła. Wiedziałam, że była zdenerwowana i być może nawet wierzyła w winę wampira, ale i tak postanowiła się o niego zatroszczyć jak o każdego innego pacjenta. Miałam ochotę ją za to wyprzytulać. – Nie było tak źle – stwierdził Nevra, chyba licząc, że odciągnie moje myśli od odkrycia Ewelein.

Było jednak za późno, bo ja już zaczęłam intensywnie o tym myśleć. Jeśli taka ilość krwi nie zdołała go odżywić, to w czym tkwił problem? Przestał ją przyswajać? A jeśli tak, to co wtedy? Czy jako wampir mógł bez niej żyć na dłuższą metę? Obawiałam się odpowiedzi na to pytanie... Chciałabym, żeby teraz coś powiedział, zdradził, jak naprawdę się czuł, ale on milczał, jakby sądził, że ignorowanie problemu wystarczy, by zniknął. W moich oczach to tylko potwierdzało najgorsze przypuszczenia – to, co działo się z jego ciałem, stanowiło dla niego poważne zagrożenie.

Na domiar złego wróciły też do mnie te wszystkie gorzkie myśli o czekającej na ratunek Eldaryi. Ani trochę nie zelżała moja wola przeżycia, tym bardziej że oddanie życia byłoby cholernie nieuczciwe, biorąc pod uwagę, ile Nevra był w stanie znieść i zrobić, by je chronić… ale jeśli moje poświęcenie miałoby cofnąć efekty rozbicia Kryształu i nie byłoby innego wyjścia, to wiedziałam, że się nie zawaham – po to, by on mógł żyć.

***

W przeciwieństwie do Alajei ja nie umiałam tej nocy zasnąć. Co prawda zwerbowanie Ezarela było zaskakującą, ale ostatecznie dobrą wiadomością, to i tak zjadał mnie stres. Nie mogąc znaleźć sobie miejsca, w nocy kręciłam się po Kwaterze, unikając strażników, a gdy tylko zrobiło się trochę jasno, to opuściłam jej mury. Po prostu musiałam być w ciągłym ruchu, bo czułam, że inaczej rozniosłyby mnie emocje.

Między budynkami jeszcze jakoś trzymałam fason, ale jak tylko minęłam Główną Bramę, to przyspieszyłam kroku. Na polanie już biegłam, jakby wszystkie myśli o Leiftanie, moim bracie w więzieniu i o tym, że na razie nie mogłam z tym nic zrobić, przybrały cielesny kształt i mnie goniły. Później schody na plażę pokonywałam po dwa, a niekiedy nawet po trzy schodki, byleby tylko nie zwalniać tempa, a potem dalej mknęłam wzdłuż brzegu tam, gdzie piasek najbardziej się nadawał do biegu. Tym razem udałam się w mniej uczęszczanym przez wszystkich kierunku, by mieć pewność, że nie trafię na innego zbłąkanego biegacza, który nie mógł spać. Potrzebowałam samotności.

Zatrzymałam się, dopiero gdy poczułam, że wreszcie zużyłam przynajmniej część tej gotującej się we mnie ze złości energii. Przystanęłam i wzięłam głęboki oddech, postanawiając, że do Kwatery wrócę już truchtem. Zaraz jednak zrezygnowałam z tych planów, bo nagle zwietrzyłam krew. Natychmiast przybrałam postawę obronną, żałując, że nie miałam przy sobie broni, i zaczęłam się rozglądać za źródłem tego zapachu. Nie zajęło mi długo odkrycie, że z wysokiej trawy porastającej skraj tej zaniedbanej części plaży wystawała stopa… i chyba nawet wiedziałam czyja.

– Chrome? – powiedziałam niepewnie, podbiegając w tamto miejsce. Odgięłam trawę na boki i na chwilę stanęło mi serce, gdy zobaczyłam leżącego wilkołaka. Do boku przyciskał zakrwawiony opatrunek, który zrobił z własnego ubrania i wyraźnie miał pogruchotane jedno kolano. – Chrome! – zawołałam, przykucając przy nim. Z trudem rozchylił sklejone powieki.

– Chyba... umieram – powiedział z trudem, po czym uśmiechnął się kącikiem popękanych ust. – Próbowałem go... powstrzymać... wiesz? – dodał ciszej, ale pewnie, jakby koniecznie chciał, żebym to wiedziała. Wsunęłam pod niego ręce.

– Siedź cicho i oszczędzaj siły – powiedziałam, podnosząc go. Wydał mi się przerażająco lekki.

Gdy szłam plażą tak szybko, jak tylko mogłam, czułam w oczach palące łzy.

Advertisement