Eldarya Wiki
Advertisement
Eldarya Wiki

Hej!

Z tym tekstem długo zwlekałam, więc nie przeciągam, tylko od razu go wklejam i życzę miłej lektury ❤. (tak, kontynuuję pomyloną numerację, a co mi tam xD)

Pozdrawiam moją zewnętrzną motywację, tzn. Devis ❤ oraz konsultantkę Setnefer ❤ xD.

Link do wszystkich części


Zgodnie z tym, co postanowiłam, po pożegnaniu z Menhisem poszłam do przychodni, by wesprzeć Mathyza. Okazało się, że nieszczególnie za mną tęsknił, bo przez brak pacjentów po prostu zajął się czytaniem książki i pykaniem fajki, ale i tak uznałam, że przyjście tutaj wcale nie było błędem. By nie myśleć o tej całej historii z Marie-Anne, która mimo wszystko wzbudzała we mnie dyskomfort, zabrałam się za spisywanie braków w naszych zapasach.

Niestety nie zdążyłam za bardzo się napracować, bo niedługo po moim przybyciu pojawiła się Ewelein, która niemal od progu zaczęła mnie popędzać do wyjścia, bym się przygotowała odpowiednio do wyjazdu. Robiła to jednak tak ozięble, że nie mogłam się pozbyć poczucia bycia spławianą.

Zastanawiałam się, czy jakoś się odezwać na temat naszego spotkania w więzieniu. Ostatecznie postanowiłam odpuścić, bo nie wiedziałam, co dokładnie stało za takim zachowaniem Ewelein, ale wyraźnie nie miała ochoty teraz o tym rozmawiać. Lepiej nie ryzykować pogorszeniem i tak napiętej atmosfery, dlatego po prostu dokończyłam liczenie fiolek z eliksirem uspokajającym, po czym poszłam na zaplecze, by przygotować sobie nową podręczną apteczkę na podróż. Przeczucie jakoś mi podpowiadało, że lepiej bez niej nie opuszczać Kwatery.

Miałam już wyjść z zaplecza, a potem z przychodni, gdy niespodziewanie w progu stanęła Ewelein. Miała zmartwioną minę.

– Gardienne? – odezwała się, po czym podeszła do mnie bliżej. – Przepraszam, że cię okłamałam – dodała nieco ciszej. Od razu zrobiło mi się głupio, bo przecież mogłam się domyślić od razu, że elfka pewnie wolałaby porozmawiać o sytuacji z piwnicy na osobności! Dobrze, że postanowiłam wcześniej się nie odzywać na ten temat. Swoje zakłopotanie złą oceną Ewelein ukryłam pod pełnym wyrozumiałości uśmiechem.

– Nie trzeba. Wiem, że miałaś taki rozkaz.

– I tak czuję się z tym źle, nie lubię takich sytuacji – powiedziała elfka, pocierając brew. Cała emanowała poczuciem potwornej niezręczności. Dla przełamania lodów zbliżyłam się do niej z otwartymi ramionami, by jej pokazać, że nie chowałam urazy.

– Wierzę, że to na pewno nie było dla ciebie zbyt komfortowe – odezwałam się, przytulając ją lekko. Po chwili w końcu się rozluźniła.

– Nie musiałabym kłamać, gdybyś nie była taka ciekawska – odparła z żartobliwym wyrzutem.

– O? To musisz koniecznie to powiedzieć Menhisowi, bo według niego ciągle jestem niedostatecznie ciekawska – powiedziałam ze śmiechem.

– Według jego standardów chyba nikt nie jest dostatecznie ciekawski – stwierdziła elfka, odsuwając się ode mnie.

– Prawda – zaśmiałam się znowu. Po tym jednak sposępniałam, bo znowu zaczęłam myśleć o Marie-Anne.

– Coś nie tak? – zapytała zmartwiona Ewelein, lekko ściskając moje ramię w pocieszającym geście.

– Nie, nie... po prostu smuci mnie los tej dziewczyny – przyznałam, przygnębiona opuszczając wzrok. – Myślę o tych wszystkich okropieństwach, jakie mogły się jej przydarzyć... sama trafiłam do o wiele przyjaźniejszego miejsca, a nie mogę powiedzieć, bym dobrze wspominała swoje pierwsze dni w Eldaryi... musiała być taka młoda, gdy tu trafiła... – kontynuowałam nieco nieskładnie, wreszcie pozwalając ujść gromadzącym się w mojej głowie myślom. – A potem jeszcze zatruło ją to wasze powietrze.

– Jej historia faktycznie jest smutna... ale co do jej początków, to uspokoję cię, że mimo nieprzyjaznej krainy trafiła na dobrą osobę, która się nią zaopiekowała... – odparła Ewelein, nachylając się lekko, by nawiązać ze mną kontakt wzrokowy.

– Skąd wiesz? – wyrwało mi się bez zastanowienia.

– Po prostu wiem – powiedziała, a w jej oczach dostrzegałam tak niezachwianą pewność co do tego, że nawet nie przeszło mi przez myśl, by to zakwestionować. Pewnie w śledztwie w jej sprawie udało się to ustalić... – Ta osoba poświęciła naprawdę wiele, by odesłać tę dziewczynę na Ziemię, ale już było dla niej za późno. Niestety czasem nawet danie z siebie wszystkiego może nie wystarczyć.

– Rozumiem – powiedziałam, lekko potakując głową. – A myślisz, że to co zaproponował Menhis, naprawdę jej pomoże?

– Przez tych parę lat zdążyłam nabrać zaufania do jego znajomości mechanizmów psychiki, w końcu nie jesteś pierwszą osobą w Kwaterze, której pomógł – odparła już mniej emocjonalnie a bardziej fachowo. – Skoro twierdzi, że psioniczna terapia nie pomoże Marie–Anne, to jestem przekonana, że zaproponował najlepszą alternatywę... – podjęła wypowiedź, gdy nie odpowiadałam. – ... i że raczej sama nie wymyślę nic lepszego – dodała znienacka, czym przekierowała moje myśli na zupełnie inny tor. Bo niby miałam wątpliwości, czy życie „w miarę”, cokolwiek to oznaczało, było wystarczające, ale czy potrafiłabym zaproponować coś innego? Tak, żeby mogła żyć „normalnie”? Nie, nie powinnam się łudzić, że wszystkich da się uratować tak, jakby się tego chciało. Nie po tym, jak widziałam śmierć Yvoni i Torna.

– Dzięki, trochę rozjaśniłaś mi w głowie – powiedziałam nadal przygnębiona, ale już nie taka rozdarta. – To pójdę już.

– Mam nadzieję, że wasza wyprawa będzie owocna – odparła Ewelein, jeszcze raz ściskając moje ramię.

– Dzięki.

***

Gdy weszłam do swojego pokoju, zastałam w nim Menhisa leżącego na łóżku. Ułożył się na plecach, wsunął dłonie pod kark i patrzył w sufit, a niedaleko jego głowy obracała się powoli w powietrzu moja szklanka. Niby nie spodziewałam się go tutaj, ale jakoś w ogóle mnie nie zdziwił.

– Cześć – powiedziałam, po czym zaczęłam po prostu niespiesznie się przebierać.

– Cześć – mruknął zamyślony Menhis. – Skontaktowałem się z Martelem – dodał po chwili, gdy już zdążyłam rozpiąć moją pielęgniarską koszulę.

– Dopiero teraz? – odparłam, unosząc brew. – Myślałam, że miałeś to zrobić, jak tylko będziesz mógł.

– No i właśnie dopiero teraz mogłem – stwierdził Menhis, słabo wzruszając ramionami, po czym wysunął jedną z dłoni spod karku i złapał lewitującą szklankę. Zaczął ją oglądać, jakby widział taki przedmiot pierwszy raz w życiu. – Zresztą jest jeszcze tak daleko, że tych parę godzin zwłoki nie zrobiło mu różnicy.

– Fakt – przyznałam, odwracając się od niego, by wyciągnąć z szafy coś wygodniejszego na podróż.

– Prosił, by cię pozdrowić.

– O? – wyrwało mi się. Spojrzałam na niego przez ramię.

– Jest ciekawy ciebie – odparł z szelmowskim uśmieszkiem, spoglądając na mnie znad szklanki.

– Tak jakby jeden ciekawski psion już mi nie wystarczał – powiedziałam, przewracając oczami, a Menhis się zaśmiał. Odwróciłam się do niego plecami i zaczęłam się przebierać w to, co odnalazłam w szafie, czyli ubrania, które kiedyś dostałam od Karenn. Były idealne na podróż.

– Wiesz, psioni na ogół nie angażują się w związki, więc ciekawi go osoba, której udało się usidlić jednego z nas – podjął ponownie temat i tym razem już się zaśmiałam.

– To trochę zabrzmiało, jakbym była czarnym charakterem w tej historii.

– Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek narzekał – przyznał z rozbrajającą szczerością.

– Chcącemu nie dzieje się krzywda?

– Lepiej bym tego nie ujął! – oznajmił, a ja zaśmiałam się ponownie i dokończyłam przebieranie, po czym wreszcie zaczęłam się pakować.

Gdy po kilku minutach miałam już w torbie najważniejsze rzeczy, dotarło do mnie, że Menhis przez ten czas ani drgnął, tylko dalej gapił się w zamyśleniu na szklankę. Co on tak w sumie robił przez ten czas, gdy ja byłam w przychodni? Czy w ogóle się spakował? Miałam wrażenie, że pod całą moją nieobecność po prostu leżał na łóżku i rozmawiał z Martelem.

– Tak właściwie to nie powinieneś się przypadkiem pakować? – zapytałam zaciekawiona, wyciągając ostatnie rzeczy z szafy.

– Ja zawsze jestem spakowany – odparł i gdy znowu zerknęłam na niego przez ramię, to zobaczyłam, że kiwnął brodą w kierunku mojego regału. Dopiero teraz zauważyłam, że faktycznie leżała tam torba podróżna. – Ot, nawyk z czasów, gdy często podróżowałem – dodał, a ja doskonale rozumiałam, jaki okres swojego życia miał na myśli. To mi przypomniało, że nadal nie omówiliśmy tego, co widziałam w jego głowie... i chyba już opadło na to dość kurzu, bym mogła stwierdzić, że byłam gotowa o tym porozmawiać. Zerknęłam na swoją torbę, która już praktycznie całą spakowałam... tak, zdecydowanie to odpowiednia pora, by poruszyć ten temat.

– To skoro mamy trochę czasu, to może porozmawialibyśmy o tym, co widziałam podczas rytuału? – zapytałam, odwracając się do Menhisa, a ten wreszcie odstawił szklankę i usiadł ze skrzyżowanymi nogami.

– Jeśli czujesz się gotowa, to tak – oznajmił, poważniejąc. – Powiedz, jak chcesz, żebyśmy to zrobili.

– Sama nie wiem... chyba chciałabym zobaczyć te wszystkie sytuacje w szerszym kontekście – powiedziałam, wkładając do podróżnej torby kosmetyczkę, czyli ostatnią rzecz, jaką potrzebowałam spakować. Po tym wreszcie zapięłam mój bagaż i przysiadłam na krawędzi łóżka. – Zrozumieć trochę lepiej to wszystko, co widziałam.

– W porządku, objaśnię ci wszystko... po prostu pozwól mi wejść i pokaż, co widziałaś.

– Masz moją zgodę – odparłam dla porządku i wróciłam myślami do rytuału. Pierwsze wspomnienie, na które się wtedy natknęłam, dotyczyło mnie.

– Tu chyba nie muszę zbyt wiele wyjaśniać – powiedział rozbawiony Menhis, gdy myślałam o naszej rozmowie o jego zapracowaniu podczas podróży do Świątyni. Wolałam zachować kolejność poznanych przeze mnie wspomnień, by mieć pewność, że niczego nie pominęłam.

– Niby nie, ale tak właściwie... to czy król nie wzywa cię z powrotem? Jesteś już tutaj naprawdę długo – zapytałam, trochę się obawiając odpowiedzi.

– Cóż, wzywał – stwierdził Menhis z westchnięciem. – Jednak mimo że on płaci, to ja stawiam warunki, bo co tu dużo mówić, jestem niezastąpiony – stwierdził i w jego tonie nie było ani odrobiny dumy czy zadufania w sobie. Powiedział to tak, jak stwierdza się fakt, a ja nie miałam powodu, by w to powątpiewać, bo kto mógłby zastąpić psiona? – Mimo nieobecności wywiązuję się ze swoich obowiązków... ale prędzej czy później niestety będę musiał wrócić, bo nie wszystko mogę zrobić na odległość – dodał i choć jego wypowiedź brzmiała twierdząco, to ja doskonale wiedziałam, że miała w sobie zaszyte pytanie.

– Nie chcę opuszczać Kwatery, dopóki nie zamknę tu swoich spraw – oznajmiłam, patrząc mu prosto w oczy.

– Wiem – odparł ze spokojem. Tego też nie powiedział, ale czułam, że w tym jednym słowie zawierała się gwarancja, że nie będzie ode mnie oczekiwał zmiany zdania. – Możemy dalej, czy jeszcze masz jakieś pytania do tego?

– Chodźmy dalej – odparłam bez zastanowienia. Następny w kolejności był urywek rozmowy, w której metodą dedukcji rozpoznałam, że to Meldan strofował Menhisa.

– Chciałbym umieć ci powiedzieć, czego mogła dotyczyć akurat ta pogadanka, ale zbyt wiele z nich zaczynało się w ten sposób, żeby dało się to stwierdzić – oznajmił psion po dłuższej chwili milczenia, przez którą miałam pewność, że dokładnie przeanalizował to wspomnienie, zanim się wypowiedział.

– Naprawdę tak często ze sobą walczyliście?

– Tak – przyznał Menhis i przez chwilę się zastanawiałam, czy zamierzał na tym skończyć temat, czy tylko się namyślał, co jeszcze mógłby powiedzieć. – Chciał, żebym przyjął jego pojmowanie psioniki i ograniczenia, jakie wyznaje. Uważał, że tak będzie dla mnie najlepiej, ale przy tym całkowicie ignorował moje naturalne predyspozycje, a to nie miało prawa się udać – stwierdził, patrząc gdzieś ponad moim ramieniem. – Ale od czasu przyjęcia kodeksu często korzystam z technik, których wtedy mnie nauczył, bo jego specjalnością jest lecznicza psionika, więc można powiedzieć, że ten czas nie był tak całkiem zmarnowany.

– A gdyby nie to, to czym byś się teraz zajmował?

– Prawdopodobnie tym samym co teraz, tylko miałbym więcej do nadrobienia – odparł Menhis, podpierając się rękami z tyłu. – Lecznicza psionika nie jest trudna, tylko czasochłonna, a dzięki Meldanowi poznałem kilka dróg na skróty, których odkrycie zajęło mu całe lata.

– Rozumiem – stwierdziłam przygnębiona, a psion ni stąd, ni zowąd przewrócił oczami.

– Nie rób takiej miny.

– Jakiej? – popatrzyłam na niego zdezorientowana.

– Takiej smutnej.

– Nie poradzę, że zasmuca mnie to, jak nieudane miałeś dzieciństwo – odparłam, rozkładając ręce. – Nawet najlepsze chęci nie tłumaczą Meldana.

– Nie przeżywam tego jakoś szczególnie, a i w końcu mam z tego jakiś pożytek.

– Niemniej podejrzewam, że nikomu nigdy nie było cię szkoda, więc to nadrabiam – powiedziałam, a Menhis popatrzył na mnie dziwnie, po czym zaśmiał się cicho.

– Rozbrajasz mnie, naprawdę – przyznał, uśmiechając się kącikiem ust, po czym położył się i poklepał miejsce koło siebie na łóżku. Skorzystałam z tego zaproszenia i ułożyłam się przy nim. – Dalej?

– Tak – odparłam i zaczęłam myśleć o strzępku rozmowy, jaka według moich podejrzeń musiała się odbyć między nim a Martelem, gdy próbował odwieść go od pomysłu włamania się do głowy Melchiora.

– Tak, to był Martel – odezwał się Menhis po chwili ciszy. – Dawno nie wracałem do tej rozmowy.

– Bo miał rację? – zapytałam z przekąsem, a psion uniósł głowę i popatrzył na mnie zdziwiony. – No co?

– Z technicznego punktu widzenia wcale nie miał racji – oznajmił, mając przy tym minę, jakbym zaczęła zaprzeczać istnieniu słońca.

– Co? – wyrwało mi się.

– Gdybym nie nawalił, to w życiu by mnie nie wykrył – odparł, przewracając oczami, chyba z irytacji, że nie domyśliłam się tak oczywistego faktu. W pierwszej chwili aż zaniemówiłam, szczególnie że wyraźnie mówił śmiertelnie poważnie.

– Tak, oczywiście – przytaknęłam mu z powagą, stwierdzając, że jednak nie było sensu ciągnąć tej dyskusji i lepszym komentarzem będzie przywołanie następnego wspomnienia. Tego, gdy sobie podśpiewywał piosenkę, którą próbowałam go zarazić. – To ciekawe, co powiesz o tym – powiedziałam, wracając myślami do tamtej chwili rytuału.

– O nie, wydała się moja najpilniej strzeżona tajemnica – stwierdził, z plaskiem kładąc dłonie na policzkach, jakby go to naprawdę przestraszyło. Popatrzyłam na niego z wyrazem triumfu, myśląc o tym, że nie tylko zemsta dobrze smakowała na zimno, ale również zwycięstwo. – W sumie to dla mnie było ciekawe doświadczenie.

– Dlaczego? – zdziwiłam się.

– Tak jak ci kiedyś wspominałem, w mojej głowie nie ma miejsca na przypadkowe myśli, więc nie mogłem się od ciebie tym „zarazić” mimochodem – oznajmił i wtedy sobie przypomniałam, że faktycznie już o tym kiedyś mi mówił.

– To jak to się stało, że to podłapałeś?

– Bo naprawdę chciałem to sobie zanucić. Tego w tym strzępku wspomnienia nie słychać, ale byłem wtedy naprawdę zdziwiony.

– Ha, wiedziałam, że to najbardziej wkręcająca się w mózg piosenka, skoro nawet ty się jej nie oparłeś – zaśmiałam się, napawając się dalej swoją chwilą triumfu. Menhis tylko coś burknął z obrażoną miną, co uznałam za prośbę o następne wspomnienie.

Tutaj mój nastrój się pogorszył, bo kolejny usłyszany przeze mnie strzępek już nie był śmieszny. Dotyczył warunkowania, jakiego Menhis użył dla zabawy na swoim znajomym. Wtedy też sobie przypomniałam, że nauczył się tego od Mixtriego. Gdy wtedy usłyszałam to imię, to niewiele mi ono mówiło, ale teraz... z podwójną siłą uderzyła mnie świadomość, na czym miałaby polegać pomoc tego psiona w sprawie Marie-Anne... i co oznaczało życie „w miarę”.

– To, co widziałaś we wspomnieniu to dość specyficzna ingerencja, stworzona z premedytacją tak, by kogoś wykorzystać – odezwał się Menhis, przerywając pęd moich myśli. – Mixtri potrafi jednak warunkować bardziej subtelnie, nie tworząc przy tym zbyt wielkiego pola do nadużyć.

– Ale czy to na pewno jedyne rozwiązanie? – zapytałam, ciągle pełna wątpliwości. Mimo wcześniejszych zapewnień Menhisa i Ewelein tkwił we mnie niepokój wynikający z tego, że byłam w tej sprawie kompletnie bezsilna.

– Tak – odparł spokojnie Menhis. – Gdy zacząłem ją badać, to stwierdziłem, że jest straconym przypadkiem. Chciałem nawet powiedzieć, żeby Miiko pozwoliła jej po prostu godnie umrzeć, bo choć przeżycia jej nie złamały, to już dawno minął dla niej moment, w którym mogłaby odzyskać swoje człowieczeństwo dzięki odpowiedniej terapii – podjął niespodziewanie, a ja usiadłam i spojrzałam na niego nieco zdezorientowana.

– Ale tego nie powiedziałeś.

– No nie. Kodeks Miiko ciągle wzbudza we mnie pewne wątpliwości, dlatego zacząłem się wtedy zastanawiać, co ty byś zrobiła – odparł, a ja ponownie dzisiaj zaniemówiłam. – Pomyślałem, że skoro nie jest złamana, to stwierdziłabyś, że śmierć, to żadne rozwiązanie... – wyjaśnił i to rzeczywiście brzmiało jak coś, co mogłabym powiedzieć. – Podejrzewałem, że przypomniałabyś mi też, że właściwe postępowanie to nie zawsze łatwa podróż w słoneczny dzień... więc zacząłem szukać innego wyjścia, które dałoby jej szansę na normalne funkcjonowanie, nawet jeśli to wymagałoby pobrudzenia się. Mixtri to mój jedyny pomysł, który przy okazji by jej nie zabijał, więc wydaje mi się, że w takim razie mogę ci odpowiedzieć, że „na pewno” – dodał i wyglądało na to, że powiedział już wszystko, co miał do powiedzenia, ale ja nadal nie wiedziałam, jak to skomentować.

Menhis tak bardzo wziął sobie do serca to wszystko, co mu kiedyś mówiłam... Wstydziłam się przed nim swojego emocjonalnego zamotania w tej całej sytuacji, tym bardziej że w jego oczach byłam wzorem postępowania. I jak ja teraz wyglądałam? Czym się różniłam od Miiko, która w emocjach podjęła złą decyzję?

– Różnisz się tym, że jeszcze nic nie zdecydowałaś – odparł Menhis na moje myśli. – Wiem, jak emocje potrafią wpływać na decyzje, bo wielokrotnie sam wykorzystywałem ten mechanizm w swojej działalności i nie przypominam sobie, by kiedykolwiek mnie zawiódł. Wiedząc to, kierowałem się swoim wyobrażeniem o tym, co byś pomyślała już na chłodno.

– R... – wydusiłam z siebie z trudem, po czym przełknęłam ślinę i spróbowałam jeszcze raz. – Rozumiem – powiedziałam wreszcie. Menhis będąc niezbyt emocjonalną osobą, mógł od razu przejść do obiektywnego rozważania za i przeciw... Coś jednak ciągle nie dawało mi spokoju.

– Czy Marie–Anne straci przez to wolną wolę?

– I tak, i nie – stwierdził wymijająco Menhis. – Straci to, co ma teraz, ale to raczej niewielka strata, biorąc pod uwagę, że pragnie jedynie krwi, by móc kontynuować swoją przemianę w faery. Z drugiej strony Mixtri potrafi układać naprawdę złożone warunkowania, dzięki którym będzie umiała w wielu przypadkach powiedzieć „nie”, jeśli nie będzie czegoś chciała. Choć przyznaję, że lepiej by po wszystkim trafiła pod skrzydło kogoś, kto nie będzie próbował wykorzystać jej sytuacji. Podejrzewam, że później po prostu osadzimy ją w Świątyni.

– Dobry pomysł – przyznałam, nadal nieco oszołomiona.

Przed niezręczną ciszą uchroniło mnie nagłe pukanie do drzwi.

– Gardienne, wyprawa jest już prawie gotowa – zawołała z korytarza Huang Hua. Zdziwiłam się, że to akurat ona przekazywała mi tę wieść.

– Dobrze, za niedługo przyjdziemy na plażę z Menhisem – odparłam podniesionym głosem, nie ruszając się z łóżka. Teraz gdy bardziej zwracałam na to uwagę, usłyszałam jak Huang Hua odeszła od moich drzwi. – Będziemy musieli dokończyć tę rozmowę później – stwierdziłam, wreszcie stawiając stopy na podłodze.

– Ani przez chwilę nie sądziłem, że uda się nam to wszystko omówić za jednym zamachem – stwierdził niezrażony Menhis, również podnosząc się z łóżka. – Zastanów się, czy czegoś nie zapomniałaś i jak już będziesz gotowa, to chodźmy.

***

Opuściliśmy mój pokój raptem parę minut po informacji od Huang Hua. Po drodze zaczęłam trochę się obawiać, jak uda mi się przeprawić na statek. Dopóki wielka woda była daleko i nie musiałam się do niej zbyt często zbliżać, to w ogóle nie myślałam o swoim strachu, ale teraz już się tak nie dało. Menhis jednak uspokajał, że nie odstąpi mnie na krok i jeśli zacznie się coś dziać niepokojącego w mojej głowie, to od razu wkroczy.

Na szczęście to się okazało niepotrzebne, bo w łódce, w której przeprawiałam się na statek, wystarczyło mi wbić wzrok w moje złączone dłonie i jakoś to poszło. To była trochę nerwowa sytuacja, ale ostatecznie wyszło, że bardziej mnie stresowała możliwość napadu strachu przed wodą, niż sama woda. Na pokładzie naszego statku już czułam się bezpiecznie. Niemniej i tak Menhis przypomniał swoją obietnicę, że jeszcze się zajmiemy tym moim lękiem.

W krzątaninie, jaka się wiązała z początkiem wyprawy, znalazłam trochę czasu i spokoju dopiero wieczorem, gdy już zaczęło się robić ciemno. Zobaczyłam, że Menhis stał na dziobie statku i opierając się o burtę, patrzył w ciemniejące niebo. Postanowiłam do niego dołączyć.

– Ile dokładnie będzie trwała nasza podróż? – zapytałam zamiast przywitania.

– Za dwa dni mniej więcej o tej porze powinniśmy być na miejscu – odparł dopiero po chwili, co sprawiło, że się zawahałam, czy nie powinnam jednak odejść, bo mógł być zajęty. – Wybacz, zamyśliłem się.

– Więc nie przeszkadzam?

– Nie. Chcesz może dokończyć rozmowę o tym, co widziałaś podczas rytuału?

– Właściwie czemu by nie... – stwierdziłam, opierając się obok niego. Choć stąd miałam dość daleko do wody, by nie wzbudzała we mnie obaw, to i tak wolałam patrzeć w niebo. – Możesz wejść – mruknęłam, po czym zaczęłam powtarzać w głowie, co już omówiliśmy, by sobie przypomnieć, co było następne. Gdy wreszcie to do mnie dotarło, to zrobiło mi się zimno i natychmiast pożałowałam, że zgodziłam się na to tak bez mentalnego przygotowania. Strzępek, o którym teraz myślałam, dotyczył mężczyzny, którego Menhis zabił w dość pobudzający wyobraźnię sposób.

– Ugh – jęknął psion. – Ze wszystkich tego typu sytuacji musiałaś usłyszeć akurat tę...

– Co to... była za sytuacja? – zapytałam. Niby chciałam mieć to już za sobą, bo to wspomnienie wzbudzało we mnie okropny dyskomfort, ale mimo wszystko byłam ciekawa, o co mogło w nim chodzić. To trochę jak z tykaniem językiem bolącego zęba: choć się wie, że nie powinno się tego robić, to i tak trudno się powstrzymać.

– Mimo że umiejętności psionów są dość szeroko znane, to jednak zdarzają się faery, którzy próbują nas oszukać – oznajmił beznamiętnie Menhis.

– To chyba niezbyt mądre – odparłam, marszcząc brwi.

– Niezbyt – powtórzył za mną. – Przydarzyło mi się coś podobnego kilka razy, ale zawsze dawałem drugą szansę. Przyznaję jednak, że nie z dobrego serca, a raczej z ciekawości, jak zostanie wykorzystana.

– I jak zostały wykorzystane?

– Nijak, ostatecznie znowu próbowali mnie oszukać, bo myśleli, że i tym razem się upiecze. Trzeciej szansy już nie było – stwierdził Menhis ze wzruszeniem ramion. – Najwidoczniej trafiałem na samych takich faery, którzy nie potrafili wyciągać wniosków.

– Przykro słyszeć – stwierdziłam, po czym na chwilę zacisnęłam usta w wąską linię. Chyba nie było tu już nic więcej do dodania. – Możemy przejść dalej?

– Chętnie – odparł Menhis, a ja zaczęłam myśleć o jego spotkaniu z jakąś dziewczynką, gdy gorączkował. – Hah, lubię to wspomnienie – odezwał się po chwili. – Ta dziewczynka nie tylko mnie nie wydała, ale też przyniosła mi jeszcze jedzenie i wodę – dodał. – To był pierwszy raz poza Kwaterą, gdy przydarzył mi się taki akt niczym niewymuszonego miłosierdzia.

– A jak tam w ogóle się znalazłeś?

– To była jedna z moich pierwszych większych misji na wyjeździe. Wtedy jeszcze się uczyłem życia ze złamaniem i nie miałem wyczucia, ile mogę sobie pozwolić... no i przeholowałem, ale dopiero w drodze wzięła mnie gorączka. Do najbliższej karczmy jeszcze miałem daleko, więc się zatrzymałem w pierwszym lepszym miejscu i tak się akurat złożyło, że to był budynek gospodarczy rodziców tej dziewczynki – opowiedział Menhis. – Później odwiedziłem ją jeszcze parę razy, zawsze gdy tamtędy przejeżdżałem i nawet odwdzięczyłem się jej za tamtą gościnę.

– Jak?

– Miała koszmary po pewnym wydarzeniu. Załagodziłem je, a potem przy następnej wizycie wyeliminowałem.

– Cieszę się, że to dla niej zrobiłeś – odparłam, lekko poklepując jego dłoń.

– Miiko też mnie za to pochwaliła, jakbym był jakimś dobrze rokującym uczniem – zaśmiał się, a ja mimowolnie pomyślałam o następnym wspomnieniu, jakie usłyszałam, w którym rozdarty Menhis próbował zdecydować, jak należało postąpić. – Ach to... – westchnął. Nie zdążyłam nawet pomyśleć o zapytaniu go, czego ta sprawa dotyczyła, bo sam zaczął mówić. – Król mnie wysłał, żebym zbadał pogłoski o tym, że jeden z jego lenników zachowuje się dość dziwnie, a szpiedzy wysłani w tamte rejony donosili jedynie, że w jego władztwie panuje zmowa milczenia.

– To dlatego wysłał ciebie?

– Tak. Mogli sobie przy mnie milczeć do woli, a ja i tak dowiedziałem się wszystkiego, czego chciałem – odparł Menhis, odginając na chwilę głowę do tyłu. – Król obawiał się zdrady, ale sprawa okazała się z perspektywy królestwa mniej poważna.

– Czyli jaka?

– Lennik od czasu do czasu lubił kogoś własnoręcznie zakatować na śmierć – powiedział obojętnym głosem. – Król stwierdził, że poza tym dziwnym „hobby” dobrze się wywiązywał ze swoich obowiązków, więc nakazał mi to rozwiązać bez zabijania go. Miałem jednak kłopot z rozwiązaniem tego tak, by on już nikogo nie zabił, dopóki moje sugestie nie zaczną działać. Stąd ten kryzys, który słyszałaś.

– I jak to ostatecznie rozwiązałeś?

– Dołożyłem wszelkich starań, żeby jak najszybciej go powstrzymać, ale niestety zdążył zabić jeszcze jedną osobę, zanim wreszcie podchwycił pasję, którą starałem się mu zaszczepić – powiedział, pocierając brodę z namysłem.

Milczałam przez chwilę, trawiąc jego słowa. Tak jak powiedziała Ewelein – czasem nawet danie z siebie wszystkiego mogło nie wystarczyć. To była naprawdę trudna sytuacja i teraz w ogóle się nie dziwiłam temu kryzysowi, który usłyszałam. Postanowiłam jednak tego nie komentować na głos, tylko ugryźć temat z innej strony.

– A tak z ciekawości, to co to była za pasja?

– Stolarstwo – powiedział krótko. – Przeanalizowałem trochę jego wspomnień i nieuświadomionych preferencji, i uznałem, że jeśli cokolwiek może go zainteresować to właśnie to – wytłumaczył od razu, zanim zdążyłam wymownie zmarszczyć brwi. – Ale potem i tak spędziłem tam jeszcze dodatkowy miesiąc, gdy się okazało, że pierwsze, co sam wystrugał, to madejowe łoże. Na szczęście udało mi się go powstrzymać przed próbą przetestowania nowej zabawki... ale i tak nie uratowałem wszystkich.

– Nie każdą sytuację da się rozwiązać idealnie – powtórzyłam zamyślona, patrząc w bezchmurne niebo, na którym zaczęły się pojawiać gwiazdy. Wydawały mi się znajome... może gdybym na Ziemi częściej na nie patrzyła, to rozpoznałabym któryś z gwiazdozbiorów.

– Szkoda, że nikt mi tego przed tobą nie powiedział – odparł Menhis, pochylając się tak, by ułożyć brodę na ręce opartej łokciem o burtę.

– I tak dobrze sobie poradziłeś.

– Dzięki – odparł. – Może pójdźmy dalej, żebym nie obrósł w piórka?

– Pewnie – stwierdziłam i po zastanowieniu się nad następnym strzępkiem od razu się zarumieniłam, bo chodziło w nim o propozycję Martela, by Menhis z nim osiadł na jakiś czas w domu uciech.

– Hah, ta riposta Martela nadal mnie boli – zaśmiał się psion. – Ale nie skorzystałem z propozycji, to w ogóle nie moja bajka – dodał, a ja odetchnęłam. – Tylko dlaczego czujesz teraz ulgę? – zaciekawił się.

– To chyba trudno wytłumaczyć...

– Nie mów, że mogłabyś być zazdrosna o wydarzenia sprzed dwunastu lat?

– Nie powiem – odparłam, po czym zasznurowałam usta, a Menhis znowu się zaśmiał, bo pewnie i bez wglądu w moją głowę wiedziałby, jaka była prawda.

– Ale mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, że nie żyłem w czystości, dopóki cię nie poznałem? – zapytał, patrząc na mnie podejrzliwie z lekko przymrużonymi oczami.

– Nie, skądże znowu – zaoponowałam. – Po prostu wiedzieć, to co innego niż widzieć – dodałam, rozkładając ręce, a Menhis tylko z rezygnacją potrząsnął głową, choć był wyraźnie rozbawiony.

– Może lepiej tu skończmy – stwierdził, a ja przytaknęłam, szczególnie że następne wspomnienie dotyczyło tego, co najbardziej mnie interesowało, bo jego rozmowy z Nevrą. – Więc usłyszałaś całość... – powiedział, po czym dziwnie zawiesił głos. – Ale nie mów o tym Nevrze, dobrze? Bo jeszcze naprawdę mnie wyzwie na dżentelmeński pojedynek.

– Będę milczeć jak grób – odparłam ze śmiertelnie poważną miną. – Ale dlaczego w ogóle to zrobiłeś?

– Po tym, jak się dowiedziałem o eliksirze, uznałem, że powinienem zadbać o to, by nigdy więcej nie doszło do podobnych nadużyć wobec ciebie – odparł, co pasowało do tego, jak opowiadał kiedyś, że miał potrzebę zadbania o moje bezpieczeństwo. – Traktowałem to też trochę jako wyrównanie rachunków po tym, jak zaopiekowałaś się mną podczas gorączki.

– Naprawdę? – zdziwiłam się. – Przecież nie byłeś mi nic winny! To właśnie ja tą opieką spłaciłam dług wobec ciebie za tak szybką pomoc z koszmarami!

– Jaki znowu dług? Pomagając ci z tym, po prostu wykonałem zleconą mi pracę – powiedział, patrząc na mnie z nie mniejszym zdziwieniem niż te, które ja czułam.

– Ale chyba nie miałeś polecenia wykonania tego z narażeniem zdrowia? – burknęłam.

– Tego akurat wymagała sytuacja – stwierdził niezrażony moim tonem i nawet przy tym machnął zbywająco ręką. – Po prostu wolałem tak to rozwiązać.

– A ja akurat wolałam zostać przy tobie tamtej nocy – odparłam spokojnie, jakby to co wtedy zrobiłam, było najnormalniejszą rzeczą na świecie.

– Chyba cię nie przegadam.

– Oczywiście, że nie! Rozumiem, co chciałeś osiągnąć, ale niepotrzebnie nastraszyłeś Nevrę.

– Być może... ale to było dla mnie dość odświeżające doświadczenie.

– Dlaczego? – zapytałam, a potem sobie przypomniałam, jaki miał po tej sytuacji dobry nastrój.

– Bo wtedy po raz pierwszy od bardzo dawna miałem poczucie, że sam o czymś zdecydowałem, a nie tylko wybierałem jakieś rozwiązanie z listy zgodnej z kodeksem – przyznał. – Trochę za tym tęskniłem – dodał, a ja nie wiedziałam, co mogłabym na to odpowiedzieć. – Masz tam coś jeszcze, czy to już koniec?

– Nie, to wszystko – odparłam pośpiesznie, po czym przypomniałam sobie o czymś. – Chociaż nie, usłyszałam jeszcze coś dziwnego… nie jestem pewna, co to w ogóle było – poprawiłam się, myśląc o strzępku wspomnienia, w którym ktoś jakby z oddali mówił o matce.

Menhis długo milczał. Stanowczo za długo jak na wymyślanie błyskotliwej riposty na to, co usłyszałam w strzępku wspomnienia. Postanowiłam się odezwać.

– Coś nie tak?

– Jesteś pewna, że to dokładnie tak brzmiało? – powiedział Menhis. Miał przy tym dziwny głos. Zaniepokoiłam się jeszcze bardziej. – Nic ci się nie przesłyszało ani nie pomyliło?

– Nie, to na pewno tak brzmiało – potwierdziłam. – A dlaczego pytasz?

– Bo nie pamiętam, żebym miał takie wspomnienie – oznajmił i te słowa były dla mnie jak bomba, której wybuch wstrząsnął mną całą.

– Co? Ale jak...

– Mogę tylko się domyślać, o co tu chodzi – odparł Menhis, ale nie wyglądał, by zamierzał mi cokolwiek powiedzieć o swoich domysłach. Zanim zdążyłam zapytać, pochylił głowę i przysłonił twarz dłonią. – Nie mam teraz czasu się tym zająć – powiedział bardziej do siebie niż do mnie. – Ale jeśli dobrze się domyślam, to nic ciekawego.

– Ale...

– Jeśli to wspomnienie jest prawdziwe, to mam je od trzydziestu pięciu lat. Nic się nie stanie, jak poczeka jeszcze tydzień albo dwa – wtrącił się szorstko, zanim zdążyłam powiedzieć coś więcej. To mi tak do niego nie pasowało, że jedynie popatrzyłam ze szczerym zdumieniem, ani trochę nieuspokojona. – Może i jestem ciekawski, ale już ci tłumaczyłem, że moje pochodzenie jest bardzo nisko na liście interesujących mnie rzeczy, więc nawet bez mrugnięcia odłożę to na bliżej nieokreślone później – dodał, a ja nie ukrywałam, że nadal mnie nie przekonał. – Myśl sobie, co chcesz – burknął.

– Po prostu się martwię.

– Niepotrzebnie.

– Bo to zupełnie normalne, że psion nie pamięta, że miał jakieś wspomnienie? – zapytałam pewna swego, a Menhis spojrzał na mnie wilkiem.

– To, że tego nie pamiętam, jest akurat najciekawszym aspektem tej sprawy – powiedział, brzmiąc nadal na urażonego moim brakiem wiary. – Jestem jednak profesjonalistą i jeśli wiem, że nie mam na coś czasu, to umiem to odłożyć na potem. Szczególnie gdy to coś dotyczy czegoś tak bardzo nieciekawego, jak moje pochodzenie. Ale spokojnie, dowiesz się pierwsza, jak się tym zajmę.

Patrzyłam na niego w milczeniu. Faktycznie, kiedyś już mi tłumaczył, jak niewielkie miało dla niego znaczenie jego pochodzenie. Pamiętałam, że wtedy też mnie to zdziwiło... Więc może teraz po prostu przesadzałam, przypisując temu wszystkiemu zbyt wielkie znaczenie?

– W porządku, daj znać, jak znajdziesz czas, by to zbadać – stwierdziłam w końcu.

– Tak zrobię – powiedział tonem, jakim wypowiada się obietnice. – To był naprawdę długi dzień.

– Prawda – przyznałam i pochyliłam się lekko w bok, by oprzeć głowę na jego ramieniu.

***

Nasza podróż przebiegła bez zakłóceń i tak jak zapowiedział Menhis, dwa dni później wieczorem dopłynęliśmy na wyspę. Za ciemno już było na rozpoczęcie poszukiwań, które nas tu sprowadziły, więc ograniczyliśmy się jedynie do rozbicia prowizorycznego obozu na plaży. I tym razem siedząc w łódce jak na szpilkach, udało mi się przeprawić na stały ląd.

Następnego dnia rano przenieśliśmy nasze rzeczy na plac nieopodal ruin miasta, po czym powtórzyliśmy z Huang Hua, która również tu przypłynęła, Leiftanem i Menhisem rytuał z Sali Kryształu, by określić, gdzie powinniśmy szukać źródła tego dziwnego wpływu na mnie. Ktoś, od kogo to pochodziło, już na pewno o nas wiedział, więc nie było sensu się silić na dyskrecję.

Nić, za którą tym razem mogliśmy od razu podążyć, skierowała nas na klif, gdzie znaleźliśmy kolejne miejskie ruiny. I tam się dla nas urywała, bo mimo zapewnień Huang Hua, że nić szła dalej, to nie było żadnego bezpiecznego zejścia z góry ani dojścia z dołu.

– Musi być jakaś droga – powiedziała Huang Hua.

– I jest, tylko prowadzi na skały – stwierdził Menhis, stojąc na krawędzi klifu i patrząc w dół.

– Dobrze wiesz, że nie o tym mówię – odparła fenghuang. – Leiftanie zarządź dokładne przeszukanie wyspy. Może w ruinach miasta jest jakieś ukryte przejście? Albo coś nam po prostu umyka?

– Tak zrobię, Huang Hua – powiedział Leiftan i po ukłonieniu się, odszedł do obozu.

– Wy też powinniście się przejść, może coś zwróci waszą uwagę – powiedziała już do nas.

– Dobrze – odparłam i machnęłam do Menhisa, by zszedł z klifu.

Psion spojrzał ostatni raz na skały na dole, po czym wreszcie do mnie dołączył i poszliśmy razem na długi spacer po wyspie... który niestety nic nie dał poza tym, że obejrzałam jeszcze więcej ruin, które dość jednoznacznie kojarzyły mi się ze starożytną Grecją, i zobaczyłam trochę ładnych widoków. Wieczorem byłam już nieco sfrustrowana tym brakiem postępów i nie umiałam tak po prostu usiedzieć w miejscu, więc po kolacji znowu poszłam się przejść po najbliższej okolicy.

Nogi same mnie zaprowadziły na klif, gdzie ku mojemu wielkiemu zdziwieniu znalazłam Menhisa, który siedział ze skrzyżowanymi nogami na jednym ze szczątków starej kolumny świątyni, która kiedyś musiała tu stać. Zdziwiłam się, widząc go tutaj, bo nawet nie zauważyłam, kiedy się wymknął.

– Przyszłaś się przewietrzyć? – przywitał mnie tymi słowami.

– Raczej nie mogę usiedzieć w miejscu – mruknęłam, zbliżając się do krawędzi klifu. Zaczęłam powoli chodzić wzdłuż niego, uważając pod nogi, by uniknąć ewentualnego nieszczęścia. – Denerwuje mnie, że odpowiedź jest gdzieś tam, a my nie mamy jak do niej dotrzeć – powiedziałam i przy tym machnęłam ręką w stronę wody.

– Po to tu zostaliśmy, żeby do tego czegoś dotrzeć – odparł spokojnie Menhis.

– Dlaczego ten ktoś się ukrywa?

– Wątpię, by się ukrywał – powiedział psion ze wzruszeniem ramion. – Jest u siebie i po prostu niczego nam nie ułatwia. Też bym tak zrobił – dodał i na końcu się zaśmiał.

– To głupie – burknęłam, odwracając się przy tym plecami do klifu. Chciałam coś jeszcze dodać, ale poczułam nagle coś dziwnego. Intuicja zaczęła krzyczeć w mojej głowie, że coś na mnie patrzy. Zobaczyłam, że Menhis poderwał się z kamienia jak oparzony.

Odwróciłam się powoli i zobaczyłam przed sobą delikatny zarys, jakby ducha... czegoś, co spokojnie mogłabym nazwać smokiem. Miał rogi, skrzydła, gadzi pysk i ciało... To musiał być smok!

– Nie ukrywam się – powiedziała ta dziwna istota, a jej głos dudnił, jak wielokrotnie odbijające się echo. Nie wiedzieć czemu, miałam wrażenie, że był urażony. – Zastanawiam się, dlaczego zakłócacie spokój tej wyspy.

– Ty jesteś źródłem – oznajmił Menhis, który znalazł się tuż koło mnie. Podchwyciłam tę informację.

– Chcemy się dowiedzieć, dlaczego mnie wspierasz – oznajmiłam wprost, bo choć smoczy duch wyglądał majestatycznie, to mnie nie onieśmielał.

– Wspieram cię, bo poprosiła mnie o to Wyrocznia tuż przed tym, jak zapadła w głęboki sen – odpowiedziała równie bez ogródek istota. – Powiedziała: „Fafnirze, zaopiekuj się Gardienne do mojego powrotu. Eldarya będzie jej potrzebować”. Po tym straciłem z nią kontakt.

– Ale dlaczego? Dlaczego ja?

– Nie powiedziała, a mnie to nigdy nie interesowało. Po prostu wyświadczam przysługę dawnym przyjaciołom.

– Więc... nic nie wiesz? – wykrztusiłam.

– Właśnie tak – odparł duch, nie kryjąc irytacji. – Możecie już opuścić tę wyspę, niczego więcej się tu nie dowiecie – dodał, po czym odwrócił się i mimo że jego skrzydła były niematerialne, to i tak poczułam podmuch powietrza. Odleciał, a ja i Menhis patrzyliśmy ogłupiali, jak rozpłynął się na nocnym niebie.

Advertisement